NOWY JORK




NOWY JORK
23.07 i 28.07-31.07

Po powrocie z Hawajów na kontynent, wylądowaliśmy w Nowym Jorku.

BROOKLIN
23.07

 Zanim wyruszyliśmy w dalszą trasę, spędziliśmy noc na Brooklinie.
Po drastycznej zmianie czasu byliśmy zmuszeni odespać podróż. Wystarczyło kilka godzin regeneracji i byliśmy gotowi wyruszyć „na miasto”.





Nie trzeba było iść daleko, ponieważ tuż za rogiem hotelu znajdował się Brookliński Most, a wraz z nim wspaniały widok na dolny Manhattan.




Obecny Brooklin powstał z połączenia sześciu odrębnych miasteczek, a do końca XIX wieku, zanim okręg brookliński przyłączono do Nowego Jorku, był osobnym miastem.




Punktem obowiązkowym było postawienie stóp na jednym z najstarszych mostów wiszących świata.




Most spina dwa brzegi rzeki East River, czyli Brooklin i Manhattan. Jego budowa trwała 13 lat, a ukończono ją w 1883 roku.



Projektantem był John Augustus Roebling, który nadał mu charakter neogotycki.




Most po dziś dzień jest bohaterem wielu poezji, piosenek oraz kina. 
Wystarczy przytoczyć chociażby fragment wiersza Stachury, który wyśpiewuje Stare Dobre Małżeństwo, a który jako pierwszy przychodzi mi do głowy: 
„Nie brookliński most
Lecz na drugą stronę 
Głową przebić się 
Przez obłędu los 
To jest dopiero coś!”…



Po przechadzce mostem, wróciliśmy do hotelu na kawkę. Z tarasu na ostatnim piętrze rozpościerał się widok, o którym marzy wielu ludzi na świecie. Przed oczami majaczył nam, w ostatnich promieniach dnia, wspaniały Manhattan.





Po zmroku wieżowce wyglądały obłędnie. Wielkie miasta mają w sobie magię, która zachwyca i onieśmiela zarazem. 





 Nowy Jork zmusza do refleksji. Patrząc na przechadzające się tłumy i obserwując światełka tysięcy okien, człowiek nagle zdaje sobie sprawę, że w każdym z nich dzieje się właśnie jakaś historia. Za każdym świetlnym punkcikiem krył się człowiek lub rodzina, która kochała się lub rozstawała. Ludzie przeżywali właśnie swoje radości lub smutki. Może jednym rodziło się dziecko, a innym umierała matka? Może właśnie ktoś zaręczał się z dziewczyną, a gdzieś obok mąż bił żonę? Może ktoś świętował z rodziną awans, a sąsiada wylano z pracy? Staliśmy tak na brzegu East River, wlepiając wzrok w te migoczące światełka, myśląc o wszystkich tych małych i wielkich sprawach i czuliśmy się jak maleńkie mróweczki w wielkiej metropolii.







Następnego dnia wyjechaliśmy z Nowego Jorku w stronę Waszyngtonu i wodospadu Niagara, by powrócić tu znów kilka dni później.






WORLD TRADE CENTER
 28.07


Tym razem naszą bazą wypadową stał się hotel w okolicy World Trade Center na dolnym Manhattanie.





 Z okien mieliśmy widok wprost na miejsce pamięci po zamachu na World Trade Center, więc siłą rzeczy było to pierwsze miejsce, do którego trafiliśmy. Tego dnia Fazi pozostał w hotelu, ponieważ zmogła go gorączka, a ja z dzieciakami ruszyłam na podbój „Wielkiego Jabłka”.





W miejscu WTC zorganizowano miejsce pamięci ofiar zamachu.




 11 września 2001 roku, organizacja terrorystyczna Al-Ka-ida, z Osamą bin Ladenem na czele, zorganizowała serię czterech zamachów terrorystycznych. Po opanowaniu czterech samolotów pasażerskich, dwa z nich uderzyły w bliźniacze wieże WTC, a jeden w część Pentagonu. Ostatni samolot nie doleciał na szczęście do celu jakim był Biały Dom. Pasażerowie odbili go z rąk terrorystów i skierowali na pola Pensylwanii, gdzie się rozbił. 




W zamachu zginęło łącznie 2996 osób, w tym sześcioro Polaków. Podczas akcji ratunkowej zginęło ponadto 300 fukcjonariuszy policji i straży pożarnej. WTC, to smutne i wzruszające miejsce. Na obrysie fundamentów dwóch wież wybudowano fontanny, które okalają marmurowe tablice z nazwiskami wszystkich ofiar. 






Po dziś dzień, przy nazwiskach osób, które obchodziłyby danego dnia urodziny, wkładane są kwiaty lub baloniki z napisem Happy Birthday.






WALL STREET

Otarliśmy łzy wzruszenia i ruszyliśmy przed siebie, ponieważ parę minut dalej znajdowała się najsłynniejsza na świecie ulica finansowa, Wall Street.





Przy Wall Street skupiają się najważniejsze finansowe instytucje świata biznesu. Przede wszystkim giełdy papierów wartościowych.



Ulica zaczyna się przy małym kościółku Świętej Trójcy.




 Była sobota, więc zamiast krawaciarzy ulicą przechadzali się turyści, którzy byli dobrą okazją do zarobienia paru dolarów przez foodtrucki.



Miki postanowił odsapnąć na chwilę, opierając się o fasadę najważniejszego w Stanach banku, czyli Banku Rezerwy Federalnej. W podziemiach znajduje się największy na świecie skarbiec, w którym przechowywane jest 7000 ton światowego złota, co daje oszałamiającą liczbę 540 000 sztabek, o łącznej wartości 346 miliardów dolarów (1,18 bln zł), czyli więcej niż w sławnym Forcie Knox w Kentucky. 95% przechowywanego tam złota jest własnością wielu krajów, banków centralnych lub organizacji, pozostałe 5% należy do USA. 






BROADWAY 

Wsiedliśmy do metra, które notabene w odróżnieniu od innych kolejek na świecie, czynne jest całą dobę i... pojechaliśmy na kolejną znaną ulicę, czyli Broadway.






Broadway jest jedną z głównych ulic Manhattanu, wzdłuż której zgrupowane są liczne teatry. Pierwszy teatr na Broadwayu powstał w połowie XVIII wieku.




Teatr broadwayowski charakteryzuje się tym, że musi mieć liczbę conajmniej 500 miejsc na widowni. Idąc Broadwayem mijaliśmy liczne reklamy musicali i przedstawień.








TIME SQUARE 

W końcu dotarliśmy do skrzyżowania Broadwayu i Siódmej Alei, a tym samym do kolejnego symbolu Nowego Jorku, czyli Time Square.




Kolorowe reklamy zalewały nam oczy, a wirujący wokół tłum ludzi sprawiał, że aż kręciło się w głowie.





Wiadomo, że Times Square najlepiej prezentuje się nocą, dlatego postanowiliśmy wrócić tu następnego dnia. Tym razem jednak z Fazim, lecz bez Mikiego, któremu dzikie tłumy nie przypadły do gustu i nie miał ochoty pchać się tu jeszcze raz.





Każdego roku na Times Square odbywa się wielka sylwestrowa impreza, na którą oprócz nowojorczyków, zjeżdżają ludzie z różnym stron świata. Równo o północy ma miejsce ball drop, czyli spuszczenie wielkiej kuli z napisem nadchodzącego roku z jednego z wieżowców.






Kierując się w stronę Empire State Building, mijaliśmy muzeum figur woskowych Madame Tussauds.






EMPIRE STATE

Na koniec dnia wjechaliśmy na 86 piętro wieżowca Empire State, by z góry podziwiać panoramę skąpanego w zachodzącym słońcu Manhattanu.







Z góry Nowy Jork wyglądał naprawdę imponująco. Wieżowce ciągnęły się w nieskończoność. Patrząc w stronę Staten Island i Statuy Wolności, po prawej stronie rozciągała się rzeka Hudson i miasto New Jersey, po lewej natomiast East River z mostem brooklińskim.




 Wieżowiec wziął swą nazwę od przydomku stanu Nowy Jork, który nazywany jest właśnie Empire State. Drapacz mierzy 443 metry wysokości i jest zbudowany w stylu art deco. Uroczystego otwarcia dokonał w 1931 roku ówczesny prezydent kraju Herbert Hoover (ten od tamy Hoovera). Przez wiele lat był to najwyższy budynek w mieście, a po zamachach z 11 września stał się nim na nowo.





Empire State był bohaterem filmu King Kong z 1933 roku.





W oddali widzieliśmy też inny słynny drapacz chmur, czyli Chrysler Building, który podobnie jak Empire zbudowany został w stylu art deco.




Po zejściu z wysokości na ziemię, wróciliśmy do hotelu i chorego Fazka na kolację.







MUZEUM HISTORII NATURALNEJ
29.07

Kolejny dzień upłynął nam pod hasłem kultury. Zaczęliśmy wizytą w Muzeum Historii Naturalnej. Było to drugie tego typu muzeum po Waszyngtonie i tutaj również nagrywano sceny do filmu „Noc w Muzeum”.




Najpierw zawitaliśmy do ogromnej kapsuły, w której wyświetlany był film o kosmosie. Projekcja zrobiła na nas niezwykłe wrażenie,... po prostu kosmos!



Muzealna wystawa i eksponaty były niemniej interesujące jak w Waszyngtonie, jednak naszym zdaniem wyeksponowane w trochę mniej ciekawy sposób.





To ogromne muzeum podzielone jest na działy tematyczne. Eksponaty przestawiały historię i kulturę ludzkości,…





…a także religie świata, począwszy od posągów z wyspy Wielkanocnej, przez kodeks Hammurabiego, na biblijnych starodrukach kończąc.




Wystawy świata zwierzęcego natomiast przestawiały chyba większość odkrytych do tej pory ssaków, ptaków, gadów, płazów, ryb i owadów.





Znalazło się też honorowe miejsce dla słynnego Janusza.


 Przyjemnie było chodzić po ogromnym muzeum i znajdować eksponaty, które widywaliśmy wcześniej w różnych zakątkach świata lub znajdować figurki podobne do naszych pamiątek z wakacji. 
Były laleczki z teatru cieni z Indonezji, figurki z Peru i Boliwii, inkaski kalendarz, a także afrykańskie maski.










Przepięknie urządzona była część z zadziwiającymi okazami świata zwierzęcego. Wystawa pokazywała niezwykłe organizmy z całego globu, już wymarłe, jak chociażby ptak dodo lub takie, które jeszcze żyją na naszej planecie.





W dalszej części oglądaliśmy trylobity, czyli żyjące ponad 540 mln lat temu organizmy oraz amonity, czyli głowonogi o spiralnych kształtach. Jedne i drugie z biegiem lat pozamieniały się w skamieniałości.







Bardzo ciekawa okazała się część geologiczna, która przybliżyła nam dzieje ziemi oraz pokazywała skąd biorą się tornada, trzęsienia ziemi i jak wyglądają lodowce.





Na koniec wybraliśmy się oczywiście na piętro poświęcone epoce przedlodowcowej, na którym oglądaliśmy szkielety różnych rodzajów dinozaurów. Oglądając kości tych olbrzymów stwierdziliśmy, że dla ludzi chyba lepiej, że wymarły, ponieważ trudno wyobrazić sobie współistnienie na jednej planecie z takimi gigantami. 









CENTRAL PARK

Z Muzeum Historii Naturalnej wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy, by znaleźć się w Central Parku, który jest jak zielone płuca Manhattanu.






 Zanim podjęto decyzję o budowie parku, władze miasta musiały eksmitować wszystkich mieszkańców małej, afroamerykańskiej miejscowości o nazwie Seneca. Kto nie chciał opuścić domu dobrowolnie, wyrzucany był siłą.




Prace nad parkiem trwały aż 16 lat i tworzyło go ponad 20 000 robotników. Budowę zakończono pod koniec XIX wieku.




Park utrzymany jest w stylu angielskim. Dziś przechadzają się po nim setki mieszkańców i turystów, podziwiając zielone widoki lub uprawiając jogging.





Dzieciakom czas umilały małe żółwiki, które pływały w olbrzymim stawie Turtle Pond.




Czasem można też spotkać inne zwierzątka.



Spacerując ścieżkami, trafiliśmy do kącika poświęconego Johnowi Lennonowi. Miejsce pamięci ufundowała dla zmarłego męża Yoko Ono.



W parku podziwiać można kilkadziesiąt pomników, z których największy, to pomnik Władysława Jagiełły. My jednak trafiliśmy pod romantyczny pomnik Romea i Julii.




W Central Parku spotkać można ludzi z różnych stron świata. Wszyscy razem bawią się, tańczą i świętują.





Przyjemnie było uciec na chwilę od ulicznego zgiełku i zatopić się w zieleni. Jednak majaczące w oddali wieżowce przypominały nam, że wciąż jesteśmy w sercu miasta.




Po wyjściu z parku mijaliśmy słynny hotel Plaza oraz wieżowiec Chrysler.



Wracając do hotelu zahaczyliśmy jeszcze raz o WTC, którego Fazi nie widział poprzedniego dnia.







STATUA WOLNOŚCI
30.07

Kolejnego dnia, z samego rana nastał moment, na który czekaliśmy. Wybraliśmy się na wyspę Liberty Island, by zobaczyć symbol nie tylko Nowego Jorku, ale i Stanów Zjednoczonych, czyli Statuę Wolności.



Statua jest darem Francji dla narodu amerykańskiego, w 100-tną rocznicę uzyskania przez USA niepodległości. Statua upamiętnia przymierze obu narodów w czasie wojny o niepodległość. Uroczystego otwarcia dokonał w 1886 roku ówczesny prezydent Cleveland.




W prawej ręce Statua trzyma pochodnię, w lewej natomiast tablicę z datą odzyskania przez Stany niepodległości, czyli 4 lipca 1776 r.



Zbudowany ze stali posąg mierzy 46,5 metra wysokości. Na samej górze, w koronie Statuy, znajdują się małe okienka, przez które można obserwować świat z góry. Trzeba jednak zadbać o to, by z wyprzedzeniem kupić bilety przez internet. My wcześniej tego nie uczyniliśmy, więc pozostaliśmy na dole.



Głównym projektantem Statuy był Frederic August Bartholdi, który nadał jej podobno twarz swojej matki i ciało kochanki. W tworzeniu posągu palce maczał również francuski inżynier Gustave Eiffel, który zajął się konstrukcyjną stroną całości.



Z Liberty Island rozpościerał się ładny widok na dolny Manhattan, od którego dzieliła nas rzeka Hudson.







W drodze powrotnej prom podpłynął pod wyspę Ellis, która na przełomie XIX i XX wieku była głównym miejscem przyjmowania przybywających z całego świata imigrantów. W tym miejscu imigranci przechodzili rozmowy i badania zdrowotne, zanim dotarli na stały ląd. Tylko nielicznym odmawiano wstępu do USA, głównie ze względu na zagrażające innym choroby, stan psychiczny lub kryminalną przeszłość. Na wyspie Ellis swoich korzeni może poszukiwać większość dzisiejszych mieszkańców USA.








METROPOLITAN MUSEUM

Po przeprawie promowej z powrotem na ląd, udaliśmy się na górny Manhattan, w okolice Central Parku i słynnej Piątej Alei, by odwiedzić Metropolitan Museum.




Muzeum Metropolitan jest najstarszą tego typu instytucją w Stanach. Ze względu na przebogatą kolekcję dzieł sztuki z całego świata, zaliczane jest do czołówki światowych muzeów obok Luwru, Muzeum Prado, Muzeum Watykańskiego, Brytyjskiego, Egipskiego czy Rijksmuseum w Amsterdamie z kolekcją dzieł Rembrandta lub Galerii Uffizi we Florencji, gdzie można oglądać chociażby słynne „Narodziny Wenus” Botticellego.
Museum postanowiło udostępnić dużą część swojej kolekcji internautom. Za darmo można ściągnąć 448 albumów o sztuce.



Jedną z ciekawszych ekspozycji jest przywieziona, cegła po cegle, egipska świątynia Dentur. 





Mikołajowi najbardziej przypadła do gustu część poświęcona średniowiecznym zbrojom i samurajskim mieczom. 




Laura natomiast zachwycała się dziełami słynnych projektantów mody, które wyeksponowane wsród średniowiecznych rzeźb i malowideł wyglądały oszałamiająco.



Część poświęcona malarstwu skupiała perełki z całego świata. Podziwialiśmy znane i mniej znane obrazy malarzy włoskich, takich jak Botticelli, Rafael i Tycjan, francuskich jak chociażby Monet, Manet, Matisse, Gauguin, Renoir, czy Toulouse Lautrec, ponadto hiszpańskich Goya, El Greco, oraz holenderskich Rembrandt, Vermeer, czy van Gogh.


Obrazem, który na pewno zapada w pamięci jest „Inferno” („Piekło”) niemieckiego malarza Franz’a von Stuck’a. Malując obraz von Stuck inspirował się poematem Dantego. 
Jedno z jego dzieł, czyli „Taneczny krąg”  można również podziwiać w Muzeum Narodowym w Warszawie.


Vincent van Gogh malował często całe serie obrazów, tak jak zresztą i inni artyści. W Metropolitan oglądać można obrazy chociażby z serii „Słoneczniki”, „Cyprysy”, „Buty” lub jeden z licznych autoportretów artysty. Niepowtarzalna jest natomiast „Piastunka”.





A to już dzieło Renoir'a  „Nad morzem”.
Jeden z obrazów artysty jest również własnością Muzeum Narodowego w Warszawie. Jest to maleńki „Krajobraz”, który łatwo przeoczyć zwiedzając.


Mój ulubiony Monet i jego „Nenufary”...


…oraz szalony i zakochany w paryskim Moulin Rouge, Toulouse Lautrec,...



…a także Gaugin i jego egzotyczne kobiety.


A oto jedne ze słynnych „Baletnic” Degas oraz dla porównania… szkic wykonany przez Mikołaja. 
Moim zdaniem ma chłopak nie mniejszy talent niż najwięksi artyści.



Byliśmy też pod wielkim wrażeniem pracy, którą zwykłym, kolorowym długopisem, wykonał pewien turysta, wzorując się na obrazie Manet’a „Pływanie łódką”.




Podwoje muzeum zamykano, więc musieliśmy pomału opuszczać budynek. Udaliśmy się prosto do hotelu mijając po drodze anty-Trampową manifestację.





Wieczorem, po kolacji, wybraliśmy się z Mikołajem na poszukiwanie kija bejsbolowego, ponieważ koniecznie chciał kupić takowy na pamiątkę. 




Zamiast kija trafiliśmy jednak pod pomnik „Charging Bull”, czyli szarżującego byka, którego nie mogliśmy wcześniej zlokalizować. Byk jest autorstwa rzeźbiarza Arturo di Modica, znajduje się w Bowling Green Park i symbolizuje hossę na giełdzie. Jest również maskotką Wall Street. 
Symbolem bessy natomiast jest niedźwiedź.



Legenda głosi, że kto dotknie genitaliów byka, ten odniesie finansowy sukces, więc dlaczego nie spróbować?


Di Modica wykonał cztery kopie rzeźby, z których jedna jest własnością polskiego miliardera Mariusza Świtalskiego i stoi na terenie jego posesji pod Mosiną.



W marcu 2017 roku przed pomnikiem byka stanęła „Nieustraszona Dziewczynka”, która ma symbolizować różnorodność płciową i walkę o prawa kobiet w biznesie i nie tylko. Autor byka zażądał przeniesienia dziewczynki w inne miejsce, gdyż jego zdaniem zmienia ona wymowę wykonanej przez niego rzeźby.


Odstawiliśmy Mikołaja do hotelu, wymieniliśmy go na Laurę i pojechaliśmy po raz drugi na Time Square. Nocą neony robią niezapomniane wrażenie. Był to nasz ostatni wieczór w Nowym Jorku.




Nowy Jork, to największa aglomeracja Stanów Zjednoczonych, której liczba ludności sięga ponad 8 milionów osób.




Miasto założyli w pierwszej połowie XVII wieku holenderscy koloniści i nadali mu miano Nowego Amsterdamu. W drugiej połowie XVII wieku kontrolę nad miastem przejęli Anglicy. Król Karol II Stuart podarował te ziemie swojemu bratu, księciu Yorku i stąd wzięła się nazwa miasta.




Pod koniec XVIII wieku Nowy Jork, przez 5 kolejnych lat, pełnił rolę stolicy USA. Było to następstwem wojny o niepodległość Stanów, która doprowadziła do uwolnienia USA od korony brytyjskiej. Największa bitwa o niepodległość miała miejsce na Long Island w Nowym Jorku. Pierwszym prezydentem niepodległego państwa został jeden z Ojców Założycieli, czyli George Washington, który jak już wspominałam, należał do loży masońskiej.




O Nowym Jorku mówi się często Big Apple, czyli Wielkie Jabłko. Nazwę rozpropagował w latach 20-tych dziennikarz sportowy Fitzgerald, który podsłuchał jak dżokeje mówią tak o torze wyścigowym w Nowym Jorku. Dziennikarz przeniósł nazwę do gazety i tak stała się synonimem nowojorskich wyścigów. Następnie, za sprawą muzyków jazzowych, nazwy zaczęto używać w odniesieniu do całego miasta. Big Aple przyjęło się do tego stopnia, że w latach 70-tych ruszyła wielka kampania reklamowa Nowego Jorku, w której obraz jabłka pojawiał się dosłownie wszędzie: na koszulkach, długopisach i wszelkiego rodzaju gadżetach promujących miasto.




O Nowym Jorku mówi się także „Stolica Świata”, a nawet „Centrum Wszechświata”. Nazywany jest również „miastem, które nigdy nie śpi”.





My jednak marzyliśmy już o łóżku, dlatego wróciliśmy czym prędzej do hotelu. Po całym dniu byliśmy skonani, więc nawet nie ruszyliśmy tyłków do restauracji i zjedliśmy kolację w pokoju.






DZIELNICA SOHO
31.07

Ostatnie przedpołudnie zostawiliśmy na wizytę w dzielnicy SoHo i wielkie zakupy.






Nazwa SoHo pochodzi dokładnie od umiejscowienia dzielnicy, czyli South of Houston Street. Większość zabytkowych budynków z żeliwnymi fasadami pochodzi z początku XIX wieku, kiedy to przenosili się tu zamożni mieszkańcy Manhattanu. W latach 60-tych i 70-tych była to dzielnica awangardy. Artyści kupowali opustoszałe wcześniej fabryki i przekształcali je w galerie lub mieszkalne lofty. Obecnie mieszkania te należą do najdroższych w mieście, a cała dzielnica stała się mekką dla bogatych nowojorczyków.






Na końcu wycieczki trafiliśmy w okolice Union Square, gdzie Miki znalazł swój wymarzony bejsbol.






Spakowaliśmy kij do walizy i wsiedliśmy do samolotu. Lecieliśmy z Nowego Jorku, przez Frankfurt, do Poznania.



Wschodnie wybrzeże USA okazało się zupełnie innym światem niż wszystkie parki narodowe, które odwiedziliśmy do tej pory, razem wzięte. 
Poczuliśmy magię wielkich miast i bryzę wodospadu Niagara na twarzach.
Chicago zaskoczyło nas ilością wieżowców i możliwością popłynięcia wsród nich łódką. 
Nowy Jork natomiast okazał się większy niż sobie wyobrażaliśmy, a dzikie tłumy ludzi sprawiały, że czuliśmy się trochę jak małe mróweczki w sercu mrowiska. 
Waszyngton zachwycił nas ilością muzeów i tym, że wszędzie było blisko. 
Nie tylko zwiedziliśmy stolicę najpotężniejszego imperium świata, ale zapoznaliśmy się też z najważniejszymi głowami państwa, odwiedzając górę Rushmore :)
Poznaliśmy też spokojne wsie Pensylwanii i sielskie życie Amiszów, którym nigdy nigdzie się nie spieszy. Jeżdżą sobie spokojnie swoimi bryczkami, odziani w niedzisiejsze czepki i słomiane kapelusze, dumni ze swojej tradycji i tego kim są.
Z krajobrazów natomiast zapamiętamy na pewno poszarpane skały Badlands, wsród których biegały wesoło nieświszczuki, zwane potocznie preriowymi pieskami.
 Poza tym usiedliśmy w cieniu diabelskiej góry Devils Tower, która stała samotnie jak żaglowiec pośród zielonych traw prerii oraz goniliśmy za świetlikami, które świeciły niczym chińskie lampiony wznoszące się ku niebu.
A na koniec poczuliśmy prawdziwą moc żywiołu, stojąc jak zaczarowani i patrząc na spadające z hukiem w dół, wody Niagary.
Jak z każdej podróży wróciliśmy do domu pełni nowych doznań i wiedzy, której wcześniej nie posiadaliśmy. I właśnie to w podróżach jest najpiękniejsze,… że uczą i otwierają nas na świat.

KONIEC



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz