SIGIRYIA





SIGIRYIA
26.01

„Czy na pewno jedziemy w dobrym kierunku? Niemożliwe, żeby hotel znajdował się na takim zadupiu”. 
Biorąc jednak pod uwagę fakt, że jestem znaną specjalistką od wyszukiwania hoteli w bardzo dziwnych i nieprzewidywalnych miejscach, co miało się potwierdzić jeszcze kilka razy na tym wyjeździe, postanowiliśmy zaufać maps.me i podążać dalej w tym przedziwnym kierunku. 
A jechaliśmy przez pola ryżowe i wiochy zabite dechami, mijając po drodze rolników i ich drzewa wyposażone w drabiny, w razie gdyby zaszła potrzeba ucieczki przed stadem słoni, plądrującym pola i osady.







Na szczęście wycieczka się opłaciła, ponieważ trafiliśmy do iście rajskich ogrodów, w stylu króla Kassjapy, właściciela Lwiej Skały. 










Przepięknie utrzymany i położony hotel Water Garden oferował nam cudowny widok prosto na Lwią Skałę Sigiryia.






Wielki teren był domem dla licznego ptactwa, którego odgłosy urozmaicały nam popołudnie. 






Porządku na ścieżkach pilnowały jaszczurki i warany, małe wodne węże śmigały po jeziorkach, a na krzewach zamiast kwiatów przysiadały sobie motyle.






Tak samo czyściutki i zadbany jak cały ogród, był nasz ukryty w zaroślach domek.






Nie tracąc ani chwili z ciepłego popołudnia, wskoczyliśmy czym prędzej do basenu i korzystaliśmy z ostatnich promieni słońca.








Wieczorkiem udaliśmy się na pyszną kolację i dość wcześnie kładliśmy się spać, ponieważ następnego dnia czekała nas pobudka o 6 rano.








Tylko Laurze nie spieszyło się do łóżka, bo ze względu na skręty kiszek, które jeszcze trochę jej doskwierały, zdecydowała się nie iść następnego dnia z nami. Znalazła więc czas na pedicure, przygryzając przy tym pyszne ciasteczka. 




Następnego dnia przywitał nas cudowny, spowity we mgle poranek.
 Jeszcze zaspani, szliśmy przez ten magiczny ogród i tylko pawie hałasowały i wydzierały się tak, jakby był już środek dnia.



Dzięki wczesnej pobudce dojechaliśmy na miejsce jeszcze przed tłumami i upałem.
Po raz kolejny opłaciło się wstać wcześnie rano.



Sigiryia, czyli Lwia Skała była siedzibą króla Kassjapy, który panował na Sri Lance w V wieku n.e. Zbudował dla siebie prawdziwą twierdzę, na szycie 200-stu metrowego płaskowyżu pochodzenia wulkanicznego.



Cały kompleks otoczony był fosą, w której pływały krokodyle chroniące murów posiadłości. Na skalnych zboczach natomiast pozawieszane były i są do dziś, gniazda os. Gdy tylko wróg zbliżał się zbyt blisko skały i platformy lwa, łucznicy zestrzeliwali gniazda, a rozdrażnione osy atakowały przeciwników. 



Król Kassjapa był synem z nieprawego łoża i zdobył władzę wyganiając z kraju swego przyrodniego brata i prawowitego następcę tronu. Wybudował sobie pałac na skale, ponieważ bał się dnia, w którym brat powróci z armią sojuszników i upomni się o tron. Obawy Kassjapy się ziściły, ponieważ brat, który zbiegł do Indii, uformował tam armię i wrócił do swego kraju, aby odbić ziemie i władzę, które mu się należały.



Zanim to jednak nastąpiło Kassjapa żył sobie po królewsku. Znany był z tego, że uwielbiał towarzystwo kobiet. Można wręcz powiedzieć, że kolekcjonował kobiety z różnych stron świata i o różnorodnej urodzie. 



Wybudował specjalnie dla nich kompleks basenów, jacuzzi i spa, w przepięknym ogrodzie u podnóża Lwiej Skały. 




Z ogrodów zaczynała się wspinaczka schodami na samą górę, do prywatnych kwater króla.




Najpierw przechodziło się kolejnymi schodami przez ogrody kaskadowe.



Po drodze mijaliśmy pozostałości naściennych malowideł, przedstawiających królewskie dziewice. Naprzeciwko malowideł znajdowała się wielka, wypolerowana ściana wykonana z miki. 
Miki, to minerał o srebrnym zabarwieniu, który po nałożeniu daje efekt lustra. Stąd właśnie ściana luster wzięła swą nazwę.
Za panowania Kassjapy całe czoło lwiej skały ozdobione było wizerunkami niebiańskich dziewic, które umilały królowi czas.



Po podejściu na dwie trzecie wysokości trafiliśmy na platformę lwa, czyli główne wejście do prywatnej królewskiej części.
Kiedyś przechodziło się przez lwią paszczę, dziś pozostały tylko łapy. Lew był symbolem Syngalezów dlatego znalazł tu swoje zaszczytne miejsce i jego wizerunek posłużył jako główne wejście do najważniejszej części pałacowego kompleksu.



Na szczycie rozciągały się pałace króla Kassjapy, poprzeplatane ogromnymi basenami i kaskadowymi ogrodami.






Dziś z pięknych budowli pozostały tylko schody i fundamenty, które i tak zrobiły na nas ogromne wrażenie. Przypominały nam trochę Monte Alban, którym zachwycaliśmy się trzy lata wcześniej w Meksyku.






Z górnego basenu i komnat rozpościerał się widok na bezkresną, zieloną równinę. Siedząc w swych apartamentach i obserwując okolicę, Kassjapa mógł czuć się królem świata.






W oddali dostrzegliśmy teren naszego hotelu.


Do dzisiejszych czasów, w bardzo dobrym stanie, zachował się tron, który posiadał system klimatyzacyjny. Żeby pupcia się królowi nie pociła kamień, z którego wykonany był tron, schładzany był zimną wodą. Cały pałac i baseny posiadały bardzo nowoczesne i rozbudowane jak na tamte czasy, systemy klimatyzacyjne i wentylacyjne.



Położenie Sigiryia miało charakter strategiczny i obronny, jednak nawet to nie ochroniło władcy przed niechybnym upadkiem. 





Jak już mowa o upadkach, a raczej strachu przed nimi i słabej kondycji, to zanim zaczniemy skrobać się na górę, a nie czujemy się na siłach, można wynająć usługi „popychaczy”. Usługa taka polega na tym, że jeden człowiek ciągnie nas za rękę, drugi pcha nasz tłusty zadek i wspólnymi siłami udaje się zdobyć szczyt. Koszt takiej usługi, to około 10 $.




Około 9.00 zakończyliśmy wspinaczkę i wróciliśmy do śpiącej Laury.





Po powrocie do hotelu, zdążyliśmy jeszcze zjeść śniadanie i znaleźliśmy czas na poranną chwilę relaksu. Nie mieliśmy wielu kilometrów do przejechania, więc nigdzie nam się nie spieszyło.






To był cudowny poranek. Szkoda tylko, że musieliśmy opuścić to magiczne miejsce, by jechać dalej w stronę świątyni jaskiniowej w Dambulli i ogrodów przypraw.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz