SURYKATKI
07.08
Tego dnia byliśmy zmuszeni wstać o 4.30, by zdążyć zwinąć obóz i wyruszyć na poszukiwanie surykatek przed wschodem słońca.
Gdy dotarliśmy na miejsce spotkania, czekało na nas wczesne śniadanie, które jedliśmy jeszcze o zmroku.
Na wypadek gdybyśmy nie znaleźli surykatek, strzeliłam fotkę stojącej na stole figurce :)
Gdy zaczęło się trochę rozjaśniać wsiedliśmy do jeepa safari i ruszyliśmy w drogę.
O tej porze dnia było okropnie zimno. W oczekiwaniu na pierwsze promienie słońca, założyliśmy na siebie wszystko, co mieliśmy pod ręką i przykryliśmy się kocami.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy okazałym baobabie, nazwanym na cześć podróżnika Johna Chapmana, o którym już wspominałam i który towarzyszył artyście Thomasowi Bains’owi podczas dwuletniej podróży z Namibii do Wodospadów Wiktorii.
Delikatnie rozjaśniony wschodzącym słońcem baobab, wyglądał bardzo malowniczo. Nic dziwnego, że Thomas Bains wpadł na pomysł, by uwiecznić te majestatyczne drzewa na swoich obrazach.
Minęliśmy kilka osad i dotarliśmy do iście sawannowych widoków.
Nagle, coś poruszyło się w wysokiej trawie. Czym prędzej popędziliśmy jeepem w tym kierunku.
Okazało się , że to małe surykatki, które wychodziły ze swych norek po to, by zaczerpnąć pierwszych promieni słońca.
Surykatki każdego ranka wygrzewają się w słońcu, stojąc na dwóch łapach. Wyglądają wtedy jak zaczarowane, choć wrażenie jest złudne, ponieważ ani na chwilę nie tracą czujności. Przynajmniej jeden osobnik stoi zawsze na wzniesieniu, obserwując otoczenie. W razie konieczności ostrzega innych przed niebezpieczeństwem.
Te małe, wszystkożerne ssaki żyją w grupach rodzinnych, w których mają bardzo silnie rozwinięte więzi. W razie potrzeby, by odgonić intruza, wydają sygnały alarmowe i wszystkie dzielnie stają do walki. W swoim słowniku posiadają około 30 różnych dźwięków, które różnią się w zależności od sytuacji np. inny dźwięk wydają przy ataku drapieżnika z powietrza, a inny gdy atak następuje drogą lądową.
Surykatki, pochodzą z rodziny mangustowatych. Spotkać je można jedynie na ternach Afryki Południowej, głównie na pustyni Kalahari, po której właśnie buszowaliśmy w tym celu.
Surykatkom nie straszne są jadowite gady, gdyż są odporne na jad niektórych węży i skorpionów.
Zwierzaki musiały przystosować się do życia na pustyni. Ich kolejną zdolnością jest to, że przez wiele miesięcy potrafią wytrzymać bez wody, żywiąc się jedynie dzikimi melonami, bulwami i korzeniami, które wykopują.
W języku angielskim surykatki znane są pod nazwą meerkat.
Młode osobniki bardzo łatwo się oswajają. Farmerzy wykorzystują je często do walki z gryzoniami. Zresztą nie tylko maluchy są bardzo ufne. Wystarczyło, że posiedzieliśmy przez chwilę wśród nich, a zaczęły coraz bardziej się do nas zbliżać. Ich ciekawska natura nie pozwoliła trzymać im się od nas z daleka.
MAKGADIKGADI PAN
Kiedy nacieszyliśmy się już towarzystwem uroczych surykatkek, podjechaliśmy wraz z naszym przewodnikiem, na pustynię solną Makgadikgadi.
Kiedy kilka tysięcy lat temu wielkie jezioro Makgadikgadi wyschło, pozostało po nim ogromne solnisko, które zaliczane jest dziś do jednych z większych na świecie.
Makgadikgadi otoczone jest przez pustynię Kalahari i deltę Okavango na południowym wschodzie. Składa się z kilku osobnych mis solnych, a w jego skład wchodzą Sua (Sowa), Nwetwe oraz Nxai Pan, które odwiedziliśmy poprzedniego dnia w poszukiwaniu baobabów.
Na pustyni przygotowano dla nas lunch i mieliśmy chwilę na zdjęcia, które były powtórką z rozrywki z podróży po Ameryce Południowej. Makgadikgadi bowiem, okazało się namiastką tego, co widzieliśmy rok wcześniej na pustyni solnej Uyuni w Boliwii.
Jedynie biegające po pustyni afrykańskie strusie przypominały nam o tym, że byliśmy na innym kontynencie.
W drodze powrotnej kupiliśmy drewnianą figurkę, która do dziś przypomina nam poranną wyprawę w poszukiwaniu surykatek.
Kiedy zajęci byliśmy oglądaniem pamiątek, przewodnik zerkał niecierpliwie w stronę drogi powrotnej. Zauważył on bowiem coś, czego my nie widzieliśmy. Przed nami palił się busz. Czym prędzej wsiedliśmy do auta. Kierowca dodał gazu i pędził jak szalony.
Nagle zatrzymała nas ściana ognia. Płonący z błyskawiczną prędkością busz, odcinał nam drogę. Kierowca zawrócił z prędkością błyskawicy w poszukiwaniu innej drogi powrotu. Na szczęście się udało, choć trzeba przyznać, że sytuacja była dość niebezpieczna. Kiedy poczuliśmy w płucach zapach spalenizny, a trawiący suche krzewy ogień rozpalał nam twarze, nie było nam do śmiechu.
Mijając po drodze małe wioski, myśleliśmy o ludziach, którzy zostali za ścianą ognia. Przecież pożar kierował się prosto do wioski, w której dopiero co kupiliśmy drewnianą figurkę.
Gdy bezpiecznie dotarliśmy na miejsce, zaczęliśmy zastanawiać się również, czy płomienie nie dotarły czasem do miejsca, w którym mieszkały maleńkie surykatki. Przecież jeszcze przed chwilą, nieświadome niebezpieczeństwa, wygrzewały się w porannym słońcu.
Mogliśmy mieć jedynie nadzieję, że nikt w pożarze nie ucierpiał.
Z taką nadzieją ruszyliśmy dalej w drogę, do parku Chobe.
Parędziesiąt kilometrów przed celem, spotkaliśmy na poboczu samotnego słonia. Afryka jest pod tym względem wspaniała i niepowtarzalna. Jedziesz sobie asfaltem z miasta do miasta, a tu nagle na drogę wychodzi ci słoń :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz