WALVIS BAY I SWAKOPMUND





WALVIS BAY
23.07-24.07

„Ze Świnoujścia do Walvis Bay droga nie była krótka…”. Tymi słowami zaczyna się szanta Jerzego Porębskiego. I rzeczywiście, polskie statki rybackie płynęły na tutejsze łowiska około trzech tygodni.
My również straciliśmy pół dnia, zanim dotarliśmy do Walvis Bay. Nie dość, że droga nie była krótka, to jeszcze piekielnie nudna. 
Wokół nie było dosłownie nic. Po horyzont tylko szarobury piach. Kto wpadł na pomysł, żeby w takim miejscu wybudować miasto i to jeszcze trzecie co do wielkości w kraju?



Fazi zastanawiał się po co robię zdjęcia? Przecież tu nic ciekawego nie ma!
 A właśnie po to, żeby pamiętać jaka koszmarna i piekielnie nudna jest droga do Walvis Bay i Swakopmund :)
 To zupełnie inna Namibia, jaką do tej pory poznaliśmy. Jedyną atrakcją po drodze był moment, kiedy na wybojach wybiło nam auto i poszybowaliśmy w górę. Czuliśmy się jak kaskaderzy na filmach. Samochód szybował w powietrzu, a my jak bezwładne kukiełki razem z nim. Horror!




Walvis Bay jest głównym portem kraju i posiada stocznię. Miasto wybudowane jest nad zatoką Wielorybią. 





 Od razu udaliśmy się do portu na świeże owoce morza. Kalmary były palce lizać.



Pierwszym europejczykiem, który dotarł do Walvis Bay był Bartolomeu Dias. Było to w roku 1487, podczas jego wyprawy w poszukiwaniu morskiej drogi do Indii.
Podczas gdy cała Namibia była kolonią niemiecką, Walvis Bay jako jedyne namibijskie miasto należało do Anglików.




W Walvis mieszka Jurek, który pomagał nam w organizacji wycieczki i wypożyczył auto. Przyjechaliśmy tu głównie po to, by spotkać się z jego żoną Helmi. On sam bowiem jest marynarzem i wiele czasu spędza na morzu. Poławia diamenty, które są wypłukiwane do morza przez rzeki. Platforma do wydobywania diamentów przypomina wyglądem platformę wiertniczą. 

 

Helmi przyjęła nas w swoim domu.


Podczas, gdy my omawialiśmy z Helmi szczegóły dalszej podróży, dzieciaki integrowały się z córką Jurka Nanoną i jej przyjaciółką.



Na nocleg pojechaliśmy do pobliskiego Swakopmund, by z samego rana wrócić do Walvis Bay na rejs w poszukiwaniu morskich zwierząt.




Namibijskie nadmorskie miejscowości mają to do siebie, że zimą są prawie zawsze zachmurzone. Tak było i tym razem. 
O poranku przywitały nas ciemne, posępne chmury wiszące nad oceanem, ziąb i… pelikany.
Wystarczy jednak pojechać parę kilometrów wgłąb lądu, a przywita nas słońce i miłe ciepełko.




Wsiedliśmy na statek i popłynęliśmy na bliskie spotkanie z tymi ptakami.







Załoga statku często dokarmia tutejsze ptactwo, dlatego pelikany bez żadnego stresu bezczelnie obsiadały naszą łajbę i czekały na poczęstunek.






Kapitan miał nawet swoich ulubieńców, którzy jedli mu z ręki.



Dla nas również przewidziany był poczęstunek. Przekąski, ostrygi i szampan na środku oceanu.





Miki, który kilka dni wcześniej również próbował ostryg, doszedł do wniosku, że jeszcze nie zmienił zdania i w dalszym ciągu nie jest ich entuzjastą :)



Tylko Fazi w naszej rodzinie jest wielkim smakoszem ostryg.


W drodze do kolonii fok przepływaliśmy obok platformy wiertniczej. 





A obok nas pojawiły się delfiny.



Fokom nie przeszkadzała zła pogoda i zimna woda. Wesoło baraszkowały na lądzie i w wodzie.






Gdy dobijaliśmy z powrotem do portu, żegnały nas oczywiście... pelikany.








Na lądzie, jeszcze raz spotkaliśmy się z Helmi. Tym razem w portowej kawiarence na kawie.




Potem ruszyliśmy na podbój największej wydmy świata.






DUNE 7

Dune 7 ma około 340 metrów wysokości i uważana jest za najwyższą wydmę na świecie.



Jest to miejsce, w którym można poszaleć na quadach, uprawiać sandboarding lub wybrać się na poszukiwanie małej afrykańskiej piątki.




Choć bardzo chcieliśmy wybrać się na poszukiwanie małych mieszkańców pustyni, niestety nie mieliśmy na to czasu. Do małej piątki zalicza się żmiję karłowatą, gekona, jaszczurkę, kameleona oraz pająka dancing spider.



Pozostało nam tylko wspiąć się na Dune 7 i z niej podziwiać widoki.




Wydawać by się mogło... co tam takie wejście, parę metrów w górę i będziemy na miejscu. Tymczasem szliśmy, szliśmy i szliśmy,…a końca nie było widać. Jakbyśmy z każdym krokiem zsuwali się z piaskiem w dół i wcale nie posuwali naprzód.





Resztkami sił udało nam się dotrzeć na szczyt, po czym wszyscy padliśmy ze zmęczenia.





Z wierzchołka podziwialiśmy pustynny pejzaż, dla którego tłem był majaczący w oddali ocean.



Wydmy łączą się ze sobą w bezkresne morze piachu. Widok to zupełnie inny niż czerwone olbrzymy w Sesriem.



Przyglądając się wydmom ma się wrażenie jakby były brudne. Okazało się jednak, że to zasługa występującego tu żelaza. Gdyby mieć przy sobie magnes można by wziąć na pamiątkę trochę opiłków.




Zejście tradycyjnie było szybsze i dużo przyjemniejsze niż wejście.








WELWICZIA DRIVE

Szlak Welwiczia Drive znajduje się w północnej części Namib Naukluft Park (w skład którego wchodziły również wydmy Sossusvlei przy Sesriem) i jest to droga jednokierunkowa.





Na szlaku znajduje się miejsce zwane Moonscape, które w pełni zasługuje na swą nazwę.





Wokół roztaczał się widok jak z filmów science fiction.




Ciągnące się po horyzont szarobure i czarne pagórki uformowane zostały przez dolinę rzeki Swakop.



Dalej szlak prowadzi do królowej tej okolicy, czyli welwiczii przedziwnej inaczej zwanej osobliwą. Łacińska nazwa, to welwitschia mirabilis. Jest to roślina endemiczna, która występuje tylko w tej okolicy.
W drodze do welwiczii mijaliśmy utworzone przez lawę czarne, poszarpane skały.





Roślinę odkrył w 1859 roku Fredrich Welwitsch i nie trudno się domyślić skąd pochodzi jej nazwa.





Jest to roślina, której najstarsi przedstawiciele mają po 1500 - 2500 lat. To imponujący wiek zważywszy na fakt, że żyje ona na pustyni, gdzie jedyną wodą na jaką może liczyć, to mgły znad Atlantyku, a temperatury wahają się od 0 do 40 stopni. 
Najstarszy odkryty do tej pory przedstawiciel chroniony jest siatką i można go oglądać ze specjalnej platformy. 




Ciekawostką jest to, że jest ona bliskim krewniakiem naszej sosny, choć wcale jej nie przypomina. Jej pień, który potrafi osiągnąć średnicę 0,5 metra, kryje się pod ziemią, a poskręcane liście, które rosną przez całe życie, potrafią osiągać ogromne rozmiary, nawet do 6 metrów długości.

 


Welwiczia nie grzeszy urodą, jest za to jadalna. Przez tubylców nazywana jest cebulą pustyni. Amatorami jej smaku są oryksy, antylopy i zebry.



Roślina ta jest rozdzielnopłciowa, zatem występują osobniki męskie i żeńskie, które zakwitają dopiero w wieku 20-50 lat. Męskiego osobnika tej dziwnej rośliny można oglądać w poznańskiej palmiarni.


Męskie i żeńskie welwiczie różnią się między sobą kwiatostanami. Mężczyźni posiadają takie jakby pręciki,…



…a kobietki coś podobnego do szyszek.



Po dniu pełnym atrakcji wróciliśmy do Swakopmund na nocleg.
  




SWAKOPMUND


Dwie noce z rzędu spędzaliśmy w Luxury Suites i rzeczywiście zaznaliśmy trochę luksusu, który objawiał się tym, że w końcu było ciepło w nocy i nie musieliśmy spać w czapkach :)




Pierwszego i drugiego wieczoru na kolację wybraliśmy się do pobliskiej hotelowej restauracji.



Śniadania natomiast wcinaliśmy w małej kawiarence, tuż obok miejsca naszego zameldowania.


A to już przerwa na kawę podczas shoppingu. W Swakopmund jest wiele sklepików z souvenirami, warto więc poświęcić trochę czasu i pobiegać za pamiątkami.
To właśnie tutaj kupiłam moją pamiątkową maskę, obraz i parę innych drobiazgów.


Swakopmund, to największa i najbardziej elegancka nadmorska miejscowość wypoczynkowa. Kiedy w porze deszczowej w interiorze temperatury robią się nie do zniesienia, sporo Namibijczyków ucieka nad morze. 
Swakopmund, to eleganckie miasteczko, które pamięta jeszcze czasy kolonialne. Budynki, nazwy ulic i sklepów do dziś pozostawiono w języku niemieckim.




Następnego dnia, jadąc wzdłuż wybrzeża Szkieletowego, podjechaliśmy do Cape Cross, największej kolonii fok w Namibii.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz