MBUNZA





LUD MBUNZA
03.08


Po noclegu spędzonym w Hakusambe lodge czekał nas ostatni dzień pobytu w Namibii.



Z samego rana, po wyjściu ze śniadania, udaliśmy się nad rzekę Okavango, by spojrzeć w stronę Angoli. Wydawało nam się niewiarygodne, że od Angoli dzieliła nas jedynie woda.




Po drugiej stronie rzeki kręcili się Angolczycy, którzy przyjechali tu zaczerpnąć wody. W Afryce to widok powszedni. Nieważne czy jest się w Namibii, Botswanie, Angoli czy Kenii. Ludzie większość dnia spędzają na organizacji podstawowych potrzeb, o których my ludzie cywilizacji nawet nie myślimy. Mamy je po prostu na wyciągnięcie ręki o każdej porze dnia i nocy.



Niedaleko od Hakusambe znajdowała się wioska pokazowa ludu Mbunza. Na jakiej zasadzie działają living museum opisywałam przy okazji wizyty w wiosce ludu Damara.




Mbunza, to lud Okavango, którego życie nierozłącznie związane jest z wodą. Cechą charakterystyczną plemienia były zrobione ze sznurków peruki na głowach kobiet.




Wioska, to typowy skansen, po którym oprowadzał nas przewodnik. Na terenie Namibii powstaje coraz więcej tego typu living museum, w których ludzie należący do jednego plemienia mogą kultywować tradycje i przekazywać je kolejnym pokoleniom. To ważny element edukacji młodych ludzi, którzy zachłyśnięci zdobyczami cywilizacji nie chcą już żyć tak jak żyli ich dziadkowie. 






Przy okazji i my dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy. 
Zobaczyliśmy w jaki sposób wyplata się kosze, miski i maty do spania oraz dowiedzieliśmy się, że tylko wódz posiadał w swej chacie łózko. Reszta plemienia spała na klepisku, na własnoręcznie wyplatanych matach.




Wzięliśmy także szybką lekcję gry na afrykańskich bębnach, które brzmiały pod naszymi palcami wspaniale.



Laura przekonała się ile wysiłku trzeba włożyć w to, by powstała mąka. 





Po ciężkiej pracy przyszedł czas na rozrywkę, czyli tradycyjną afrykańską grę, z którą spotkaliśmy się również w wiosce ludu Damara.





Następnie nasz przewodnik tłumaczył do czego służą różne rośliny w tradycyjnej medycynie.



Jeśli chodzi o łowienie ryb, to jest to czynność zarezerwowana wyłącznie dla kobiet. Kobiety wchodzą po kolana do wody i przelewają całe litry przez wiklinowe kosze. 




Trzeba tylko uważać na hipcie, których jest w tych wodach dość sporo.



Paniom udało się złowić małą rybkę, która skrzeczała wniebogłosy jak tylko wyciągnęły ją z wody.



Starsza kobitka na naszych oczach szybko uciszyła rybkę.



Na koniec przygotowano dla nas profesjonalny pokaz tradycyjnych tańców.





Było na co popatrzeć. Kobiety i mężczyźni skakali i kręcili się w rytm muzyki, a ich specjalnie uszyte do tego celu spódnice, szeleściły udając dodatkowy instrument.





Poczucia rytmu, słuchu i pięknych głosów na pewno nie można Afrykańczykom odmówić. Mają chyba do tego dodatkowy zmysł i niewątpliwy talent.





Wizyta w takiej zorganizowanej wiosce wyglądała trochę inaczej niż ta w plemieniu Himba bądź u Buszmenów, niemniej była równie ciekawa i pouczająca.





Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z najbardziej uśmiechniętą dziewczyną z całej wsi.



W małym „sklepiku” przy wyjściu zakupiliśmy ręcznie wyplataną miskę, która służy nam dziś do przechowywania owoców.



Podczas wizyty w tradycyjnej wiosce przewodnik cały czas powtarzał nam, że w ten sposób żyli i mieszkali jego przodkowie. Jednak gdy wyjechaliśmy poza skansen naszła nas pewna refleksja. Domy, które mijaliśmy po drodze absolutnie niczym nie różniły się od tych pokazowych. Tylko strój ludzi trochę się zmienił. Zamiast skór przywdziewają t-shirty, spodenki i spódnice.






 Ludzie w Afryce do dziś żyją w opłakanych warunkach. Mieszkają w rozpadających się lepiankach, domach z patyków lub blachy falistej. Śpią na klepisku, na kawałku maty, nie posiadając żadnych mebli. Często muszą obchodzić się bez prądu i wody, a każdy dzień, to dla nich walka o przetrwanie. Walczą z upałem, nieurodzajem, zimnymi nocami i chorobami. Prowadzą jałową wegetację, bo nie stać ich praktycznie na nic. Momentami serce się kroiło patrząc na ich niedolę. A jednak mimo codziennych zmagań, potrafią znaleźć czas na uśmiech i radość. Tego właśnie powinniśmy się od nich uczyć, my dzieci cywilizacji, które spacerują ulicami z posępnymi minami.  






Z tą refleksją jechaliśmy dalej, do parku Mahango.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz