NIESPODZIANKA



NIESPODZIANKA
16.04-23.04

Są jeszcze romantyczni mężczyźni na tym świecie i szczęśliwie znam takiego jednego osobiście, od ponad 20-stu lat.

Uwielbiam niespodzianki i Fazek doskonale o tym wie. 
Z okazji 20-tej rocznicy ślubu postanowił więc zabrać mnie w podróż w nieznane.
Walizka czeka spakowana. Są w niej buty trekingowe i obcasy, krótkie portki i eleganckie sukienki, strój kąpielowy i kurtka przeciwdeszczowa. Niczym mnie nie zaskoczy, bo jestem przygotowana na każdą ewentualność. Jednak cały czas nie mam pojęcia dokąd mnie zabiera. 
Jedyne co wiem, to że najpierw jedziemy z dzieciakami na weekend do Krakowa, na występ cyrku du Soleil, a stamtąd lecimy… no właśnie, dokąd?


Już sam weekend w Krakowie sprawił mi wielką frajdę. Zwiedzaliśmy miasto…











…i liznęliśmy trochę kultury chodząc po wystawach. Podziwialiśmy obraz Leonarda da Vinci „Dama z gronostajem”, wystawę komiksów i bardzo ciekawą wystawę Body, której nie mogłam odżałować, gdy była w Poznaniu.



Pożegnaliśmy się z dzieciakami, które wracały do domu z Anią i Przemem. Z Krakowa wyruszyliśmy w stronę Warszawy. A więc wylot będzie z Okęcia. 
Na lotnisku mieliśmy wynajęty hotel, ponieważ musieliśmy wstać około 4 nad ranem. 
Czekałam na ten moment od tygodnia. W końcu nadszedł dzień, w którym wszystko się wyjaśni. Fazek sprawdza nr lotu. 
Jest!…Amsterdam!??
Myślę sobie: „Fajnie, jeszcze tam nie byliśmy. Tylko po co aż na tydzień do Amsterdamu? Wystarczyłby przecież weekend”.
W końcu mój wspaniały mąż postanawia się nade mną zlitować i wręcza mi prezent. Przewodnik Lonley Planet z wielkim napisem… KUBA.
Oczom nie wierzę! W życiu bym nie podejrzewała. Cieszę się jak dziecko. Będzie cudownie.


Od tej pory niespodzianki sypią się jedna po drugiej. Nie dość, że jedziemy na szalony tydzień na drugi kontynent, to jeszcze Fazek przygotował dla mnie prywatne lekcje salsy. Ale czad! Zawsze o tym marzyłam! To najlepszy prezent jaki mógł dla mnie wymyślić.

Wchodzę do samolotu jako jedna z pierwszych osób. Stewardessa wskazuje mi miejsce. Ale... to chyba pomyłka. 
Nie? To nie pomyłka? Naprawdę polecę business klasą? 
Siadam w fotelu i wiercę się z emocji. Zaczyna się wspaniale, lepiej być nie może. 
Podczas gdy inni wchodzą na pokład, my siedzimy już wygodnie, pijemy szampana i bawimy się rozkładanymi fotelami. Sama nie wierzę we własne szczęście. Ten lot, to wisienka na torcie całej podróży. 
No to startujemy!



Na pokładzie buisness klasy jest tylko 18 miejsc. Obsługa zna nazwiska wszystkich pasażerów. 
„Panie Kruś, napije się pan jeszcze szampana, czy może podać coś innego?”
„Oto menu, proszę wybrać sobie przystawkę i jedno z trzech dań, które mamy dla państwa przygotować”. Podane na obrusie dania smakują jak z dobrej restauracji. Ale co najważniejsze, mogę spać rozłożona i nikomu nie przeszkadzam. Z reguły nie przepadam za lataniem, ale nie tym razem. Taka podróż, to czysta przyjemność.



Po dziesięciu godzinach wygody i rozpieszczania, docieramy do Hawany. 
Miasto tętni życiem mimo popołudniowej pory. Słońce wita nas ostatnimi promieniami. Nareszcie koniec permanentnej jesieni i szarugi. Będę się wygrzewać całymi dniami i łapać ogromne ilości witaminy D. 

Tego właśnie było mi trzeba! 



Kolejny dzień obfitował w kolejne atrakcje. Mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na wschodnią część wyspy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz