MATARANKA I KARLU KARLU






MATARANKA HOT SPRINGS
24.07

Aby dojechać z Darwin do Uluru, a taki mieliśmy plan, trzeba przebyć około 1950 kilometrów. Takiej trasy nie da się zaliczyć w jeden dzień, dlatego podzieliśmy ją na kawałki. 
Pierwszy etap, czyli drogę z Darwin do Katherine, zahaczając po drodze o parki Litchfield, Kakadu i Nitmiluk, mieliśmy już za sobą. Przed nami była trasa z Katherine do Alice Springs, którą rozplanowaliśmy na dwa dni. 
Pierwszego dnia zafundowaliśmy sobie krótki przystanek w Elsey National Park, gdzie znajdowały się gorące źródła Mataranka. Tego dnia mieliśmy do przejechania 675 kilometrów.    




Krystalicznie czysta woda i przepiękna, tropikalna sceneria skusiły nas do kąpieli. 




Mataranka w języku Aborygenów oznacza "dom węża".




Pływając podziwialiśmy jak w przezroczystej wodzie odbija się egzotyczna roślinność.



Trzeba było uważać na gdzieniegdzie wystające korzenie drzew, których czepialiśmy się kiedy męczyło nas pływanie. Woda w rzece ma dość silny nurt i nie każdy ma w niej grunt,...ja nie miałam.





Źródła są na tyle oddalone od głównych atrakcji północy, że nie ma tam zbyt wielu ludzi. Ze względu na to i na czystość wody, Mataranka zrobiły na nas dużo bardziej pozytywne wrażenie niż Katherine Hot Springs. 





Włożyliśmy suche ciuchy i ruszyliśmy dalej w drogę.


W Australii, szczególnie w części centralnej, dużą popularnością cieszą się tzw. Road House’y, czyli położone na pustkowiu zajazdy, często połączone ze stacją benzynową. Korzystaliśmy z tego typu przystanków jak tylko nadarzyła się okazja.






Właściciele prześcigają się w pomysłach na bardziej odlotowe wnętrza, wykorzystując przy tym często materiały typu „czym chata bogata”.




Takie miejsca, oddalone od siebie czasami o kilkaset kilometrów, są jedyną okazją do zatankowania i zrobienia zapasów na kolejne kilometry, ponieważ ciągnąca się w przez pustkowia droga, nie ma nic więcej do zaoferowania. 



Po południu dojechaliśmy do miejscowości Tennant Creek, w której zatrzymaliśmy się na nocleg.
Motel nie był może zbyt szałowy, ale posiadał za to restaurację z pysznym azjatyckim jedzeniem.








DEVILS MARBELS
25.07

Po smakowitym śniadaniu w miejscowej kawiarence, ruszyliśmy dalej w stronę Alice Springs. 
Zostało nam do przebycia 515 kilometrów.


Droga ciągnęła się w nieskończoność. 
Pobocza porastał zielony busz i tylko czerwień piasku ożywiała monotonię.




Jechaliśmy Stuart Highway, czyli najdłuższą autostradą Australii, przechodzącą niemal przez środek kontynentu. Ciągnie się ona od północnego Darwin, aż do miasta Adelaide na południu kraju. Nazwana została na cześć
 XIX-wiecznego podróżnika, który jako pierwszy przemierzył Australię od południowego do północnego krańca, w tę i z powrotem.



Cały Outback, czyli centralna część Australii, zwana również Red Center, to tereny pustynne, opanowane przez niezliczoną ilość termitów. Ich kopce ciągną się przez setki kilometrów, przybierając czasami bardzo finezyjne kształty. 




Niektóre z nich zostały poubierane w rozmaite kreacje, przez znudzonych trasą turystów.




Oczywiście największą atrakcją były pojawiające się znienacka kangury, które jak tylko zauważały zbliżające się auto, hycając znikały w buszu.





Pomimo znaków ostrzegających o możliwości pojawienia się na drodze kangurów, kierowcy nie zawsze zdążyli wyhamować i pobocza były dosłownie usłane martwymi zwierzakami. Niestety po drodze mijaliśmy więcej rozjechanych kangurów niż żywych. To był naprawdę smutny widok. W pewnym momencie zaczęłam liczyć i naliczyłam aż 91 truposzy na przestrzeni 200-stu kilometrów, między Mataranka a Tennant Creek.




Jakieś 100 kilometrów od Tennant Creek znajdowało się dziwne miejsce, o dziwnej nazwie. 





Devils Marbels, to wielkie okrągłe skały, poukładane jedne na drugich w sposób, który wydaje się przeczyć zasadom grawitacji. 




MIejsce to położone jest na pustyni Tanami i czczone przez miejscowych Aborygenów, którzy nazywają je Karlu Karlu.





Głazy zbudowane są z granitu. Średnica niektórych z nich dochodzi do 7 metrów.






Powstały miliony lat temu, a swój obecny kształt, który nieustannie się zmienia, zawdzięczają erozji. 







Przy Devils Marbels doświadczyliśmy po raz pierwszy ataku much, które towarzyszyły nam już do końca pobytu na Outbacku.



Do Alice Springs mieliśmy jeszcze dobrych kilkaset kilometrów, więc zatrzymaliśmy się tradycyjnie w Road Housie.




Na szczególną uwagę zasługiwał naszym zdaniem Road House położony w miasteczku Wycliffe Well, który słynął z wizyt istot pozaziemskich.




Miejscowi zwolennicy teorii spiskowych twierdzą, że podobno w tych okolicach, w swej tajnej bazie, Amerykanie prowadzą badania nad UFO. 
W rzeczywistości faktycznie Amerykanie posiadają bazę w miejscowości Pine Gap, która zapewnia obszarowi Azji i Bliskiego Wschodu sygnały wczesnego ostrzegania w przypadku startów rakietowych.




Dojeżdżając do Alice Springs mijaliśmy zwrotnik Koziorożca. 
Na tej szerokości geograficznej znaleźliśmy się po raz drugi. Pierwszy raz mieliśmy okazję stanąć pod tablicą zwrotnika 2 lata wcześniej w Namibii.



Kolejny atak much sprawił, że uciekaliśmy z powrotem do auta i ruszyliśmy w stronę naszego celu.


Im bliżej miasta, tym więcej mijaliśmy ogromnych tirów. Jeden Road Train, bo o nich mowa, potrafi ciągnąć za sobą do czterech wielkich przyczep. Nie ma się jednak co dziwić, bo droga przed nimi prosta i… pusta. Czasami tak prosta i długa, że powstaje na jej powierzchni fatamorgana.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz