MAUI



MAUI
10.07-17.07


Jak mówią słowa szanty:
„Za sobą mamy już Diamond Head, no i groźne stare Oahu...
więc
Płyńmy w dół, do starej Maui, już czas.
 Płyńmy w dół, do starej Maui…”

Wyspa Maui nosi imię polinezyjskiego herosa, który według legendy złapał słońce i zmusił je, by dłużej pozostawało na ziemi, dając w ten sposób mieszkańcom dłuższy dzień. Dlatego stała się ona naszym głównym celem na wypoczynek i korzystanie z uroków życia.




Maui, podobnie jak jej siostry, jest ukwiecona i posiada bujną roślinność. 






HOTEL ANDAZ WAILEA

Pierwsze cztery noce spędziliśmy w miejscowości Wailea, na zachodnim krańcu wyspy. 
W hotelu, na przywitanie obdarowano nas pachnącymi wieńcami lei.



Nowoczesny hotel Hyatt Andaz był dopieszczony w każdym szczególe.






Na pobyt wynajęliśmy dwa osobne pokoje.





Z tarasu jednego z pokoi mieliśmy cudowny widok na morze i zachody słońca.





Gdy tylko słońce chowało się za horyzontem, zaczynała się fiesta i korzystanie z uroków hotelu.





Centrum miejscowości Wailea było oddalone od hotelu na odległość spaceru. Skorzystaliśmy więc z okazji i wybraliśmy się na małe zakupy.




Dwa dni później wynajęliśmy jeepa i ruszyliśmy na objazd wyspy.



DROGA DO HANY

Pierwszą trasą, którą pokonaliśmy była droga widokowa do Hany, przez wielu uważana za jedną z najpiękniejszych tras widokowych na świecie.
Droga zaczynała się tuż za surferską miejscowością Paia.





Pierwszym przystankiem był wodospad Twin falls.





To właśnie tutaj powstały słowa znienawidzonej przez Laurę piosenki mojego autorstwa.
 No bo któż inny mógłby wymyślić taką tandetę i prostacki poemat ? :)

„Nasz Laura Aldoniasta
Pojechała na Hawaje do miasta
Przez piczołę z Honolulu
Całe oko miała w bólu
I choć spuchło jej pół twarzy
To nasz biały Murzyn ciągle o niej marzy
Gdy powróci do Granowa
To znów będzie piękna i zdrowa.
Lecz przygoda nieskończona
Teraz na Maui przyjechała ona
Gdy do Twin Falls sobie szła
Uderzyła czołem prosto w blat
No i teraz ma guziola
I jest znowu oszpecona
Lecz uroda jej to zniesie
Bo jest najpiękniejsza w świecie” 

Niestety słowa częściowo są nieaktualne, bo Murzyn zmienił obiekt zainteresowań :)




Po odśpiewaniu piosenki, przy słowach "no mama przestań już!", mała przekąska i dalej w drogę.




Asfalt wił się wsród gór obrośniętych lasem deszczowym.





Co kawałek zatrzymywaliśmy się przy kolejnych malowniczych wodospadach, które co rusz wypływały z gęstego lasu.





Droga do Hany liczyła sobie 84 kilometry oraz 617 zakrętów. W normalnych warunkach taka „zakręcona” jazda byłaby dość uciążliwa, jednak tutaj zakręty dodawały tylko uroku. 








Co chwilę kusiło nas by stawać przy uroczych zatoczkach i małych plażach.






Bliżej miejscowości Hana, na plaży Waianapanapa z czarnym, wulkanicznym piachem, zatrzymaliśmy się na krótką przerwę.




Następnie udaliśmy się prosto do miejsca, w którym kończyła się droga do Hany, czyli do Siedmiu Świętych Źródeł.



Czekał tam na nas śliczny widok z wodospadem w tle.




Od malowniczych źródeł odchodziła 3 milowa ścieżka Pipiwai, prowadząca przez bambusowy las, prosto do kolejnego wodospadu. Niestety moja ekipa zbuntowała się i dała się namówić jedynie na pokonanie małego odcinka trasy. Wielka szkoda, że nie udało nam się zobaczyć bambusowego lasu, bo to podobno najpiękniejszy zakątek całej drogi do Hany.




Żeby wynagrodzić mi stratę, wsiedliśmy do auta i Fazi pomknął czym prędzej krętą drogą, prosto na zachód słońca na wulkan Haleakala.



Wjeżdżając na górę dosłownie ścigaliśmy się z ostatnimi promieniami.




Pośpiech się jednak opłacił, ponieważ widoki z góry były oszałamiające.







KRATER MOLOKINI

Cały poprzedni dzień spędziliśmy w samochodzie, więc kolejny przypadł na wycieczkę morską.





Wsiedliśmy na jacht i popłynęliśmy do krateru Molokini, przy którym była krótka przerwa na snorkling. 




Niestety podwodne życie nie rzuciło nas na kolana. 
Na szczęście zatrzymaliśmy się przy Turtle Town, czyli zatoczce, którą upodobały sobie morskie żółwie, więc całą wycieczkę można uznać za w miarę przyjemną. 





WULKAN HALEAKALA

Wulkan Haleakala wznosi się na wysokość ponad 3 000 metrów i jest największym drzemiącym wulkanem świata. Ponadto zajmuje on 75% powierzchni wyspy.




W języku tubylczym Haleakala oznacza „Dom Słońca”. Według legendy półbóg Maui, o którym już wspominałam, złapał w tym miejscu słońce na lasso i zmusił je, by świeciło dłużej, wydłużając tym samym dzień.


Na szczycie wulkanu rosła rzadka roślina silversword, która zaliczana jest do rodziny stokrotek. Roślina jest oczywiście endemiczna.





Oprócz silversword w tym niegościnnym klimacie zadomowiło się też parę innych roślin.





Wulkan Haleakala zwiedzaliśmy z Fazkiem sami. Dzieciaki spały w tym czasie smacznie w hotelu. Nie chciało im się wstawać o 7 rano i znów wjeżdżać na szczyt. Stwierdzili, że widzieli wulkan poprzedniego dnia, przy zachodzie słońca. Zapomnieli tylko dodać, że nie było już wtedy nic widać. 
To właśnie dlatego postanowiliśmy wrócić tu jeszcze raz. 





Widoki były poezją i ucztą dla oczu.
 Wulkan zachwycił nas swoim spokojem i kolorami.






Niektórym pejzaże kojarzą się z krajobrazem księżycowym. Dla nas, to nic bardziej mylnego. Wulkan był jak wspaniały, kolorowy ogród. Surowy i piękny zarazem.




Cały czas towarzyszyły nam chmury wiszące nad czubkami wulkanicznych stożków. Podobno rzadko zdarza się tutaj bezchmurne niebo.




Wiele osób organizuje sobie zjazd rowerowy ze szczytu wulkanu. Dużo więcej, niż wybiera się na trekking po nim. Pewnie dlatego, że rzadko zdarza się okazja zjechać z wysokości ponad
 3 000 metrów. Po drodze mijaliśmy nawet kilku śmiałków, którzy podjeżdżali pod górkę. Był to wyczyn godny podziwu.



Po powrocie do hotelu zebraliśmy dzieciaki i przejechaliśmy w inny rejon wyspy.




DOLINA LAO

Po drodze zatrzymalismy się w malowniczej dolinie Lao.





Dolina Lao, która dziś zachwyca swą urodą, w 1790 roku była miejscem największej i najbardziej krwawej bitwy o zjednoczenie Hawajów. Król Kamehameha I zmasakrował wtedy prawie wszystkich obrońców wyspy i dołączył ją do swego królestwa. W 1810 roku ostatecznie doprowadził do zjednoczenia wszystkich wysp i został królem całego archipelagu. Dziś pomniki Kamehamehy I można podziwiać w każdym większym hawajskim mieście.




Najbardziej charakterystycznym punktem doliny jest szpiczasta góra Lao Needle.




OCEANARIUM

Następnie zatrzymaliśmy się w pobliskim oceanarium.




Głaskaliśmy morskie stworzenia…



…i podziwialiśmy kolorowe rafy.




W oceanarium można zobaczyć największy na świecie koral.



Taka wizyta, to zawsze miły przerywnik w podróży...




…i zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego oraz poznać nieznane dotąd okazy.






RITZ KAPALUA

Po południu dotarliśmy do hotelu Ritz Carlton w wypoczynkowej miejscowości Kapalua, gdzie zaplanowaliśmy parę kolejnych dni wypoczynku.



Hotel nie był może tak nowoczesny jak poprzedni, ale na pewno bardzo elegancki i zaciszny.




Wynajęliśmy rodzinny apartament z dwoma pokojami.








W pierwszy poranek załapaliśmy lenia i nie chciało nam się iść na śniadanie do restauracji, dlatego zamówiliśmy je do pokoju. Kiedy przynieśli nam naleśniki, oniemieliśmy. To były największe naleśniki w naszym życiu. Jedliśmy je przez kolejne dwa dni.



Nie tracąc czasu, od razu zaczęliśmy plażowanie.




Najpierw basen,…




…a za chwilę plaża.




Znaleźliśmy sobie "dziuplę z cieniem", która stała się naszą bazą na kolejne parę dni.



Najlepszym zajęciem Faziego stało się rozwiązywanie krzyżówek typu Jolka.


Kolejny dzień i znów plażowanie oraz rozpieszczanie podniebień.



Wyspa Maui ma ponoć najpiękniejsze plaże z całego archipelagu. Jest ich tu również najwięcej. Dlatego jest najchętniej wybieranym kierunkiem na wypoczynek oraz popularnym wśród nowożeńców.




Kompleks hotelowy znajdował się przy zatoce Honokahua.






LAHAINA

Zaciszne dziś miasteczko Lahaina było niegdyś stolicą Zjednoczonego Królestwa Hawajów, a jednocześnie największym portem wielorybniczym. 



Wybraliśmy się tam do znanej nam już restauracji Bubba Gump…




…oraz na zakupy.




Po powrocie z Lahainy wybraliśmy się na mały spacer.
Tuż obok hotelu znajdował się punkt widokowy Makaluapuna.





Poszarpane, szare skały, wyglądały dość złowrogo. Ze względu na swój dziwny kształt, nazwane zostały zębami smoka.





Ze smoczych zębów widzieliśmy naszą plażę w całej okazałości.




Postanowiliśmy do niej zejść na skróty, co przysporzyło nam małych problemów.




Na szczęście daliśmy radę.
 Choć słońce już zaszło i nadchodził zmierzch, usiedliśmy na plaży, by pożegnać wyspę Maui.





Ostatni wieczór spędziliśmy w pokoju.
Kolejnego dnia czekała nas wizyta na ostatniej z hawajskich wysp, Kauai.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz