ISLA DEL SOL




BOLIWIA 
 09.07 - 22.07

Zanim zdecydowaliśmy się wpleść Boliwię w plan podróży do Ameryki Południowej, musieliśmy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Co to za kraj? Co nam zaoferuje? Czy warto przedłużać podróż po Peru o kolejne dwa tygodnie? Gdybyśmy zdecydowali, że nie, pewnie żylibyśmy dziś sobie w błogiej nieświadomości tego, co tracimy. Na szczęście wygrała nasza wrodzona ciekawość świata i nie zamienilibyśmy dzisiaj tych dwóch tygodni na żadne inne. Boliwia, to miejsce przebogate przyrodniczo. Wspaniała dżungla, dorzecza Amazonki i największa solniczka świata, a także egzotyka, jakiej do tej pory nie znaliśmy.


COPACABANA
 09.07

Naszym celem na kolejne dwa dni była Wyspa Słońca na jeziorze Titicaca. Aby jednak tam dotrzeć musieliśmy najpierw dojechać do Copacabany w Boliwii. Z Puno, po stronie peruwiańskiej, mieliśmy wykupiony bilet na autobus, który przewoził nas przez granicę i dowoził do Boliwii. Przed parogodzinną podróżą postanowiliśmy jeszcze coś przekąsić. Żeby było szybciej zamówiliśmy  sandwiche w hotelowej restauracji. Niestety... szybciej nie było. Z powodu długiego czasu oczekiwania, prawie spóźniliśmy się na autobus. Kiedy dojechaliśmy na dworzec, kierowca nie chciał wpuścić nas do środka. Stwierdził, że nie będzie teraz wysiadał i pakował naszych bagaży do bagażnika, ponieważ musi w tej chwili ruszać. Udało nam się jednak go ubłagać i wsiedliśmy do pojazdu. 


Największą atrakcją po drodze okazało się przejście graniczne między Peru a Boliwią. Trzeba było wysiąść z autobusu, pójść załatwić wizy i przejść pieszo na stronę boliwijską. Tam czekał na nas ten sam autobus.


Punkt wymiany walut na granicy :)








Ciekawe, czy w Boliwii będzie net?


Kiedy dotarliśmy do Copacabany poszliśmy do portu na kolację. Copacabana położona jest nad jeziorem Titicaca, które jak już wcześniej wspomniałam, jest naturalną granicą między Peru a Boliwią. Nazwa miasta wzięła się prawdopodobnie od imienia bóstwa urodzaju i płodności  Kotakawana, które ma cechy obu płci i mieszka w głębinach. Z kolei nazwa słynnej plaży Copacabana w Rio pochodzi od boliwijskiej Copacabany.


W mieście mieliśmy zarezerwowany nocleg. Tak zimnej nocy jeszcze nigdy nie przeżyliśmy. Przez wielkie okna wiało od jeziora niemiłosiernie.





 ISLA DEL SOL
 10.07


Rano po śniadaniu byliśmy umówieni z naszym przewodnikiem Manuelem, z którym popłynęliśmy na Isla del Sol, czyli Wyspę Słońca.







Isla del Sol jest największą wyspą na jeziorze Titicaca, a jej najwyższy punkt znajduje się na wysokości ponad 4000 metrów. Całą wyspę z północy na południe przeszliśmy pieszo. Zajęło nam to ok. 3 godzin, ponieważ musieliśmy przemaszerować po pagórkach 9 kilometrów.



Najpierw ukazały nam się ruiny Chincana, które zwane są również labiryntem, ze względu na skomplikowane rozplanowanie.








Kawałek dalej znajdował się Mesa Ceremonica, czyli stół ceremonialny z kamiennymi siedziskami. 


Obok ceremonialnego stołu wyrastała z podłoża skała, z której narodził się Manco Capac. Skała ta nosi nazwę Titi’kaka, czyli Skała Pumy. Od niej też pochodzi nazwa jeziora.


Przy skale potomkowie Inków do dziś składają ofiary. 


Wyspa Słońca miała bardzo duże znacznie dla Inków, ponieważ według ich mitologii była miejscem narodzin boga Wiracochy, a także pierwszego Inki Manco Capaca. Manco Capac ożenił się ze swoją siostrą Mamą Ocllo, która urodziła się na sąsiedniej Wyspie Księżyca. 
Para wyruszyła znad jeziora Titicaca, by poszukać miejsca, w którym mogliby założyć stolicę. Manco Capac dzierżył w dłoni laskę, która miała zniknąć w momencie, gdy dotrze do odpowiedniego miejsca. Laska zniknęła, gdy wbił ją w ziemię w dolinie Cuzco. Tak właśnie według legendy została założona inkaska stolica.


A tutaj widok z oddali na ruiny Chincana po lewej i Świętą Skałę po prawej stronie.



Isla del Sol jest również miejscem, gdzie po raz pierwszy pojawiło się Inti, czyli Słońce. Według kolejnej legendy, bogowie postanowili zesłać na ziemię powódź i ocalić tylko tych ludzi, którzy na to zasługują. Historia trochę podobna do opowieści o Noe. W tym czasie Słońce zeszło na wyspę, by się schronić. Kiedy niebezpieczeństwo minęło, Słońce odbiło się od wyspy, by powrócić na swoje miejsce. Do dziś pozostały tam jednak ślady jego stóp.


Przez cały czas trekkingu towarzyszyły nam wspaniałe widoki oraz cisza, spokój i sielanka.
















Po drodze miejscowi pobierali opłaty za przejście przez miejscowości.





W końcu, trochę wymęczeni dotarliśmy do miejscowości Yumani, gdzie mieliśmy zarezerwowany lunch i nocleg.









Resztę dnia spędziliśmy na kontemplowaniu pięknych widoków i na kalamburach.




Jedynym środkiem transportu na wyspie były osły. Nagle cofnęliśmy się w czasie o dwieście lat.








Pod wieczór poszliśmy sobie na kawę i deser. Wspaniale siedziało się przy takich widoczkach.





Następnego dnia zeszliśmy do portu i podpłynęliśmy pod Święte Źródło Inków, Fuente del Inka. Konkwistadorzy wierzyli, że jest to źródło młodości, a miejscowi twierdzą, że kto się z niego napije, ten w mig zrozumie hiszpański, keczua i ajmara, czyli najbardziej popularne języki w Boliwii i Peru.






A tutaj posąg wcześniej wspomnianej Mama Ocllio…


…i Manco Capaca.


Z południowego krańca wyspy widoczna jest Wyspa Księżyca, z której według mitologii, wynurzył się Księżyc. W czasach inkaskich na wyspie znajdowało się sanktuarium Dziewic Słońca. Był to klasztor, w którym żyły najładniejsze dziewczynki, wyselekcjonowane z całego imperium. Dzieci były odbierane rodzicom w wieku 8-10 lat i kiedy uzyskały pełnoletność zostawały żonami bogatych Inków lub były składane w ofierze np. podczas pogrzebu władcy.
W latach 30-60 XX-tego wieku wyspa stała się więzieniem politycznym.


Dalej zeszliśmy do ruin inkaskiego pałacu Pilko Kaina.


Miki testował „nagłośnienie” w świątyni. Takie nisze służyły do medytacji i wyciszenia oraz słuchania własnego głosu.





Niestety przyszedł czas powrotu na ląd.



Po dobiciu do portu w Copacabanie poszliśmy zwiedzić bazylikę, w której znajduje się największa boliwijska świętość, czyli figura Matki Boskiej Gromnicznej. Matka Boska jest patronką Boliwii i zasłynęła wieloma cudami. Figurę wyrzeźbił potomek inkaskiego władcy Manco Capaca. Na początku stworzył on prymitywną figurę, której nikt nie chciał trzymać w kościele. Urażony rzeźbiarz pojechał do Potosi pobierać nauki u najlepszych artystów i wyrzeźbił kolejną figurę, która na stałe trafiła do świątyni i nigdy jej nie opuszcza. Według legendy, gdy to nastąpi zerwie się wielka burza, a jezioro Titicaca wystąpi z brzegów. 



Przed bazyliką byliśmy świadkami święcenia samochodów. Ustrojone auta należy oblać alkoholem, który wsiąka w ziemię składając przy okazji ofiarę Pacha Mamie. Jeśli alkohol zostanie w butelce, to resztę należy wypić. Mieszkańcy Ameryki Południowej do dziś mieszają dwie tradycje, swoich inkaskich przodków i religii katolickiej, którą przywieźli im konkwistadorzy. 


Następnie krótki spacer główną uliczką.






A po południu czekał nas już tylko lunch i przejazd do La Paz.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz