LA PAZ





LA PAZ I TIWANAKU
10.07-11.07

Do La Paz przejechaliśmy z Copacabany autobusem. Po drodze czekała nas przeprawa promem na drugą stronę rzeki.





Aby dostać się do centrum La Paz trzeba przejechać przez El Alto, czyli miasto położone na oszałamiającej wysokości 4150 metrów n.p.m.


El Alto uchodzi za światową stolicę ludu Ajmara i można rzec, że rozwija się w sposób chaotyczny i przez nikogo niekontrolowany. Jak twierdził nasz przewodnik Manuel : 
”El Alto, to szalone miasto”. 
Chcesz wybudować dom? Ok, buduj gdzie chcesz i jak chcesz. Większość budynków w mieście wyglądała na niedokończone.




El Alto nie uchodzi za zbyt bezpieczne miejsce, dlatego policja w ramach kontroli wysyła tam drony. Mieszkańcom niezbyt podoba się ta inwigilacja, więc w ramach protestu wieszają na słupach takie kukły.


Znakiem rozpoznawczym El Alto są Cholitas Luchadoras, żeńska grupa wrestlerek, czyli pań uprawiających wyreżyserowane zapasy. 

Cholita, to pochodząca ze wsi kobieta, która choć mieszka w mieście nadal nosi tradycyjny strój, czyli kilka par szerokich spódnic i kapelusz.




Wszyscy kojarzą La Paz jako stolicę Boliwii, tymczasem stolicą konstytucyjną, z siedzibą Sądu Najwyższego jest Sucre. Skojarzenia są jednak słuszne, ponieważ to właśnie w La Paz ma siedzibę Rząd i Prezydent kraju. Można więc rzec, że jest to faktyczna stolica, co więcej najwyżej położona na świecie, bo na wysokości między 3 200 a 4 100 metrów n.p.m.  Ponadto im niżej i cieplej tym drożej, czyli odwrotnie do reszty świata, gdzie bogacze mieszkają na wzgórzach z widokiem.






Kiedy w XVI wieku Hiszpanie dotarli do głębokiej doliny między andyjskimi szczytami Cordillera Real, ukazała im się mała osada Indian Ajmara i ogromne złoża złota, które podobno mieniąc się w słońcu aż raziły w oczy. Było to prawdziwe El Dorado. Dlatego właśnie w tym miejscu konkwistador Alfonso de Mendoza założył miasto 
La Ciudad de Nuestra Seniora de La Paz (Miasto Matki Boskiej Pokoju). Położenie miasta robi naprawdę duże wrażenie.



A tutaj nowoczesny środek transportu wybudowany przez austriacką firmę od wyciągów narciarskich. Ukształtowanie terenu w La Paz wyklucza metro i tramwaje, więc wymyślono kolejkę górską. Teraz, aby dostać się z El Alto do centrum potrzeba kilku minut. Podobno na początku Boliwijczycy bali się wsiadać do kolejki i jeździła prawie pusta. Z czasem jednak się przekonali. Ostatecznie władze miasta planują takich dziesięć.


Oprócz gondoli po mieście kursują sprowadzone ze Stanów autobusy. W USA były to szkolne busy, tutaj jednak pełnią rolę środka komunikacji miejskiej. Mówi się o nich chicken busy, ponieważ na dziecięcych siedzeniach ludzie jeżdżą napakowani jak kurczaki.



A takie zebry uczą ludzi jak przechodzić przez ulicę. W El Alto mieszka wielu przybyszów ze wsi, którzy nie wiedzą niestety co to czerwone światła na pasach. Z powodu częstych wypadków rząd postanowił zatrudnić zebry.


Ciekawostką dla miłośników piłki nożnej na pewno będzie fakt, że w La Paz znajduje się jeden z najwyżej położonych na świecie stadionów. Na wysokości ponad 3 600 Boliwijczycy pokonywali wszystkich przeciwników. Do najsłynniejszych należy wygrana 2:0 z Brazylią, która odniosła porażkę pierwszy raz od 40 lat i zmiażdżenie Argentyny 6:1, co było dla niej najwyższą międzypaństwową porażką. Na sutek protestów FIFA uznała, że mecze międzynarodowe nie mogą odbywać się na wysokości ponad 2 500 metrów. Jednak Diego Maradona wywalczył dla stadionu w La Paz specjalny wyjątek oraz podniesienie limitu do 3 000 metrów. Aby pokazać światu, że żadna wysokość nie przeszkodzi w uprawianiu piłki nożnej Boliwijczycy rozegrali mecz na szczycie wulkanu Sajama (6 542 m n.p.m.), najwyższej góry w kraju.


Kolejną ciekawostką jest więzienie San Pedro w centrum La Paz, które stanowi swoiste miasto w mieście. Każdy więzień musi się sam utrzymać dzięki czemu kwitnie tu przeróżna przedsiębiorczość. Otwierają się lokale gastronomiczne lub punkty usługowe. Pewien osadzony Brytyjczyk otworzył nawet biuro turystyczne, które organizowało wycieczki po więzieniu dla obcokrajowców. Bramy więzienia zostały jednak zamknięte dla turystyki, kiedy to jeden z turystów napisał książkę opisującą szczegółowo życie więzienia i panujące w nim stosunki. Jednak rodziny skazanych mogą wchodzić na teren więzienia bez ograniczeń, co sprawia, że staje się ono ich faktycznym miejscem zamieszkania. Stąd dzieci chodzą do szkoły, a żony na targ po zakupy.


W końcu, po kilkugodzinnej podróży autobusem,  dotarliśmy do hotelu. Przejeżdżając wcześniej przez miasto i widząc średniej jakości budynki nie spodziewaliśmy się wielkich luksusów. Nasze zaskoczenie jednak nie miało końca. Był to jeden z lepszych hoteli w trakcie naszej podróży.






Lalka szykuje się do spa :)







Zrelaksowani mogliśmy pójść do restauracji  na kolację.





TIWANAKU

Następnego dnia spotkaliśmy się z Manuelem i pojechaliśmy do Tiwanaku.





Tiwanaku było ośrodkiem ceremonialnym z okresu preinkaskiego od roku 600 p.n.e. do 1 200 n.e. W czasach największej świetności imperium Tiwanaku obejmowało terytoria północnego Chile, Argentyny, zachodniej Boliwii oraz dużej części Peru. Jest to najważniejszy zabytek archeologiczny w Boliwii. Prawdopodobnie z tego właśnie ludu wywodzili się Inkowie.





Bardzo charakterystycznym miejscem w Tiwanaku jest Templete Semisubterrano, czyli półpodziemna świątynia z murami otaczającymi znajdujący się poniżej poziomu ziemi dziedziniec.



W murach świątyni umieszczono 175 wyrzeźbionych twarzy.



Tutaj stoimy przed Bramą Księżyca.


Tiwanaku zbudowane jest z megalitycznych bloków, z których niektóre ważą po 130 ton. Do dziś nie wiadomo jak wznoszono budowle z tak wielkich kamieni.



W świątyni oglądać można monolitowe posągi, które mierzą nawet do 7 metrów wysokości. Posągi te prezentują bóstwa o antropomorficznych cechach (ulubione słowo Mikołaja:)




Najbardziej znaną budowlą kompleksu jest Brama Słońca, która została wyciosana z jednego kawałka skały i waży prawie 50 ton. Niestety, kiedy archeolodzy znaleźli bramę i chcieli ją postawić, ta pękła. Pierwotnie stała ona w innym miejscu.



Górna część bramy ozdobiona jest wizerunkiem Wirakoczy, wokół którego krążą kondory-wojownicy.  Bóstwo ma na twarzy łzy, co może symbolizować deszcz. 
 Bóg Wirakocza, to ajmarski twórca świata. W języku ajmara i keczua jego imię oznacza Człowieka z Morskiej Piany. Jego żoną była Mama Kocha bogini mórz, synem Inti bóg słońca, a córką bogini księżyca Mama Quilli. Wirakocza był również twórcą cywilizacji, nadał ludziom prawa i nauczył ich uprawiać rolę. Jednak zrażony złem tego świata zesłał na ludzi powódź, o czym pisałam opisując Wyspę Słońca. Następnie ponownie stworzył człowieka z kamieni. Kult Wirakoczy przejęli z kultury Tiwanaku również Inkowie.




PUMA PUNKU

W niewielkiej odległości od Tiwanaku znajduje się Puma Punku, czyli Brama Pumy. Największe wrażenie i zagadkę do dnia dzisiejszego stanowią niezwykle precyzyjnie dopasowane bloki skalne. Obróbka skalnych bloków nasuwa na myśl inżynierię Inków, jednak układ budowli kojarzy się z pałacowymi założeniami Majów.



Miki był pod wrażeniem idealnie gładkiej płaszczyzny skalnego bloku. Gdyby przyłożyć do niego poziomicę byłoby idealnie prosto.


 W wycieczce do Tiwanaku towarzyszyła nam brazylijska rodzina. Ich synek zafascynowany był Laurą i Mikołajem, a szczególnie ich aplikacjami w telefonie. 




LA PAZ

Po południu znaleźliśmy się z powrotem w La Paz.  Udaliśmy się prosto na Targ Czarownic. Las Bruchas, czyli czarownice sprzedają tu specyfiki na różne potrzeby. 





W wejściach do sklepików czekał nas dość makabryczny widok. Wisiały tam suszone płody lam, które Boliwijczycy składają w ofierze Matce Ziemi, czyli Pachamamie. Taki płód należy spalić i rozsypać jego prochy na ziemię. Lama traktowana jest jako święte zwierzę Pachamamy i taki rytuał pozwala zwierzęciu do niej wrócić. Ponadto lama przynosi szczęście, dlatego budując dom koniecznie należy wmurować jej suszony płód w ścianę. 




Do takiego koszyka ofiarnego dla Pachamamy, oprócz lamy można włożyć tabliczki, które przedstawiają nasze marzenia. Dom, samochód, pieniądze, szkoła, itp. Na koniec oczywiście należy wszystko spalić.



A to już różne figurki i amulety, które mimo, że jest to kraj katolicki, są bardzo popularne. W tym sklepie właśnie kupiłam na pamiątkę figurkę Pachamamy.
  

Laura była trochę przestraszona widokiem różnych dziwactw.



Chcesz być bajecznie bogaty? Po co pracować? Wystarczy kupić bożka obfitości Ekeko, a on załatwi ci pieniądze.


A na koniec buteleczki na każdą potrzebę.   Wystarczy wypić, a miną ci wszystkie boleści lub odnajdziesz  w końcu upragnioną miłość.



Teraz będzie trochę niechronologicznie. 
Do La Paz, a konkretnie na Targ Czarownic trafiliśmy jeszcze raz, pod koniec naszej wycieczki po Boliwii. 
Po powrocie z dżungli 19 lipca, zmienili nam godziny lotów i okazało się, że mamy parę godzin wolnego czasu czekając  w La Paz na przesiadkę na samolot do Uyuni. Bardzo dobrze się złożyło, ponieważ mieliśmy ostatnią okazję na kupienie pamiątek z Boliwii oraz spokojne robienie fotek.













Zmęczeni zakupami zatrzymaliśmy się na kawie przy agencji turystycznej, która organizowała nam tour po Boliwii, i którą śmiało możemy polecić.


Najwdzięczniejszym dla mnie obiektem do zdjęć jak widać były Cholitas.













Cholity zaplatają zawsze włosy w warkocze, które zakańczają wełnianymi frędzlami.



Kobiety te wszystko noszą w kolorowych chustach na plecach. Nieważne, czy są to zakupy czy dziecko.




Boliwia podobnie jak Peru słynie z wyrobów z Alpaki. Targowiska dosłownie toną w kolorach.





Wracamy znów do daty 11 lipca.
 Po wizycie na Targu Czarownic udaliśmy się na Plaza Murillo. Podczas wielu boliwijskich rewolucji toczyły się tu krwawe walki. Plac nosi nazwę znanego działacza niepodległościowego Pedro Domingo Murillo, który został tutaj stracony w 1810 roku. Na środku placu postawiono pomnik bohatera.




Na placu znajduje się tabliczka z kilometrem „0”, od której liczone są wszystkie kilometry w Boliwii.


Ponadto na dachu Pałacu Prezydenckiego można zobaczyć zegar, który ma odwrotnie ustawione godziny i chodzi w drugą stronę. Powstał on z inicjatywy prezydenta, który stwierdził, że z racji tego, że Boliwia znajduje się na półkuli południowej i cień zegara słonecznego przesuwa się w lewą stronę, to zwykły zegar też powinien chodzić odwrotnie.



Na placu byliśmy świadkami kręcenia wideoklipu i mogliśmy podziwiać tańczące i odświętnie ubrane Cholitas.





Zwiedzanie La Paz zakończyliśmy na urokliwej uliczce Jaen. W czasach kolonialnych była ona nazywana targiem lam, gdyż handlowano tu tymi zwierzętami. Dla Boliwijczyków jednak ulica ma znaczenie historyczne, ponieważ w XIX wieku mieszkali przy niej dwaj niepodległościowi bohaterowie, czyli wspomniany wcześniej Murillo oraz Apolinar Jaen. Obaj zgładzeni zostali w 1810 roku.



Przed domem Murillo.


 Do roku 1825 Boliwia była częścią Wicekrólestwa Peru utworzonego przez Hiszpanów. Nie stanowiła więc osobnego państwa. Dopiero w 1825 roku Simon Bolivar, od którego pochodzi nazwa kraju, walcząc o niepodległość całej Ameryki Południowej, przyczynił się do oderwania terenów obecnej Boliwii od Peru i ustanowienia osobnego państwa. Pierwszym prezydentem Boliwii został jego przyjaciel Antonio Jose de Sucre od którego pochodzi nazwa stolicy.






Wieczór kończyliśmy w hotelowym barze drżąc już na myśl o kolejnym dniu, w którym czekała nas przejażdżka Drogą Śmierci.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz