TANGALLE




TANGALLE
31.01-04.02

Do hotelu Anantara Peace Heven trafiliśmy po południu. Przywitano nas bębnami oraz tradycyjnym welcome drinkiem.






Hotel położony był w spokojnej okolicy, na uboczu miejscowości Tangalle, dzięki czemu dysponował prywatną, niezatłoczoną plażą.





Cały kompleks tonął wśród zieleni palm i egzotycznej roślinności.









Domek, w którym spędzaliśmy najbliższe cztery dni, znajdował się tuż przy plaży, z widokiem na bezkresny ocean Indyjski.






W pokoju czekały na nas fikuśnie pozakręcane ręczniki, pyszne ciasteczka, wspaniała obsługa i opieka kamerdynera, który spełniał każdą naszą zachciankę. Wszystko to sprawiło, że pobyt w hotelu należał do niezapomnianych.




Jak to w tropikach bywa, zwierzęta wszelakiej maści, małe i duże, nie wiedzieć dlaczego, pchają ci się prosto do domku. Jakby mało miejsca miały na zewnątrz? 
Trzeba więc było, kilka razy dziennie, uprzejmie wypraszać je ze środka.




Odpoczywając od zwiedzania, znaleźliśmy w końcu czas na spacery brzegiem uroczej plaży.





Przysiadając na gorących skałach, można było wsłuchiwać się w szum fal, poczuć wiatr we włosach i spoglądać w otchłań oceanu.




Gdy tylko słońce schodziło niżej, a piach przestawał parzyć w stopy, na plażę wychodziły małe kraby.




Spacerując po plaży, obserwowaliśmy ich zmagania i nieporadne ruchy.







Najlepszą atrakcją podczas spaceru okazał się kawałek sznurka i patyk, który posłużył za huśtawkę. 




Niektórym z gracją udawało się szybować ponad plażą,...




...innym niestety troszkę tej gracji zabrakło :)




Jeszcze inni bali się spróbować i woleli spędzać czas w bezpieczniejszy sposób,…na leżaku. 




Kolejną niewątpliwą atrakcją były całogodzinne szaleństwa w basenie.









Kiedy wszyscy mieliśmy już dość kąpieli i spacerów, przychodził czas na lunch…






…oraz chwilę tylko dla siebie.
 Ach te nastolatki!


Każdego popołudnia w hotelu następował rytuał pożegnania słońca i zapalania ognia. Wszystko odbywało się przy dźwiękach tradycyjnej, lankijskiej muzyki.




Można było wtedy przysiąść w recepcji na popołudniową herbatę i obserwować ubranych w kolorowe stroje pracowników hotelu, którzy z namaszczeniem wykonywali powierzone im zadanie.



Wieczorami, po całych dniach lenistwa, zasiadaliśmy na tarasie naszego domku i zamawialiśmy pyszny posiłek.





By uczcić wspólny pobyt w tak wyjątkowym miejscu jakim jest Sri Lanka, zamówiliśmy w restauracji pokaz teppanyaki.




Dzieciaki otwierały buzie ze zdziwienia i z uwagą obserwowały wyczyny szefa kuchni, który wymachiwał nożami i angażował wszystkich do wspólnej zabawy.





Pierwszy raz uczestniczyliśmy w takim pokazie. Zgodnie stwierdziliśmy, że wieczór należał do bardzo udanych i trzeba będzie to kiedyś powtórzyć. 





Następnego dnia, po tak obfitej kolacji, mieliśmy jedynie siłę na leżenie na hamaku i wsłuchiwanie się w szum morza.







Błękitne niebo i gorące słońce, to idealna pogoda na zimowy wypoczynek.





Całe popołudnie spędziliśmy na romantycznych kąpielach w basenie, z lampką szampana w ręku.





Nadszedł 3 luty i imieniny Oskara. 
W domku czekała na niego niespodzianka, czyli upieczony przez szefa kuchni tort z napisem "Oskar na Sri Lance".





A tak wygląda szczęśliwa mamusia! 
Nie każdy ma przecież okazję spędzać uroczystość w tak egzotycznych warunkach.




Świętowania ciąg dalszy! 
Wieczorem udaliśmy się do plażowej restauracji na sushi.





Najważniejszym gościem i gospodarzem wieczoru był oczywiście Oski.






Imieniny Oskara zbiegły się z naszym ostatnim wieczorem w hotelu, dlatego powód do świętowania był podwójny.





Po powrocie do willi chłopakom starczyło jeszcze sił na nocne kąpiele.
Takie imieniny, to się rozumie!




Następnego ranka szykowaliśmy się do wyjazdu do miejscowości Galle. Żegnano nas z takimi samymi honorami, z jakimi witano nas parę dni wcześniej.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz