ETTY BAY I KONIEC PODRÓŻY




ETTY BAY
11.08

Ostatniego dnia, dosłownie na parę godzin przed wylotem, wybraliśmy się do zatoki Etty Bay na polowanie na kazuary. 



Przeczytaliśmy w przewodniku, że jest duża szansa, by je tam spotkać.
Usiedliśmy na plaży i czekaliśmy... 
i czekaliśmy…i nic.



Chcieliśmy już zwijać się do auta, gdy nagle Fazi krzyknął : „ patrz kazuar”!
 Byłam pewna, że żartuje, ale jednak nie.

 

Po parkingu, między autami, nie przejmując się niczyją obecnością, spacerował sobie w najlepsze mały kazuar.



Kiedy samica kazuara złoży jaja, pozostawia je do wysiadywania ojcu dziecka. To także samiec wychowuje i opiekuje się potomstwem. 
Dlatego mieliśmy nadzieję, że za maluchem pojawi się jego tata o pięknej, niebieskiej szyi i z wielkim grzebieniem na głowie. Ale nic z tego. Widocznie maluch był już na tyle samodzielny, że chodził po lesie sam.


Okazuje się, że kazuary biorą aktywny udział w sadzeniu drzew. 
A dzieje się to w sposób następujący:
Najpierw kazuar wcina w całości toksyczne owoce tzw. śliwki kazuara, następnie trawi ich miąższ i wydala nienaruszone pestki, które po przejściu przez przewód pokarmowy ptaka mają większe szanse na wykiełkowanie.


Pochodziliśmy jeszcze chwilę za ptakiem, który spacerował w tę i z powrotem wzdłuż plaży i ruszyliśmy w stronę lotniska.





Paręnaście kilometrów za Cairns trafiliśmy na polanę, na której pasła się cała zgraja kangurów.


Na kontynencie australijskim żyje ponad 60 różnych gatunków kangurów, do których należą również zwierzęta o tak dziwnych nazwach jak: walabie, kuoki, drzewiaki, pazurogony, filandry, czy pademelony.
Największymi torbaczami są kangury czerwone. Mogą osiągać do 2 metrów wysokości i ważyć nawet 90 kilogramów.
Cała populacja kangurów liczy ok. 60 mln, czyli jest ich trzykrotnie więcej niż ludzi.


Podobno kiedy w 1770 roku, słynny odkrywca kapitan James Cook dotarł do wybrzeży Australii, miał zapytać napotkanego Aborygena: 
„Jak nazywa się to dziwne, skaczące zwierzę?”
 „Kangaroo” odpowiedział mu Aborygen.
Okazuje się jednak, że w języku pierwotnych mieszkańców Australii słowo to nie oznaczało nazwy niezwykłego stworzenia, lecz po prostu „Nie rozumiem cię”.



U kangurów ciąża trwa ok. 35 dni, a dzień lub dwa po urodzeniu, kangurzyca może zajść w kolejną. Pikanterii temu zjawisku dodaje fakt, że samica ma dwie pochwy i dwie macice. Kangurzyca może być matką 3 kangurków jednocześnie: najstarszy znajduje się poza torbą, młodszy żyje w torbie, natomiast zarodek oczekuje na narodziny. Co ciekawe, w tym czasie matka wytwarza dwa rodzaje mleka. Jedno z dużą zawartością węglowodanów dla starszego kangurka żyjącego poza torbą, a drugie z większą zawartością tłuszczów dla kangurka znajdującego się w torbie.
Poza tym młode załatwiają się w torbie matki. Do oczyszczenia torby kangurzyca wykorzystuje swoje łapy oraz pysk.



Jeśli chodzi natomiast o samca, może się on poszczycić figlarnie dyndającymi klejnotami, które wyglądają jak bombki na choince.



Kangury, podobnie jak emu nie potrafią poruszać się do tyłu, dlatego znajdują się w herbie Australii. Symbolizują naród idący do przodu.



Pożegnaliśmy kangury i Australię. 
Po południu wsiedliśmy do samolotu i sześć godzin później lądowaliśmy w Singapurze.




Cztery tygodnie minęły jak z bicza trzasnął. Jeśli ktoś zapytałby mnie co najbardziej podobało mi się w Australii, bez wahania odpowiedziałabym, że kolory.
Przecudne kolory ogromnego Down Under Land pozostaną mi w pamięci na lata. 

 Prastara góra Uluru była niczym bijące pośrodku pustyni, płomienno-czerwone serce kontynentu. Wciąż żywa w pamięci Aborygenów, przypomina im o powstaniu świata,… ich świata.
Odcienie ziemi i wzgórz zmieniały się w zależności od intensywności słońca, od brunatnego, poprzez pomarańcz aż do czerwieni. I tylko gdzieniegdzie wysuszone, pożółkłe kępy traw urozmaicały krajobraz. 
Red Center płonął nam przed oczami dosłownie i w przenośni. 

By odpocząć od żaru i płomieni udaliśmy się nad Morze Koralowe. Lazurowa woda była jak powiew świeżości. I znów pojawiły się kolory. Tym razem magiczne, piękne i moje ukochane,… wszystkie odcienie niebieskości.
Trudno mi zliczyć ile razy woda zmieniała tonację. Do tego biały, cudownie miękki piach, mieszając się z wodą, malował bajeczne obrazy.
 Delikatna bryza, szum fal oraz podwodne krajobrazy, kołysały nam zmysły. Pod taflą wody, zagubieni pośród korali i tysiącem kolorowych ryb, czuliśmy się niczym w łonie Matki Natury. 

A potem przyszedł czas na najstarszy na świecie las deszczowy. Ciemna zieleń leciwych, dostojnych drzew kontrastowała z żywą, soczystą zielenią świeżych pędów, które dopiero budziły się do życia. W koronach drzew, niczym w burzy bujnych włosów, wiły gniazda przeróżne gatunki ptaków. Hałasując i ciesząc się porannym deszczem, umilały nam czas.
Tutaj, w tym prastarym lesie, który jest jak płuca kontynentu, życie nieustannie zatacza krąg. 

Tak!... Australia mieni się kolorami i są to kolory życia. 

KONIEC




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz