HORTON PLAINS
28.01
Z hotelu Heritance Tea Factory wyjechaliśmy około południa.
Droga wiła się przez malownicze miasteczka, porozsiewane po herbacianych pagórkach.
Gdy zjechaliśmy do Nuwara Eliya, zahaczyliśmy o jezioro Gregory, przy którym kręciło się parę osób. Na miejscu można było zafundować sobie rejs łódką lub konną przejażdżkę.
My jednak nie tracąc czasu, ruszyliśmy w dalszą drogę, ponieważ czekał nas parogodzinny trekking po równinach Hortona. Równiny wzięły swą nazwę od XIX-sto wiecznego brytyjskiego polityka, który zasłynął niechlubnym czynem, a mianowicie zabił wszystkie słonie występujące na terenie parku.
By zwiedzić Horton Plains musieliśmy zarezerwować sobie 3-4 godziny czasu, na 9-cio kilometrowy szlak. Podczas trekknigu zatacza się pętlę, więc niezależnie od tego, w którą stronę się skierujemy, na koniec trafimy do punktu wyjścia. Ułatwia to zwiedzanie, ponieważ nie trzeba zastanawiać się nad tym, który szlak wybrać i ciężko jest zgubić się po drodze.
My jednak jakimś cudem pogubiliśmy się z Muchowskimi. Zabawiliśmy się więc w podchody i zostawiliśmy im znaki na piasku, by wiedzieli, w którym kierunku poszliśmy. Jak się później okazało, nie zauważyli naszych wskazówek, a mimo to wybrali tę samą trasę co my.
Trasa zaczynała się dość wymagająco, ponieważ prowadziła to w górę, to w dół po wyboistych skałkach.
W końcu dotarliśmy do pierwszego punktu widokowego, czyli Little World’s End, z którego rozpościerał się widok na wzgórza pokryte gęstymi lasami mglistymi.
Następnie ścieżka wiła się po lesie, który przez większość czasu spowity jest mgłą, i po którym beztrosko pląsały wiewiórki.
Punktem kulminacyjnym wycieczki był Koniec Świata, czyli World’s End z przepięknym widokiem na przepastne góry.
Niektórzy zawędrowali tu nawet na bosaka. Nie mam pojęcia jak ta kobieta dała radę przydreptać tu boso tyle kilometrów, po tak nieprzyjemnym dla stóp terenie.
Przysiedliśmy na kamieniu, rozkoszując się chwilą samotności i czekając na zagubionych po drodze Muchów, gdy nagle Laura zauważyła ruch w koronach drzew.
Okazało się, że cała zgraja wielkich małpiszonów przyszła tu sobie na poczęstunek. Byliśmy jedynymi osobami, które miały szczęście oglądać to widowisko. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak dużych małp. Po zasięgnięciu informacji okazało się, że to lutungi białobrode z ang. Purple-faced leaf monkey, które należą do rodziny koczkodanowatych i są gatunkiem endemicznym na Sri Lance.
Zadowoleni ze spotkania ruszyliśmy dalej. Szlak prowadził tym razem przez trawiaste równiny.
Siadaliśmy sobie na mostkach, by przyglądać się rzeczkom, które wiły się niczym wstążki wsród zielonych wzgórz.
Ostatnim przystankiem na trasie był ukryty pośród wysokich drzew, wodospad Bakera.
Do końca wędrówki ciągnęły się przed nami równiny porośnięte setkami rododendronów. Miejsce to musi wyglądać magicznie, kiedy wszystkie zakwitną.
Wędrówka po równinach Hortona była bardzo urozmaicona i na pewno nie należała do monotonnych. Co kawałek czekały nas zaskakujące zmiany otoczenia. Raz skakaliśmy po stromych skałkach, by za chwilę poczuć wysokogórskie klimaty lub przedzieraliśmy się przez wysokie trawy, by następnie znaleźć się w mglistym lesie. Na koniec natomiast podziwialiśmy delikatnie pofałdowane równiny, poprzecinane gdzieniegdzie rzeczkami i bajorkami.
„Ten dzień wspominam najlepiej” stwierdziła Laura po zakończonej wycieczce.
Na pożegnanie zjawiły się tutejsze mundżaki, czyli ssaki z rodziny jeleniowatych.
Jechaliśmy do miejscowości Ella, by następnego dnia wybrać się na kolejny trekking.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz