ELLA
29.07
Ella, to jedno z bardziej turystycznych miast na Sri Lance. Ulice tętnią życiem i pełno tu przybyszów z różnych stron świata. Do tego kafejki, restauracje i sklepiki z pamiątkami. To zupełnie inna Sri Lanka, jaką poznaliśmy do tej pory.
Zatrzymaliśmy się w małym hoteliku Chill Ville View Point, z dala od zgiełku i centrum miasta, do którego dotarliśmy już po zmroku.
Rano okazało się, że wokół rozpościerał się fantastyczny widok na góry, który zachęcił nas do wędrówki.
Zjedliśmy zdrowe śniadanko w porannym słoneczku i wyruszyliśmy na trekking.
Naszym celem był Little Adam’s Peak, czyli Mały Szczyt Adama.
Po drodze mijaliśmy zaklinacza węży...
…oraz pracujące na herbacianych polach tamilskie kobiety.
Wejście na szczyt zabrało nam około pół godzinki i było raczej proste. Droga wiła się pod górę betonowymi schodkami.
Co kawałek zatrzymywaliśmy się i podziwialiśmy widoki. Okoliczne szczyty porośnięte były bezkresnym morzem zieleni.
Na szczycie Little Adam's Peak postawiono pseudo kapliczkę z posągiem Buddy.
Jeszcze chwila kontemplacji w ciszy… i czas zbierać się ku kolejnym atrakcjom.
Mały Szczyt Adama wznosi się na wysokość 1141 m n.p.m. Dodatkową atrakcją jest możliwość zjazdu na zipline, z której mieli odwagę skorzystać Ania i Oskar.
Zjeżdżając z góry oboje darli się z wrażenia w niebogłosy.
Na zjazd znalazł się jeszcze jeden chętny, którego niestety nie wpuścili, ze względu na zbyt niski wzrost. Aż żal było patrzeć na smutek Benia, kiedy dowiedział się, że jest jeszcze za mały na tę atrakcję.
Na szczęście parę łyków mleczka kokosowego wystarczyło, by poprawić mu humor.
Chwilę później wzięliśmy tuk tuka i podjechaliśmy do mostu Nine Bridge.
Most, to wiadukt składający się z dziewięciu łuków, po którym do dziś kursuje pociąg. Trasa należy do jednej z najpiękniejszych tras widokowych świata.
Długość mostu wynosi 91 metrów i jest to jeden z najlepszych przykładów architektury kolonialnej na terenie kraju.
Droga do mostu i z powrotem wiodła środkiem torów kolejowych i trzeba było uważać na węże wijące się między podkładami. O mały włos nie nadepnęłam na jednego.
Przyszedł czas na lunch, więc zasiedliśmy w miłej restauracji tuż obok wejścia na Little Adam's Peak. Niektórzy płakali w trakcie jedzenia ze względu na poziom ostrości kurczaka :)
Sri Lanka słynie z bardzo ostrych potraw. Lepiej więc poprosić zawsze o mniej przypraw, ponieważ finalnie i tak dostaniemy danie na ostro.
Ostatnim punktem, który odwiedziliśmy tego dnia był wodospad Rawana. Wodospad i znajdująca się w jego okolicy jaskinia są bardzo ważne dla wyznawców hinduizmu. Według legendy, to właśnie tutaj przetrzymywana była księżniczka Sita, bohaterka Ramajady. Księżniczka została porwana przez złego demona Rawana, a następnie odbita z jego rąk przez małpiego generała Hanumana. Dzięki temu mogła powrócić do swego ukochanego Ramy.
W wodospadzie można bez ograniczeń zażywać kąpieli lub schłodzić się w upalny dzień, jak kto woli.
Wokół Rawana Falls, ku wielkiej uciesze dzieciaków, grasowała cała zgraja małp.
„My precious!”.
„I nie oddam go nikomu”.
Uwielbiam robić zdjęcia zwierzakom, dlatego zamieszczam tu całą galerię pary makaków.
Miłość tej matki do synka oraz to jak o niego dbała i tuliła w ramionach, było zachwycające i... takie ludzkie.
Na zakończenie dnia trafiliśmy do centrum miasta. Na ulicach roiło się od handlarzy, sprzedających plony prosto z własnych pól.
Miejscowość Ella położona jest prawie na równiku. Dzień trwa tu od 6 rano do 18 po południu. Musieliśmy więc zbierać się do aut, by jeszcze za dnia dotrzeć do kolejnego hotelu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że ze względu na to, że część drogi została zamknięta, by dostać się do hotelu musieliśmy wyciągnąć z bagażników walizki i skrobać się pod górkę. Droga prowadziła "za wodospadem w prawo".
Wspinaczka była chyba trudniejsza niż na Mały Szczyt Adama, ale nietuzinkowo położony i designersko urządzony hotel zrekompensował nam wysiłek.
Szkoda tylko, że właściciel nie zadbał o czystość obiektu, bo spragnione wypoczynku dzieciaki nie mogły nawet wziąć kąpieli w brudnym basenie. Zrzuciliśmy to jednak na karb tego, że hotel częściowo był jeszcze w budowie.
Na szczęście gdy tylko słońce zaczęło zachodzić, zapomnieliśmy o niedogodnościach i zatopiliśmy wzrok w przepięknym otoczeniu.
Nazwa "Romance Valley" skusiła nas nawet do kilku romantycznych chwil.
Staliśmy zapatrzeni w fenomenalny zachód słońca, a niebo mieniło się wszystkimi odcieniami czerwieni.
Ognista kula zbyt szybko uciekała za horyzont, dlatego chłonęliśmy każdy moment tej magicznej chwili.
Cejlońska herbatka w takim otoczeniu była czystą przyjemnością.
Gdy nadszedł zmierzch, podano nam kolację.
Po posiłku Mały Książę położył się w swych atłasach i ułożył do snu,…
…by wstać wcześnie rano i być gotowym na kolejny dzień pełen wrażeń.
Schodziliśmy tą samą drogą, którą tu weszliśmy. To był kolejny dziwny hotel na naszej trasie. Z niego kierowaliśmy się prosto na herbaciane pola Haputale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz