DAMBULLA
26.01
Miasto Dambulla jest geograficznym środkiem Sri Lanki i właśnie w tym środku wykuto w skale zespół buddyjskich świątyń, które były naszym celem. Cały kompleks wpisany został na listę UNESCO.
Jak przed każdą buddyjską świątynią, również i tutaj, trzeba było zostawić przy wejściu obuwie. Bardzo spodobał nam się pan, który te buty od nas odbierał i postanowiliśmy zrobić sobie z nim zdjęcie. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy Einstein żyje, to zapewniamy, że żyje i ukrywa się na Sri Lance.
Świątynia Rangiri, czyli Złota Świątynia, została wzniesiona w I wieku p.n.e. przez króla Valagambahu, który podczas oblężenia Anuradhapury przez Tamilów, przez okres 14 lat ukrywał się w jaskini. Po zwycięstwie nad Tamialmi i odbiciu stolicy król kazał przerobić jaskinię, która wcześniej dawała mu schronienie, na buddyjską świątynię.
Cały kompleks podzielony jest na 5 części. W każdej grocie urządzono osobną świątynię oraz każda pochodzi z innego okresu. W latach świetności świątynię nazywano złotą, ponieważ wizerunki Buddy, których znajduje się tutaj aż 150, pokryte były płatkami złota.
Złote pozostałości było widać chociażby na stopach wykutego w litej skale umierającego Buddy, w maleńkiej świątyni Devaraja Vihara, czyli Króla-Boga, do której wchodzi się jako pierwszej.
Oprócz posągów Buddy, w świątyniach znaleźć można często wizerunki bogów hinduistycznych, którym buddyści również oddają cześć. Taki synkretyzm religijny zauważalny jest w wielu miejscach na świecie, gdzie mieszały się kultury, a co za tym idzie religie.
W świątyni nr 2 Maharaja Vihara, co oznacza świątynię Wielkich Królów, można było podziwiać hinduistycznego boga Wisznu (ten niebieski z tyłu) oraz Samana.
Świątynia ta pochodzi z I wieku p.n.e., a jej założycielem był król Valagambahu, którego posąg umieszczono między wizerunkami Buddy.
Stwierdziliśmy, że to chyba właśnie na nim wzorowali się nurkowie wymyślając swój znak O.K.
W świątyni uwagę przyciągała stojąca pośrodku stupa, wokół której siedziały statuetki Buddy chronione przez wielogłowe kobry.
Duże wrażenie zrobiła na nas również świątynia nr 3 Maha Aluth Vihara, czyli Wielka Nowa Świątynia, której cały sufit udekorowany był malunkami Buddy.
Wokół pomieszczenia stały wielkie posągi Buddy w różnych mudrach.
Mudry, to symboliczne gesty rąk, z którymi przedstawiany jest Budda lub których używają mnisi podczas medytacji.
W rogu świątyni stał posąg króla Kirti Sri Rajasinha, fundatora tego miejsca.
Co ciekawe, statua miała przy pasie zawieszone dwa krzyże, a na głowie koronę podobną do tych, które nosili władcy europejscy, nie lankijscy. Poza tym ubrany był w spodnie, co również nie odpowiadało tradycyjnym strojom lankijskich władców. Czyżby nowoczesny monarcha wzorował się na modzie europejskiej?
Czwarta, niewielka świątynia Pachima Vihara, została poświęcona żonie króla Valagambahu. Pośrodku stała stupa, która nosiła ślady po włamaniu. Podobno złodzieje mieli zamiar znaleźć w niej kosztowności królowej. Jak się okazało biżuterii nie było, a po włamaniu pozostała jedynie wielka dziura, którą trzeba było załatać.
Ostatnia, piąta świątynia nosząca nazwę Dewana Alut Viharaja, czyli Druga Nowa Świątynia, jest najmłodsza z całego kompleksu i pochodzi z pierwszej połowy XX wieku.
Podziwialiśmy w niej posąg Buddy zasypiającego.
Budda w pozycji leżącej przedstawiany jest w dwojaki sposób, jako umierający bądź usypiający. Czym jednak różnią się te dwie pozycje, które na pierwszy rzut oka wyglądają identycznie? Sekretem okazuje się ułożenie stóp. Budda zasypiający ma stopy ułożone równo jedna na drugiej. Umierający natomiast ma jedną stopę cofniętą delikatnie do tyłu.
Wyjeżdżając z Dambulli zatrzymaliśmy się przy muzeum buddyjskim, z którego większość turystów zaczyna wspinaczkę do Świątyni Jaskiniowej.
Pod wielkim posągiem złotego Buddy umieszczono drzwi wejściowe, które fantazyjnie ozdobiono wielką paszczą zezowatego smoka i kwiatami lotosu. Niestety budynek zbiera raczej negatywne opinie, więc jego twórcy musi być trochę przykro. Chociaż z drugiej strony, przecież gust nie podlega dyskusji.
Mnie za to spodobała się lśniąca w słońcu złota dagoba, która zwróciła moją uwagę na tyle, żeby zatrzymać się w tym miejscu.
W drodze do hotelu, który znajdował się niedaleko Kandy, zatrzymaliśmy się na chwilę w okolicach miejscowości Hunganwela, przy starej świątyni erotycznej Nalanda Gedige.
Maleńka świątynia stała opuszczona pośrodku wielkich drzew i skrywała w swym wnętrzu niewielki posąg Buddy.
Świątynia została postawiona w VIII i jest mieszanką tradycyjnej architektury Sri Lanki oraz stylu hinduskiego. Jej mury zostały wykonane z kamienia, który przepięknie lśni podczas każdej pełni księżyca. Cały budynek mieni się wtedy jakby milionami maleńkich gwiazd. Zademonstrował nam to pewien chłopak, podświetlając ściany latarką.
Mury ozdobione zostały płaskorzeźbami z kamasutry, z których niestety niewiele zostało. Resztą zajęła się niszczycielska erozja oraz wandale.
Dla tych, którzy nie wiedzą, Kamasutra, to indyjski traktat o seksualności. Księga zawiera porady miłosne i propozycje pozycji seksualnych w formie obrazków. Autorstwo przypisuje się Watsjajanie, który żył prawdopodobnie między I a VI wiekiem n.e.
MATALE
Tego samego dnia zdążyliśmy podjechać jeszcze do jednego z licznych ogrodów przypraw w Matale.
Przewodnik opowiadał nam z pasją o rosnących tam roślinach i ich dobroczynnym wpływie na organizm.
Z tych roślin produkowane są kosmetyki ajurwedyjskie.
Dziś ajurweda najbardziej kojarzona jest z masażem. Tak naprawdę jest to system medycyny indyjskiej, która opiera się na łączeniu praktyk empirycznych, czyli np. chirurgii z koncepcjami metafizycznymi, mówiącymi o tym, że wszystko składa się z pięciu żywiołów: eteru, powietrza, wody, ognia i ziemi. Istoty żywe posiadają jeszcze pranę, czyli siłę życiową, która jest jakby energią napędową organizmów.
Ojcami ajurwedy byli dwaj lekarze: Ćiarata i Suszruta, którzy leczyli i wykonywali operacje chirurgiczne już w VII wieku p.n.e.
Na koniec wizyty skusiliśmy się oczywiście na relaksacyjne masaże ajurwedyjskie oraz na zakup kilku specyfików zawierających olej z drzewa sandałowego, które do dziś nam służą i czynią cuda.
Późnym popołudniem dojechaliśmy do przepięknie położonego hotelu Aarunia Nature Resort, do którego nie mogliśmy trafić, gubiąc się kilka razy po drodze. Był to kolejny hotel w dziwnej okolicy.
Domki i pokoje utrzymane były w stylu safari, a łazienka na świeżym powietrzu nie miała ścian.
Wieczorem zasiedliśmy do kolacji, która kończyła kolejny dzień pełen atrakcji.
Usłane różami łoże zachęcało nas do odpoczynku.
Pora wstawać i myć ząbki !
…ponieważ dziś czeka nas wizyta w Świątyni Zęba w Kandy.
Poranek przedłużał się w nieskończoność. Nie chciało nam się wstawać, mając takie widoki za oknem. Delikatna mgiełka pokrywała góry, a bujna roślinność odbijała się w tafli basenu.
Postanowiliśmy nie wychodzić z tego romantycznego zakątka i zamówiliśmy śniadanie do pokoju.
Po śniadaniu postawiliśmy jeszcze na chwilę relaksu.
W takich miejscach, trochę uboczu, poza trasami turystycznymi, najbardziej lubimy to, że jest mało ludzi i mamy przecudne widoki tylko dla siebie.
Około południa ruszyliśmy w stronę Kandy. Z hotelu żegnała nas mała agama, wcinająca na śniadanko chrząszcza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz