SALAR DE UYUNI



SALAR DE UYUNI
19.07-20.07

Salar de Uyuni, to największa na świecie pustynia solna. Jest ona pozostałością po prehistorycznym morzu Ballivian, które niegdyś pokrywało większą część Altiplano. Dzięki ruchom tektonicznym morze zostało „uwięzione” na wysokości, po czym wyschło. Po wyschnięciu podzieliło się na kilka akwenów, m.in. jezioro Titicaca i jezioro Minchin, z którego powstała pustynia solna.





Salar de Uyuni znajduje się na wysokości 3 653 m n.p.m., a jego powierzchnia wynosi ponad 
10 500 km2. Obszar ten jest idealnie płaski, a grubość solnej powłoki dochodzi miejscami do 10 metrów. Dlatego ponad połowa światowych zasobów soli znajduje się na salarze.




Przypomnę, że podróżowaliśmy po Boliwii tutejszą zimą, więc powierzchnia pustyni była wyschnięta. Latem natomiast, w porze deszczowej pokrywa ją warstwa wody, która rozmywa horyzont. Przy zachmurzonym niebie można tu zaobserwować zjawisko white out, znane polarnikom. Polega ono na tym, że nie da się odróżnić nieba od ziemi.



Na pustynię solną przylecieliśmy samolotem prosto z dżungli, z przesiadką w La Paz. Zatrzymaliśmy się w hotelu zbudowanym z soli. Ściany, stoły, krzesła w restauracji, kanapy, łóżka, stoliki nocne, a nawet podłoga, dosłownie wszystko było z soli. Hotel znajdował się blisko miejscowości Colhani.















Po spędzonej w hotelu nocy pojechaliśmy do Colhani na targ, na którym zakupiliśmy parę pamiątek.






Po Salarze wszyscy przemieszczają się jeepami, my również.




Tuż za miejscowością Colhani zaczynała się solna pustynia.



 Salar de Uyuni, to rewelacyjne miejsce do tworzenia pomysłowych zdjęć. Zrobiliśmy tam niezapomnianą sesję zdjęciową, przy której nieźle się ubawiliśmy.


























Przemierzając pustynię trafiliśmy do Ojos del Salar. Są to popękane miejsca w skorupie solnej, w których zbiera się woda. Wydobywa się ona z podziemnych źródeł, a jej prąd jest tak silny, że woda wygląda jakby bulgotała od wrzenia.




Dalej udaliśmy się na lunch do dawnego hotelu solnego, który obecnie przerobiono na muzeum.





W 2014 roku organizatorzy rajdu Paryż-Dakar poprowadzili przez pustynię jeden z etapów. Do dziś stoi tu upamiętniający to wydarzenie pomnik. Oczywiście cały z soli.



Jadąc dalej zobaczyliśmy wykutą w skorupie dziurę. Mogliśmy przekonać się na własne oczy jak gruba jest warstwa soli.



W oddali majaczyła Isla Pescada, czyli Rybia Wyspa. Nazwano ją tak ze względu na kształt, który z daleka przypomina rybę.



Następnie podjechaliśmy na wyspę Incahuasi. Jej nazwa wywodzi się od inkaskich ruin, które odnaleziono na jej terenie, bowiem Incahuasi oznacza „dom Inki”. Na wyspie zastaliśmy niewiarygodny widok. Nagle na samym środku białej pustyni wyrosła wyspa obrośnięta setkami ogromnych kaktusów. 







W zderzeniu z pustynią kaktusy wyglądały niesamowicie.










Drzwi, przy których stoi Laura zrobione były oczywiście z drewna z kaktusowego.






Późnym popołudniem wybraliśmy się na zachód słońca.




Pustynia pokazała nam swoje nowe, jeszcze piękniejsze oblicze. Kolory zachodzącego słońca odbijające się w soli i cienie tworzące niesamowitą mozaikę, to był po prostu cud natury. Najpiękniejsza poezja, jaką tylko Matka Natura mogła stworzyć. Z zachwytu brakowało nam słów.







Rodzinka w komplecie. 
Długaśne cienie ciągnęły się po horyzont.


Dzieciaki próbowały utworzyć cień lamy :)




W miarę jak słońce zachodziło robiło się coraz ciemniej…









…i ciemniej…











…i niestety zimniej,…Brr!



Dlatego trzeba było się jakoś rozgrzać.
Stworzyliśmy więc teatr cieni. 
Tutaj ja z Fazkiem,….


…a to już Ninjago dzieciaki.








Gdy słońce zupełnie zaszło, udaliśmy się na nocleg do hotelu. Również i ten hotel cały zbudowany był z soli.


Fazi liczył ilość koców z alpaki. Oj przydały się wszystkie, ponieważ temperatura spada z +20 w dzień do -15 w nocy. Niestety ciepłą wodę i ogrzewanie mieliśmy tylko do 22.00.




Następny poranek spędziliśmy jeszcze na pustyni. Podobno nie działają tu kompasy i GPS. Lokalni kierowcy obierają sobie punkty orientacyjne typu wyspa lub wulkan i w ten sposób jeżdżą po pustyni. Żeby się przekonać, czy to prawda nasz przewodnik Placido zorganizował nam zabawę. Z zamkniętymi oczami mieliśmy kierować się wprost na wulkan przed nami. Niestety człowiek zupełnie traci orientację. Do tego stopnia, że w pewnym momencie Laura i Mikołaj skrzyżowali drogi, choć mieli iść obok siebie, na wprost.




A oto ostatnie pamiątkowe zdjęcie Pascala w podróży :( 
Pascal, to Laury maskotka, która od kliku lat wszędzie z nami podróżowała. Niestety Laura zgubiła go po drodze zostawiając w którymś z hoteli.


 Dalej podjechaliśmy do miejsca, w którym znajdowała się jaskinia cała pokryta koralowcem. Był to dowód na to, że faktycznie kiedyś było tu morze.









Na koniec zobaczyliśmy w jaki sposób tworzy się solne bloki do budowy hoteli. Mieszkańcy okolic żyją oczywiście głównie z wydobycia soli.








Chłopcy postanowili zbudować domino z solnych bloczków. Coś im jednak nie wyszło, bo kostki nie chciały się przewracać.




Opuszczając Salar podziwialiśmy po drodze miraże. Góra w oddali wyglądała jakby wyrastała przy jeziorze, choć wody wcale tam nie było.


Ostatni rzut oka na pustynię majaczącą w oddali i dalej w drogę w stronę lagun.






Salar de Uyuni, to wspaniałe miejsce. Każdy, kto podróżuje po Boliwii powinien koniecznie tu trafić. Gdzie wzrokiem nie sięgnąć wokół wszechobecna biel. 
To jedno z tych miejsc, w których człowiek zastanawia się nad tym, jakie cuda potrafi stworzyć natura.  
To niewiarygodny, baśniowy świat.
To miraże i niezapomniany zachód słońca.
To wielka pustynia robiąca wielkie wrażenie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz