DAINTREE I CAPE TRIBULATION





DAINTREE RIVER 
08.08

Wieczorem dojechaliśmy do naszej bazy wypadowej, z której organizowaliśmy sobie wycieczki po okolicy.



Hotel Silky Oaks znajdował się w miejscowości Mossman, w samym sercu lasu deszczowego.



Z samego rana wybraliśmy się na rejs rzeką Daintree.



Wsiedliśmy do małej łódeczki i popłynęliśmy z nurtem.







Rzeka była pełna krokodyli. 
Jak już wspominałam krokodyl różańcowy, to najbardziej agresywny i niebezpieczny dla ludzi gatunek. 
 Dlatego w Daintree River, jak i w wielu innych rzekach Australii, obowiązywał zakaz kąpieli.



Miki siedział trochę niemrawy pośrodku łódki (potem okazało się, że trochę źle się czuł), więc podeszłam do niego i mówię: 
”Miki spójrz chociaż na krokodyle, zobacz ile ich tu pływa”.
 Na co mój syn odpowiada: 
”Mama, krokodyli to ja w życiu więcej widziałem niż świń”.
 I żeby była jasność,… miał rację :)




Tymczasem w zaroślach czaił się wąż. 
Australia jest jedynym kontynentem, na którym węży jadowitych żyje więcej niż niejadowitych. Na szczęście mają tak dużo wolnych terenów, że rzadko wchodzą w interakcję z człowiekiem. 


Daintree River ciągnie się przez 140 kilometrów, jest jedną z najdłuższych rzek na wschodnim wybrzeżu Australii i przecina najstarszy na świecie las deszczowy Daintree Rainforest.




Las deszczowy Daintree jest starszy od Amazonii. Jego wiek określono na 110 milionów lat ! Aż trudno sobie wyobrazić ile to czasu. Wydaje się, że musiał tu być od zawsze.





Na koniec zrobiliśmy sobie obowiązkowe zdjęcie w paszczy krokodyla.



By dostać się na drugą stronę rzeki i pojechać dalej lasem deszczowym w poszukiwaniu kazuarów, musieliśmy przeprawić się promem.



Po drodze zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym Alexandra lookout. W tym miejscu rzeka Daintree uchodziła do morza, a las deszczowy spotykał się z Rafą Koralową.



Trafiliśmy też na pyszne lody, które wyrabiane są z rosnących w sadzie owoców tropikalnych.



My wcinaliśmy lody, a wokół nas latały przepiękne Morfeusze.




Właściciele knajpki robią takie lody, jakie daje im natura. Smaki zmieniają się w zależności od tego jakie owoce w danej chwili dojrzewają. 




Chodziliśmy po sadzie i szukaliśmy drzew i owoców, z których zrobione były lody, które właśnie zjedliśmy.




Las Daintree, to królestwo kazuarów. Na drodze co chwilę pojawiają się znaki, które o tym przypominają. Nam niestety nie udało się zobaczyć żadnego z bliska. Zobaczyliśmy jedynie jednego, jak przemykał w gęstwienie drzew, by po chwili zniknąć. W takim buszu naprawdę ciężko cokolwiek dojrzeć. Chyba że ma się szczęście i akurat jakiś kazuar postanowi przeciąć nam drogę.








CAPE TRIBULATION
08.08

W końcu dotarliśmy do celu naszej wycieczki, gdzie kończyła się dostępna droga i zaczynał prawdziwy off road. Tym miejscem był Cape Tribulation. To właśnie tutaj najstarszy las deszczowy świata schodzi wprost do morza, przeglądając się w tafli wody jak w zwierciadle.








To tutaj również słynny kapitan Cook, odkrywca tych ziem, przypłynął w 1770 roku swoim statkiem i utknął na rafie. Od tego wydarzenia przylądek wziął swą nazwę. Cape Tribulation, to nic innego jak „przylądek trosk”, a unieruchomiony przez rafę statek, był napewno dla kapitana ogromną troską.
Ten incydent był pierwszym kontaktem Cook’a z Australią. Statek nie dał rady jednak dobić do brzegu. Zrobił to dopiero 200 kilometrów dalej, w obecnej miejscowości Cooktown.







Gdy weszliśmy na plażę zauważyliśmy dziwne malowidła złożone z tysięcy piaskowych kuleczek. Do tego tajemnicze dziury w piachu oraz coś co przypominało… kupy.





Okazało się, że sprawcami części tych przedziwnych instalacji są małe kraby, które przeżuwają piasek w celu znalezienia pożywienia. Kiedy oddzielą piach od wszystkiego co jadalne (algi, drobnoustroje, grzyby), wypluwają resztę w formie kulki. Dziurki natomiast, to nic innego jak ich chałupy. 
Piaskowe kupy należą już za to do kogoś zupełnie innego. Ich właścicielkami są dżdżownice, które wypychają piach, gdy drążą podziemne korytarze.



Ciekawym stworem, którego zauważyliśmy pośród namorzyn był poskoczek mułowy. Rybka, która łazi sobie po piachu, odpychając się płetwami.


Miki włożył wiele wysiłku, by porobić ludzi w balona. Rysował na piachu dziwne okręgi, by kolejni turyści, którzy tu dotrą, zastanawiali się skąd to się wzięło i co to może być? Podobnie jak my zastanawialiśmy się na widok krabowych kuleczek.




Przy wyjściu z plaży zamiast kazuara, spotkaliśmy dzikiego indyka.


Plaże na Cape Tribulation są niebezpieczne z dwóch powodów. Pierwszym jest możliwość spotkania w wodzie krokodyli różańcowych. Drugim obecność najbardziej śmiercionośnych meduz, czyli Os. Pierwszą pomocą na ich poparzenia jest zwykły ocet. Dlatego przy wielu plażach w Australii porozkładane są butelki z vinegar’em. 



Po opuszczeniu Cape Tribulation, zatrzymaliśmy się w pobliskiej knajpce na lunch.



W drodze powrotnej stawaliśmy w różnych punktach widokowych i podziwialiśmy jak słońce coraz bardziej chowa się za górami. Po tej stronie Australii nie ma spektakularnych zachodów słońca. W tym celu trzeba będzie kiedyś odwiedzić stronę zachodnią.






My już kończyliśmy dzień dojeżdżając do hotelu, a ludzie pracy zwozili jeszcze trzcinę cukrową z pól.





Kolejny dzień zaplanowaliśmy w okolicy hotelu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz