MOSSMAN




MOSSMAN
07.08 - 09.08

Na trzy dni trafiliśmy do serca lasu deszczowego. W okolicy małej miejscowości Mossman, wsród wiekowych drzew, zawieszony był hotel Silky Oaks. 
Nasze domki dosłownie tonęły w zieleni.




Lasy deszczowe mają swój niepowtarzalny, charakterystyczny zapach, który od razu kojarzy się z tropikiem. Można godzinami wdychać tę świeżość i czyste powietrze, produkowane przez tysiące roślin. 






Posiłki i przebywanie w takim otoczeniu, to była czysta przyjemność. 







Spacerowaliśmy ścieżkami nie tylko po to by podziwiać florę lecz również w poszukiwaniu ciekawych okazów zwierząt. Niestety w gęstym gąszczu dostrzeżenie czegokolwiek graniczy z cudem.







Nam udało się jednak zobaczyć dziobaka. Dowiedzieliśmy się, że w rzece tuż przy hotelu mieszka sobie jeden na stałe i mimo, że jest bardzo nieśmiały, czasami można go zauważyć. Niestety na zdjęciu ledwo co go widać. 


Jednak gdy tylko wzięliśmy łódkę, by podpłynąć i przyjrzeć mu się z bliska, zanurkował i bezpowrotnie zniknął pod wodą. 




Gdy słońce zaszło i zapadł zmierzch, dołączyły do nas dzieciaki. Siedzieliśmy przy ognisku, z widokiem na rzekę Mossman i wdychaliśmy zapach wieczora.




Rano postanowiliśmy skorzystać z uroków hotelu. Wokół naprawdę było co robić.






Na początek krótki relaks przy basenie, który zagubiony pośród zieleni, wyglądał jak rajska laguna.







Był to spokojny, cudowny poranek, w przepięknym otoczeniu.







Następnie wybraliśmy się nad rzekę, by popływać kajakami.







Trzeba było uważać na wystające momentami kamienie, ponieważ woda była dość płytka.






Płynęliśmy środkiem pustej rzeki, podziwiając tropikalną roślinność. Nie na codzień ma się okazję do spływu w takich okolicznościach.






Na koniec wybraliśmy się na trekking po lesie deszczowym.





Dreptaliśmy wąską, mało uczęszczaną dróżką. Wokół nie było żywej duszy. Tylko my i wielowiekowe drzewa, które pięły się w górę i walczyły ze sobą o każdy promień słońca, pozostawiając ścieżkę pogrążoną w cieniu.






Jednak uparte słońce przedzierało się momentami przez gęsty busz i próbowało oświetlać nam drogę.




Szlak doprowadził nas do rzeki Mossman.






Niesamowicie zielona i krystalicznie czysta woda oraz ogromne głazy tworzyły wspólnie bardzo malowniczy pejzaż.






Woda miała temperaturę górskiego potoku, więc wolałyśmy z Laurą pozostać na brzegu.




Miki i Fazi natomiast odważyli się wejść, by skorzystać z orzeźwiającej kąpieli.








Po południu przyszedł czas, by pożegnać las deszczowy i wracać do cywilizacji, czyli do miasta Cairns.



Po drodze zatrzymaliśmy się w popularnej Mossman Gorge. Byliśmy jednak trochę zdegustowani ilością ludzi i wspólnie stwierdziliśmy, że rzeka i widoki przy hotelu, zrobiły na nas dużo większe wrażenie.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz