KANCHANABURI


KANCHANABURI
14.02-15.02

Targ na torach

Tego fenomenu nie byliśmy w stanie pojąć. Po co ludzie stworzyli targ na torach, gdzie co chwilę kursują pociągi i trzeba szybko zwijać cały kramik (choć trzeba przyznać, że tę sztukę opanowali do perfekcji), zamiast znaleźć sobie spokojne miejsce na prowadzenie biznesu. Jednak mimo braku zrozumienia byliśmy zafascynowani tym miejscem. Takie rzeczy zobaczyć można chyba tylko w Azji. Targ na torach mieścił się w miejscowości Maeklong i odwiedziliśmy go razem z Kubą w drodze do prowincji Kanchanaburi.



Jedzie pociąg jedzie, wiezie ludzi wiezie, 
puszcza dymu szare kłęby…


Targ na torach nazywany jest przez mieszkańców targiem składanych parasoli. Pociąg kursuje przez sam środek targowiska. Każdego dnia handlarze muszą zwijać i rozwijać na nowo swoje stoiska, co wiąże się ze składaniem i rozkładaniem ruchomych dachów. 


Pociąg w końcu przejechał. Można więc na nowo rozstawiać kramiki i sprzedawać pyszności.





Farma węży

Następnie odwiedziliśmy farmę węży. W Tajlandii żyją steki gatunków węży, ale tylko i... aż sześć jest śmiercionośnych. Warto też wspomnieć, że Tajlandia jest największym na świecie producentem surowicy. Poza wężami można też spotkać tarantule i ptaszniki. Na szczęście ich ukąszenie, choć bardzo bolesne, nie zagraża życiu. 



Do jadowitych węży należy kobra, którą dzieciaki miały okazję pogłaskać. 



Obejrzeliśmy również show, w którym węże występowały w rolach głównych. To, co ci panowie wyczyniali z wężami zakrawało na szaleństwo.




Targ wodny

Drugim targiem, który odwiedziliśmy tego dnia był targ na wodzie Damnoen Saduak, który znajdował się w prowincji Ratczaburi. Na targu zaopatrują się głównie mieszkańcy okolic, ale stał się on również znaną atrakcją turystyczną. Można tutaj zakupić warzywa, owoce i dania prosto z pływającej "kuchni", a także pamiątki. To właśnie stąd pochodzi nasz pamiątkowy słoń.

 


Od tej miłej pani kupiliśmy pyszne różane jabłka. 



 






Most na rzece Kwai

Most zwiedzaliśmy w dzień Walentynek, więc prezentował się dość dziwnie wystrojony różowymi wstążkami. Nie zmienia to jednak faktu, że przy jego budowie zginęło ponad 10.000 jeńców wojennych. Most był częścią 415 kilometrowej linii kolejowej łączącej Bangkok z Rangunem, byłą stolicą Birmy. Został on zbombardowany przez Amerykanów w 1944 roku. Oryginalnie zachowały się jedynie zaokrąglone przęsła, natomiast prostokątne kratownice, to elementy odbudowane po wojnie przez Japończyków. 





Kolej Birmańska, zwana koleją śmierci, powstała w latach 1942-1943 i zbudowano ją po to, by dostarczać zaopatrzenie japońskiej armii okupującej Birmę. Budowa linii pochłonęła ponad 118 tysięcy ofiar.





Przy torach znajdowała się jaskinia, do której weszliśmy. Znajdował się w niej posąg Buddy. Oczywiście nie przepuściliśmy okazji żeby nie powróżyć sobie na szczęście.



Po drodze wstąpiliśmy jeszcze zobaczyć Nam Tok, czyli ostatnią czynną stację kolei śmierci... 




…oraz położony przy niej park z wodospadem Saiyok Noi, w którego wodach dzieciaki wymoczyły sobie stopy.




W ten sposób Walentynki dobiegły końca. Czekała już na nas tylko bambusowa chatka na tratwach na rzece Kwai, gdzie spędzaliśmy nocleg oraz miły wieczór w towarzystwie Sue i Kuby.




                       


Wodospady Erawan

Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzania wodospadów Erawan. 
Ich nazwa wywodzi się z mitologii hinduskiej i oznacza trójgłowego białego słonia Ajrawatę, którego przypomina swoim kształtem ostanie piętro wodospadu. Wodospady miały siedem poziomów, do których przemieszczaliśmy się krętą ścieżką. Każdy poziom niósł ze sobą nowe wrażenia. Rybki, które tylko czyhały na to, by poobgryzać sobie nasze stopy, kamienne zjeżdżalnie, czy lazurowa woda, która zawiera wiele związków mineralnych i ma podobno właściwości lecznicze. 




 W wodospadach Erawan można jak najbardziej zażywać kąpieli, co zresztą dzieciaki i Fazi uczynili. Podobno najpiękniej wyglądają w porze deszczowej. My niestety zwiedzaliśmy je w porze suchej, ale i tak widoczki były cudne.



Po drodze można było zobaczyć drzewa przyodziane w kolorowe stroje, wstążki, ozdoby a nawet buty. Tajowie wierzą, że drzewa zamieszkiwane są przez nimfy, które nie zawsze bywają miłe i sympatyczne. Warto więc je sobie zjednać i udobruchać, przynosząc im w darze kolorowe suknie. Przecież wiadomo, że pięknie wystrojona kobieta jest szczęśliwsza, a co za tym idzie, łagodnieje.


Wspominałam już o wężach i żmijach? No właśnie…lepiej takiej ustąpić pierwszeństwa, gdy chce przejść na drugą stronę chodnika.




Tygrysy

Dalej udaliśmy się do rezerwatu tygrysów. Nie pojechaliśmy do świątyni tygrysów, ale do rezerwatu, w którym pracują wolontariusze z całego świata. Zdaniem Kuby tutaj dzikie koty traktowane są lepiej niż w świątyni.





Największą frajdę jednak zrobiła dzieciakom możliwość karmienia i zabawy z małymi leopardami i lwem.








Mnie zresztą też.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz