GALLE



GALLE
05.02-07.02

Galle, to jedno z większych miast południowego wybrzeża Sri Lanki. Czwarte co do wielkości na wyspie. Może poszczycić się portem oraz historycznym fortem założonym w XVI wieku przez Portugalczyków i rozbudowanym w kolejnym wieku przez Holendrów. 




Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od strony przyrodniczo-kulturalnej.
Pierwszym punktem jaki odwiedziliśmy była pobliska plaża Dalawela, którą upodobały sobie morskie żółwie.




Zanim żółwie pojawiły się przy brzegu, a robią to codziennie między godziną 13 a 14, dzieciaki wskoczyły do wody. Wystarczyła chwila zapomnienia, by puścić wodze fantazji i zacząć walczyć z morskimi potworami.





Starszyzna korzystała w tym czasie z upalnej pogody i pięknych widoków, czekając na punkt kulminacyjny popołudnia.




Nagle nastało poruszenie wsród kąpiących, ponieważ w wodzie pojawił się pierwszy żółw.


Żółwie pływały spokojnie między ludźmi, przyzwyczajone do ich towarzystwa i szukały smakowitych przekąsek w postaci wodorostów. Nikt nie potrafi wytłumaczyć dlaczego zwierzęta upodobały sobie plażę pełną turystów i codziennie odwiedzają to miejsce prawie o stałej porze?
Mieliśmy wielką frajdę ze spotkania w cztery oczy z tymi długowiecznymi gadami. Żółwie morskie potrafią osiągnąć matuzalemowy wiek, dożywając nawet do 300-stu lat!




Po wizycie na plaży wstąpiliśmy do pobliskiego ogrodu przypraw, w którym małe Muchy z uwagą przysłuchiwały się opowiadaniom o leczniczych właściwościach niektórych roślin.




Po zakupieniu kilku cudownych, ajurwedyjskich specyfików,... 





...podjechaliśmy do miejscowego rzeźbiarza, u którego kupiliśmy kilka pamiątek. 





Półki uginały się od drewnianych figurek własnoręcznie rzeźbionych przez miejscowych artystów.



Po obejrzeniu wszystkiego, Benio wybrał dla siebie drewnianego smoka, a reszta po nowoczesnym słoniku.



Po uzupełnieniu zapasów wody, przyszedł czas na wizytę u jubilera. 



 Sri Lanka słynie najbardziej z biżuterii dekorowanej szafirami oraz kamieniami księżycowymi. W jubilerstwie szafiry ze Sri Lanki nazywa się cejlońskimi. Mają wyjątkowy kolor, są jaśniejsze i bardziej przejrzyste. To właśnie z tego kraju pochodzi szafir umieszczony w brytyjskiej koronie Stuartów.





Pracownik sklepu prezentował nam różne odmiany kamieni szlachetnych przed i po oszlifowaniu. 




Pokazał nam również jak wygląda wyrób lankijskiej biżuterii. Kobietom trudno wyjść z takiego sklepu bez chociażby jednego, małego upominku. Dlatego ja z Laurą wracałyśmy do domu z kolczykami, a Ania z pierścionkiem. 




Wynudzeni wizytą u jubilera panowie, szybko pocieszyli się hotelowym lunchem.



Po południu Muszki wracały do Kolombo, ponieważ ich wycieczka kończyła się następnego dnia i mieli samolot powrotny do kraju. My natomiast zostaliśmy w Galle na kolejne dwa dni. 
Kolację jedliśmy zatem w okrojonym składzie.




Następnego dnia, tuż po śniadaniu, podszedł do nas szef hotelowej kuchni i zaproponował wspólne gotowanie. 
 Zanim trafiliśmy do kuchni, trzeba było najpierw zrobić zakupy i zaopatrzyć się w potrzebne składniki. W tym celu wybraliśmy się razem z kucharzem na pobliskie targowisko warzywne i targ rybny.







Szef kuchni, którego imienia nie sposób było zapamiętać, pokazywał nam znane i mniej znane warzywa. Mieliśmy wolny wybór jeśli chodzi o składniki potraw, więc powybieraliśmy warzywa, które pierwszy raz widzieliśmy na oczy. Im dziwniej wyglądały, tym szybciej wkładaliśmy je do koszyka. Byliśmy ciekawi co dobrego będzie w stanie przygotować dla nas kucharz z tak egzotycznej mieszanki.












Kupiliśmy jeszcze kilka mieszanek przypraw do kompletu i ruszyliśmy na targ rybny po konkrety.



Widok rybnego targowiska momentami nie zachęcał do zakupów. Z higieną niewiele to miejsce miało wspólnego. Upał i zapach gnijących resztek sprawiały, że trzeba było wstrzymywać powietrze lub zatykać nos.








Zakupiliśmy jednak jakieś ryby oraz krewetki i wróciliśmy do hotelu. W końcu i tak wszystko wygotuje się porządnie we wrzątku.








Zanim zaczęliśmy naszą kucharską przygodę, postawiliśmy jeszcze na chwilę relaksu.






No pięknie! A ja szukałam wszędzie moich okularów!
Pracownik hotelu dekorował ręczniki tym, co mu pod rękę podeszło. 



Przed gotowaniem starczyło również czasu, by wybrać się na krótki snorkeling na okoliczną plażę. Niestety nie należał do najlepszych. Nie dość, że łódką bujało na falach, to woda była tak wzburzona, że niewiele było widać. Do tego kiepska rafa i brak ryb spowodowały, że zrezygnowaliśmy w połowie wycieczki.




Dużo ciekawszym zajęciem okazało się gotowanie lankijskich potraw. Zanim przyszliśmy do kuchni, wszystkie składniki czekały na nas umyte i uszykowane.




Kucharz uwijał się po kuchni jak baletnica na scenie. W przeciągu zaledwie godziny, ugotował dla nas sześć smacznych potraw. 







Podkuchenni Laura i Fazi byli pod wrażeniem umiejętności i zwinnych ruchów szefa kuchni.









Kiedy wszystko trafiło na talerz, czas było zaczynać ucztę. Lankijska kuchnia należy do jednej z najostrzejszych na świecie. Nasze podniebienia nie są przyzwyczajone do tak wysokiego poziomu ostrości, dlatego poprosiliśmy o wersję soft, która i tak okazała się dość pikantna. Na tyle jednak, że wszystko smakowało rewelacyjnie.



Na deser dostaliśmy bardzo popularny na Sri Lance jogurt z bawolego mleka.


Kiedy wieczorem przyszedł czas na następny posiłek, znaleźliśmy jedynie siłę na kolejny deser.






Z nowym dniem zaczynał się nasz ostatni dzień pobytu na Sri Lance. Plany na ostatnie przedpołudnie w Galle raptownie się zmieniły. Pierwotnie mieliśmy płynąć na rejs połączony z podglądaniem wielorybów, jednak ostatecznie, po nieudanym snorkelingu dzień wcześniej, po którym Faziemu wywróciło żołądek na drugą stronę, postanowiliśmy zostać w mieście i zwiedzić stary fort.




Kiedy w 1505 roku do wybrzeży Cejlonu dotarli Portugalczycy, wybudowali tu mały fort z drewna i gliny. Ponad sto lat później fort został zdobyty przez Holendrów i znacznie rozbudowany.  Do skonstruowania murów obronnych Holendrzy użyli głównie kamienia oraz fragmentów rafy koralowej.
Na terenie fortu można było znaleźć rezydencje mieszkańców, budynki administracyjne, koszary, arsenał, prochownię oraz więzienie.





Dziś fort jest miejscem zamieszkania najbogatszych mieszkańców Galle. Jest to również najbardziej zróżnicowane na Sri Lance miejsce pod względem narodowości.  Jego uliczki tętnią życiem, pełno tu sklepików z pamiątkami, restauracji i kawiarenek.




W murach fortu można zwiedzić również parę kościołów, z których dwa są godne uwagi. Pierwszym jest kościół holenderski z XVIII wieku, w którym na posadzce umieszczono płyty nagrobne informujące o pochowanych tu Holendrach i Anglikach. Jeśli przyjrzeć się bliżej zawartym na płytach informacjom okazuje się, że wielu z pochowanych tu ludzi nie zdążyło dożyć sędziwego wieku i umarli za młodu.






Drugim ciekawym kościołem, ze względu na misternie wykonane witraże, jest zbudowany przez Brytyjczyków kościół Wszystkich Świętych. 




Po drodze postanowiliśmy zatrzymać się na chwilę w cieniu Figowca Bengalskiego, zwanego Banyan Tree, który jest bardzo ciekawą rośliną. Okazuje się, że drzewo ma tak ogromną koronę, że aby ją udźwignąć wytwarza dodatkowe pnie, które będą w stanie ją podtrzymać. Takich pni Banian może wytworzyć nawet kilka tysięcy i łącznie z koroną zajmować obszar ponad dwóch hektarów. Drzewo zaczyna swój żywot bardzo niepozornie, jako zwykły epifit. Kiedy epifit zaczyna się rozrastać, wypuszcza pędy, które zakorzeniają się w podłożu. W końcu pędów jest tak dużo, że Banian dusi swojego żywiciela, nie pozostawiając mu przestrzeni do życia. W Indiach, z których pochodzi,  Banyan Tree uważany jest za drzewo święte i jest obiektem kultu. 





Po krótkiej przerwie w cieniu figowca, dotarliśmy do starej latarni, która została wybudowana przez Anglików w latach 30-tych XX wieku i stoi na terenie starego bastionu.
Takich bastionów, które strzegły kiedyś dostępu do portu, było 12. 




Cały fort wyposażony był w mury obronne, które do dziś zachowały się częściowo w niektórych miejscach. 




W większości miejsc jednak, po murach zachował się jedynie wał, którym zrobiliśmy sobie krótki spacer. Mogliśmy z niego podziwiać wybrzeże w całej okazałości. 






W końcu dotarliśmy do najlepiej zachowanej części murów, po których chętnie przechadzają się spacerowicze. 






Jest to również jedno ulubionych miejsc spotkań mieszkańców Galle.





Z tego miejsca mieliśmy widok na nasz hotel oraz stadion krykieta. Gra w krykieta została rozpowszechniona na Sri Lance w latach 30-tych XX wieku. Podczas tsunami w 2004 roku obiekt został częściowo zniszczony, ale pole do krykieta posłużyło pozbawionym domostw mieszkańcom za schronienie oraz lądowisko dla niosących pomoc helikopterów.






Wizytą w starym forcie kończyliśmy naszą podróż po Sri Lance i jeszcze tego samego popołudnia wracaliśmy do Kolombo.





Wyjeżdżając z hotelu mijaliśmy nowo wybudowaną świątynię hinduską. Ciekawe jak będzie wyglądała za parę lat, kiedy ozdobią ją kolorami?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz