MAHANGO




RUNDU I DIVUNDU
03.08

Po wizycie w wiosce Mbunza, wróciliśmy do miejscowości Rundu, by zrobić zakupy na dalszą drogę.






Podczas gdy Fazi buszował po sklepie, ja z aparatem w ręku, podglądałam codzienne życie mieszkańców.





Po załatwieniu sprawunków, ruszyliśmy w stronę miejscowości Divundu, niedaleko której znajdował się cel naszej podróży. Po drodze mijaliśmy wracającą ze szkoły młodzież. 
Ciekawie było obserwować zachowania grup nastolatków, które jak się okazało, na całym świecie są takie same, niezależnie od rasy i szerokości geograficznej.





Przejeżdżaliśmy przez małe mieściny, w których podstawowym materiałem budowlanym była oczywiście blacha falista. 
Można też było podziwiać każdy rodzaj interesu. Sklepy, bary i mechanika samochodowa, to dopiero co raczkujące afrykańskie biznesy. Ciekawe czy za paręnaście lub parędziesiąt lat będą tu stały porządne, solidne budynki, oferujące porządne, solidne usługi?






Ludzie szwendali się w tę i z powrotem poboczem drogi, a każdy załatwiał ważną dla siebie sprawę. 

 


Trzeba było zadbać o wodę dla rodziny,…



…zaprowadzić krowę na pastwisko,…



…zrobić zakupy na obiad…



…lub odebrać dzieciaki ze szkoły. 
Któż z nas nie robi tego wszystkiego na co dzień? No… może z wyjątkiem noszenia baniaków z wodą i pasania krów :)




W Divundu zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, by zatankować i doładować internet w sklepiku obok. To był jeden z tych momentów, w których byliśmy jedynymi białymi w okolicy. Po wyjściu ze sklepu Fazi stwierdził, że czuł się jak odmieniec wśród setek klientów w supermarkecie. Dziwne to uczucie, gdy zewsząd otaczają cię ludzie, dla których jesteś etniczną ciekawostką.






MAHANGO
03.08-04.08

Park Mahango znajduje się na Caprivi Strip, czyli wąskim pasku w północnej części Namibii, którym dojechać można aż do wodospadów Wiktorii. Caprivi graniczy z czterema państwami: Botswaną, Angolą, Zambią i Zimbabwe.




W Mahango podziwiać można 99 gatunków ssaków, łącznie ze słoniami, lwami, lampartami, gepardami i hipopotamami.






Hipcie mają tu wymarzone warunki do życia, ponieważ park przecina rzeka Okavango, w której mogą taplać się cały dzień do woli.
Rzeka płynie dalej w kierunku Botswany, tworząc tam ogromne rozlewiska.





W parku rośnie też wiele gatunków roślin, między innymi potężne, wielowiekowe baobaby.




Podczas przejażdżki po Mahango nie tylko zwierzęta i rośliny robiły na nas wrażenie. Po drodze mijaliśmy sawannowe widoki.






Po parku biegało wiele gatunków antylop. Spotkaliśmy między innymi bawolca krowiego,…


...impale,


…kudu,…




…i antylopy gnu.


Park jest również miejscem, w którym swój dom znalazło liczne ptactwo. Około 2/3 wszystkich gatunków ptaków spotykanych w Namibii, mieszka w parku Mahango, który oprócz mokradeł oferuje ptakom również klimaty tropikalne.



Dom w Mahango znalazł dla siebie chociażby ten wyłupiasty dziwoląg, czyli dropik rdzawoczuby.



W trawie ledwo zauważalne były maleńkie motyliki sawannowe.


Nie mogło też zabraknąć naszych ulubieńców. Guźce zerkały na nas złowrogo spode łba.





Po drodze spotkaliśmy strusią rodzinkę. Maluchami dzielnie opiekował się ojciec.




Małe strusie były ledwo dostrzegalne w żółtej trawie, która była dla nich dobrym kamuflażem.






Wraz z zachodem słońca kierowaliśmy się do wyjścia. Nasz nocleg znajdował się na totalnym odludziu, parę kilometrów za wjazdem do parku.



Na pożegnanie kiwały nam zebry.




Na kempingu czekał nas jak zwykle rytuał rozkładania namiotów na dachu i organizowania obozowiska.




Tym razem spędzaliśmy nocleg na dość odległym od wszelakiej cywilizacji kempingu Ngepi.




Wieczorem rozpaliliśmy ognisko. Kolację jedliśmy w świetle ognia i czołówek.







Przed zaśnięciem dzieciaki poszły do recepcji z nadzieją złapania neta. W Afryce trzeba jednak nauczyć się obchodzić bez wynalazków cywilizacji.



Do snu kołysało nas romantyczne światło księżyca.



Nazajutrz, po szybkim śniadaniu, mieliśmy zaplanowaną ostatnią atrakcję na terenie Namibii. 





Przy rzece czekało na nas dwóch przewodników, którzy zabrali nas w „podróż” po wodach Okavango.





Płynęliśmy wąskimi łódkami mokoro, które wykorzystują na co dzień tubylcy. Kiedyś łodzie wykonane były z drewna. Dziś zrobione są z poliwęglanu.





Spokój, cisza, piękne widoki i cichy plusk wody, od czasu do czasu przerywany odgłosami ptactwa. Czegoż chcieć więcej?






Niestety nie byliśmy w stanie zapamiętać wszystkich nazw ptaków, choć nasz przewodnik, który jak się okazało był młodym ornitologiem, bardzo starał się przybliżyć nam wszystkie gatunki. Trzeba przyznać, że robił to z wielką pasją i miło było go słuchać. 






Oprócz znanych nam już gatunków typu kormorany…, 



…czaple,…



…czy zimorodki,…



…w pamięci zapadły nam małe, czarno-białe ptaszki z pomarańczowym dziobem. Przewodnik napisał ich angielską nazwę na piasku, żebyśmy koniecznie zapamiętali. 
„Jak wrócicie do swojego kraju i powiecie, że widzieliście w Namibii ptaka o nazwie skimmer, nikt wam nie uwierzy! To bardzo rzadki ptak i macie dużo szczęścia, że go spotkaliście”- tak o brzytwodziobie opowiadał nam przewodnik. Nazwa wzięła się stąd, że dolna część dziobu jest dłuższa od górnej. Ptaszek ten żywi się małymi rybkami, które wyłapuje lecąc tuż nad wodą z zanurzoną dolną częścią dziobu. Należy do rodziny mewowatych i w Afryce jest bliski wyginięcia. Więcej brzytwodziobów można natomiast spotkać w Ameryce Południowej.



Nad brzegiem rzeki czas wolny, którego większość ludzi w Afryce ma pod dostatkiem, spędzali okoliczni mieszkańcy.





My natomiast płynęliśmy dalej, zbliżając się coraz bardziej do pływających w rzece hipopotamów.






Po drodze zatrzymaliśmy się na krótką przerwę na małej, piaszczystej wysepce pośrodku rzeki.




Laura znalazła tam ślady hipopotamów, które od czasu do czasu wyłażą z wody na brzeg.




Po drugiej stronie brzegu, czaił się w zaroślach krokodyl.



Na wysepce Lalka znalazła starą, porzuconą łódź, do której szybko wskoczyła, by porównać jej wielkość z tą, którą tu przypłynęła.




 Pływając po rzekach Afryki trzeba mieć oczy dookoła głowy i być bardzo ostrożnym. 



Największym zagrożeniem dla ludzi nie są lwy, gepardy, nosorożce, ani bawoły lecz niezdarnie wyglądające hipcie, które zabijają rocznie więcej osób niż inne zwierzęta razem wzięte.



Nazwa hipopotam wywodzi się z greckiego „hippos", czyli koń i „potamos", czyli rzeka. Mimo podobieństw do świń, najbardziej spokrewnione są z... delfinami i wielorybami.



Hipcie nie są dobrymi pływakami. Potrafią za to wstrzymać oddech nawet do 6 minut. Drepczą wtedy i skaczą po dnie rzeki, aż do momentu, gdy natrafią na płyciznę. 


Maluchy posiadają odpowiednią wyporność, która utrzymuje je na tafli wody.


Ziewanie hipopotama wcale nie oznacza nudy lecz zniecierpliwienie. Jest sygnałem do tego, by jak najszybciej się od niego oddalić. Zwierzęta te są najmniej przewidywalne ze wszystkich afrykańskich zwierząt i właśnie to czyni je najbardziej niebezpiecznymi. 


Podczas gdy my beztrosko, z aparatem w ręku, podziwialiśmy widoki, nasi przewodnicy cały czas bacznie obserwowali ruchy wody i okolicę. Dzięki temu doskonale wiedzieli jak płynąć, by nie doprowadzić do bliskiego spotkania z hipciem. Każdy Afrykańczyk doskonale wie, że jeśli życie mu miłe, zwierzęta te lepiej omijać szerokim łukiem.





Po dwugodzinnym rejsie dopłynęliśmy cali i zdrowi do brzegu.




Przed dalszą drogą czekało nas szybkie zwijanie obozu i porządki.





Aby dostać się do granicy z Botswaną, musieliśmy podjechać do parku Mahango, który zwiedzaliśmy poprzedniego dnia. Przez park prowadzi bowiem jedyna droga do Botswany. Tuż przy granicy żegnało nas małe stado małp werwetek.





Podróż po Namibii zajęła nam trzy tygodnie. Były to trzy tygodnie pełne przygód, pięknych krajobrazów, cudownych ludzi i wspaniałych zwierząt. 
Namibia, to kraj różnorodny pod wszelkimi względami. Poczynając od krajobrazów, a na zwierzętach i ludziach kończąc.
 Przejeżdżaliśmy wzdłuż drugiego co do wielkości na świecie Kanionu Rzeki Rybnej, żeglowaliśmy po wodach Atlantyku, plądrowaliśmy najstarszą pustynię świata Namib, podziwiając jej różnobarwne oblicza. Wdychaliśmy zapach i kurz afrykańskiej sawanny oraz dotarliśmy do granicy z Angolą i przepięknych wodospadów Epupa, które były niczym zielona oaza wśród pustkowia. 
Namibia, to również miasta, w których do dzisiaj czuć niemiecki ordnung i ducha kolonizatorów. Niestety historia tamtych czasów przepełniona jest bólem i cierpieniem afrykańskich plemion. 
Mijane po drodze malownicze wioski sprawiały natomiast, że cofaliśmy się w czasie i zapominaliśmy o cywilizacji.
Namibię tworzą też ludzie. Otwarci, sympatyczni, uśmiechnięci i ciekawi tego, co też przywieźli dla nich ci dziwni przybysze z dalekich stron. Mieszanka grup etnicznych była zachwycająca. Eleganckie kobiety Herero odziane w wiktoriańskie suknie, najpiękniejsze piersi świata kobiet Himba i przedstawiciele najstarszego afrykańskiego ludu, czyli plemię San, zwane inaczej Buszmenami, to tylko część mieszkańców Namibii. Dochodzą do tego plemiona Damara, Mbunza, Dhimba oraz mieszkańcy miast, którzy noszą się po europejsku. Tę plemienną mieszankę najlepiej widać było w niepowtarzalnym mieście Opuwo. 
Ale Namibii nie byłoby przecież bez zwierząt, które są nieodłączną częścią afrykańskiego krajobrazu. Wspaniale było oglądać dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku, wolne i szczęśliwe. Każdego dnia spotykaliśmy nowe, znane lub nieznane, gatunki. Najwięcej zwierząt chodziło oczywiście po parku Etosha, w którym spędziliśmy wspaniałe trzy dni. 
Namibia, to niezapomniana rodzinna przygoda. Kraj, po którym bez obaw można podróżować z dziećmi. Przemierzając kolejne kilometry po szutrowych drogach, czuliśmy powiew wolności. Do szczęścia wystarczył nam jedynie jeep, namioty na dachu, trochę prowiantu i dobry humor.
W parku Mahango kończyła się nasza przygoda z Namibią lecz nie z Afryką. Mieliśmy przed sobą jeszcze kilka dni w Botswanie i Wodospady Wiktorii w Zimbabwe.

KONIEC











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz