HAPUTALE
30.07
Miejscowość Haputale słynie z herbacianych pól, porastających okoliczne wzgórza. Być na Sri Lance i nie odwiedzić pól herbaty, to jakby nie być tutaj wcale. Jest to zdecydowane must see wyspy.
Wąska droga, którą kierowaliśmy się do punktu widokowego Lipton Seat, wiła się ostro pod górkę, dlatego po raz kolejny postanowiliśmy wziąć tuk tuka.
Miłym akcentem podczas wycieczki była możliwość zwiedzenia lankijskiej szkoły.
Byliśmy świadkami pobierania nauki w młodszych i starszych klasach,…
… widzieliśmy jak wygląda lekcja wf-u,…
…a nawet zajrzeliśmy do gabinetu szkolnego stomatologa.
Im wyżej wjeżdżaliśmy, tym więcej herbacianych pól rozciągało się dookoła. Krzewy herbaty lubią takie wysokogórskie, rześkie powietrze, dlatego w tym rejonie Sri Lanki uprawia się je najlepiej.
Kierowca znał wszystkie najciekawsze punkty widokowe na trasie, przy których co kawałek się zatrzymywaliśmy.
Pozwolił nawet Laurze poprowadzić tuk tuka. Strachu było co niemiara, kiedy sunęła ostro pod górkę wąską ścieżką. Momentami gazik ledwo ciągnął, a po bokach rozciągała się przepaść. Trzeba przyznać, że miała dość trudne warunki jak na pierwszy raz za kierownicą.
A oto krótki filmik na dowód tego, jaka była odważna.
Gdy tylko bezpiecznie dojechaliśmy na miejsce, napiliśmy się wspólnie cejlońskiej czarnej herbaty, po czym zapłaciliśmy rachunek i poszliśmy podziwiać okolicę.
Naszym celem był punkt widokowy Lipton Seat, z którego w XIX wieku Sir Thomas Lipton podziwiał swoje plantacje.
Szkocki handlowiec rozpowszechnił markę Lipton w latach 70-tych XIX wieku, zakładając mały sklepik w Glasgow. Jako jeden z pierwszych zaczął stosować reklamę i chwyty marketingowe, organizując promocje i pokazy herbat. Jak widać tak nowoczesne podejście do businessu bardzo mu się opłaciło, ponieważ dziś firma Lipton jest znana na całym świecie i posiada 11 000 hektarów pól herbacianych oraz ściąga dostawy od dostawców z 35 krajów świata.
Tak naprawdę za sukcesem herbaty stoi po części porażka kawy. Kiedy w XIX wieku plantacje kawy padły ofiarą wirusa, szkockiemu plantatorowi Jamesowi Taylorowi udało się wyhodować krzaczki herbaty. Co więcej, okazało się, że herbata wprost uwielbia cejloński klimat i rośnie tu doskonale. Przy okazji dając dziś pracę ponad 2 mln ludzi na wyspie.
Na herbacianych polach Haputale, co kawałek spotykaliśmy pracujące tamilskie kobiety.
Tamilowie, to grupa etniczna, dzieląca się na Tamilów lankijskich, którzy zamieszkują głównie miasta i należą do osób zamożnych oraz Tamilów plantacyjnych, którzy zostali sprowadzeni na Cejlon w XIX wieku przez Brytyjczyków po to, by ciężko pracować w górskich rejonach Sri Lanki, na plantacjach kawy i herbaty. Tamilowie są głównie wyznawcami hinduizmu oraz po części chrześcijaństwa.
Soczysta zieleń krzewów aż prosiła się o uwagę. Młode listki zdawały się wołać do nas: „Zerwij mnie i zaparz sobie pysznej herbaty ! A potem usiądź na tarasie z filiżanką w ręku, zrelaksuj się i podziwiaj piękne krajobrazy”.
Przemiłe tamilskie kobiety pokazały Laurze jak należy zbierać herbatę i które listki nadają się do zerwania.
Pożyczyły jej również własny worek do zbierania plonów, by mogła poczuć się jak prawdziwy pracownik plantacji.
Proces przygotowania i suszenia liści oraz różnice między rodzajami herbat opisałam na stronie „Nuwara Eliya”.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy fabryce herbaty Dambatenne Factory. W środku przewodniczka pokazywała nam cały proces produkcji herbaty od A do Z. Niestety nie można było robić zdjęć, a na pewno byłyby ciekawe. W fabryce za nic mieli sobie przepisy BHP. Pracownicy chodzili po fabryce boso i pewnie niejeden miał grzybicę stóp, nie mówiąc już o kurzu na posadzce. Kiedy wysuszona herbata spadała im z taśmy, zamiatali ją po prostu z podłogi i wkładali prosto do torebek. Taki właśnie towar trafia na półki sklepów. Następnie zachodni klient kupuje paczkę najdroższej herbaty i zachwyca się jej smakiem oraz aromatem :)
Smacznego!
Po zakończonej wycieczce wróciliśmy do Haputale.
W małym sklepiku zrobiliśmy zapasy na dalszą drogę i kupiliśmy oczywiście parę torebek herbaty. A co, my się lankijskiej grzybicy nie brzydzimy !
Dalej jechaliśmy na poszukiwanie indyjskich słoni do Parku Narodowego Yala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz