LOT NAD VICTORIA FALLS
09.08
Z samego rana, przy hotelowym oczku, kręciło się parę zwierzaków. Miło było zjeść śniadanie w otoczeniu dzikiej przyrody.
Poprzedniego dnia podziwialiśmy Wodospady Wiktorii z ziemi, dziś natomiast postanowiliśmy rzucić na nie okiem z lotu ptaka. Wsiedliśmy do helikoptera i poszybowaliśmy w górę.
Osobiście trafiło mi się najlepsze miejsce, tuż obok pilota. Szyba pod nogami potęgowała dodatkowo i tak już spore wrażenie.
Dziesięć minut lotu wystarczyło, by w pełni nacieszyć się wspaniałymi widokami.
Z góry wodospady wyglądały przepięknie. Wielka szczelina, w którą woda litrami spadała w dół, dopiero teraz była widoczna w całej okazałości.
Okolica Victoria Falls przypominała nam trochę Wielki Kanion Kolorado i Fish River w Namibii.
Nad wodą, jak wstążka, wiła się bajecznie kolorowa tęcza,...
… a miliony kropel wody, unoszących się w powietrzu, tworzyły gęstą jak mleko mgłę.
Była również doskonale widoczna droga i most graniczny łączący Zimbabwe z Zambią.
Naszym oczom ukazała się rzeka Zambezi, sprawczyni całego zjawiska. Z jednej strony wiła się niczym wąż między skałami i siłą wciskała w szczeliny, z drugiej natomiast tworzyła ogromne rozlewiska.
Na koniec zauważyliśmy w oddali nasz hotel, który znajdował się w okolicy lotniska.
Chwilę później, z głowami pełnymi wrażeń, byliśmy z powrotem na ziemi.
Musieliśmy szybko wrócić do hotelu, by do końca spakować walizki. W tym miejscu bowiem kończyła się nasza przygoda z Afryką. Czekał nas już tylko lot powrotny do domu.
Na lotnisku żegnała nas grupa Zulusów, którzy pięknie śpiewali na głosy, umilając w ten sposób pasażerom oczekiwanie na samolot.
Śpiewali tak ładnie, że Fazi zakupił od nich płytę CD na pamiątkę. Jak widać byli to bardzo nowocześni Zulusi.
Ostatnie zdjęcia na lotnisku i w drogę.
Z Victoria Falls wracaliśmy do Poznania, z przesiadkami w Johannesburgu i Frankfurcie.
W samolocie dzieciaki jak zwykle zajęły się swoimi sprawami, czyli grami na nitendo.
Przyszedł czas na pożegnanie z Afryką.
Na czarnym kontynencie spędziliśmy łącznie cztery tygodnie. Ciężko powiedzieć, co zrobiło na nas największe wrażenie. Najbardziej szczegółowo udało nam się zwiedzić Namibię i część Botswany. RPA natomiast i Zimbabwe, to zaledwie kropla tego, co można by tam zobaczyć. Każde miejsce jakie zwiedzaliśmy było niepowtarzalne. Każde napotkane zwierzę wprawiało nas w zachwyt. A każdy kraj dał nam niezapomniane wspomnienia.
W RPA zachwycił nas Przylądek Igielny i słodkie pingwiny na plaży w Boulders.
W Namibii piękne kobiety Himba, sympatyczni Buszmeni, park Etosha z setkami zwierząt i najstarsza pustynia świata z delikatnym jak aksamit piaskiem.
Botswana natomiast, to dzikie mokradła delty Okavango i maleńkie surykatki wpatrujące się jak zaczarowane w słoneczną tarczę.
A Zimbabwe zachwyciło nas jednym z najwspanialszych wodospadów świata.
Wszystko co zobaczyliśmy i przeżyliśmy podczas afrykańskiej przygody, na pewno na długo pozostanie w naszych sercach.
W RPA zachwycił nas Przylądek Igielny i słodkie pingwiny na plaży w Boulders.
W Namibii piękne kobiety Himba, sympatyczni Buszmeni, park Etosha z setkami zwierząt i najstarsza pustynia świata z delikatnym jak aksamit piaskiem.
Botswana natomiast, to dzikie mokradła delty Okavango i maleńkie surykatki wpatrujące się jak zaczarowane w słoneczną tarczę.
A Zimbabwe zachwyciło nas jednym z najwspanialszych wodospadów świata.
Wszystko co zobaczyliśmy i przeżyliśmy podczas afrykańskiej przygody, na pewno na długo pozostanie w naszych sercach.
Afryka, to kontynent, który porusza i pozostaje w człowieku. Bardziej się ją przeżywa niż zwiedza, ponieważ daje poczucie szczęścia i wolności. To jedno z tych miejsc, do którego chciałoby się wrócić.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz