WHITSUNDAY





WHITSUNDAY ISLANDS
05.08

Ostatniego dnia pobytu na wyspie Hyman zafundowałyśmy sobie z Laurą lot helikopterem nad Wielką Rafą.




Poszybowałyśmy w górę, a przed oczami majaczyły nam porozsiewane po Morzu Koralowym wysepki.



Nagle krajobraz się zmienił. Skończyły się wyspy, a przed nami, po horyzont ciągnęło się morze.




Naszym oczom ukazała Wielka Rafa Barierowa. Widok był niewiarygodnie piękny. Rafa wyglądała jak jeden ogromny organizm, połączony komórkami nerwowymi. 





Woda przybierała tyle odcieni niebieskiego, że ciężko było je wszystkie uchwycić. Przepiękny lazur i turkus, poprzeplatane były szafirem, granatem i kobaltem, a wszystko oplatał błękit nieba. Po prostu cud!




Punktem, którego nie mogłyśmy opuścić była przeurocza rafa Heart Reef, która wyglądała niczym bijące w środku wielkiego organizmu serce.




Opuściłyśmy Wielką Rafę i poszybowałyśmy w stronę wyspy Whitsunday.



Whitsunday Islands, to prawdziwy raj na ziemi. Generalnie jest to archipelag 74 wysp, w którego skład wchodziła również Hayman Island, na której wypoczywaliśmy oraz Hamilton Island, z której mieliśmy lot. Najbardziej popularną i najpiękniejszą, jest wyspa Whitsunday, o tej samej nazwie co cały archipelag.




Z pokładu helikoptera podziwiałyśmy wspaniały Inlet Hill. Biały piasek łapczywie wcinał się w część wyspy i mieszał z turkusową wodą, tworząc przy tym cudowne obrazy. Z każdym odpływem i przypływem pejzaż zmienia się tu niczym w kalejdoskopie. Uchwycony przez nas moment był niewątpliwie jedyny i niepowtarzalny.




Na koniec czekało nas lądowanie na plaży Whitehaven. Nazwa w stu procentach oddaje klimat, który tu panuje. To prawdziwie biały raj. 







Pod bosymi stopami przesypywał nam się nieprawdopodobnie biały i miękki jak mąka piasek. 





Skakałyśmy z radości, kiedy pilot zostawił nas w miejscu nienaruszonym przez turystów. 






Byłyśmy zauroczone plażą. 
Wokół żywej duszy. 
Tylko my dwie.
 Ja i moja ukochana córeczka,… mój największy skarb. 








Siedziałyśmy na miękkim piasku, wpatrując się w lazurową toń i cieszyłyśmy się wspólną, cudowną chwilą.









Momentami, gdy słońce zachodziło, cała plaża tonęła w cieniu i traciła kolory. Lecz gdy tylko wychodziło zza chmur, wracała cała magia i piękno. Whitehaven było po prostu bajeczne. Brakowało nam tylko jednorożca. 







Na koniec wzniosłyśmy toast (wodą) za wspólnie spędzony czas i niepowtarzalne miejsce.




Spakowałyśmy wspomnienia do kieszeni, wsiadłyśmy do helikoptera i wróciłyśmy do rzeczywistości.




W hotelu otworzyliśmy szampana, którego dostałam od pilota i uroczyście zakończyliśmy pobyt na archipelagu Whitsunday.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz