HIMBA
28.07
Na wizytę w wiosce Himba czekaliśmy z niecierpliwością, ponieważ to jedna z największych atrakcji Namibii.
Kobiety Himba o hebanowej skórze, starsze, czy młodsze, bez względu na wiek, są afrykańską ikoną piękna.
Przed wizytą pojechaliśmy do sklepu, by zakupić jedzenie dla wioski. Jest to rodzaj obowiązującej już tradycji, że jeżeli turysta chce odwiedzić wioskę, musi przywieźć ze sobą worek maize, czyli mąki kukurydzianej, chleby i wodę do picia. Wtedy jest miło przez wszystkich witany.
Mąka kukurydziana jest najbardziej popularnym środkiem spożywczym. Służy do sporządzania oshifimy, czyli potrawy o konsystencji gęstej, kleistej papki, którą spożywa się oczywiście rękoma, bo przecież skąd brać sztućce. Wiele afrykańskich plemion używa maize w swojej kuchni. W zależności od kraju zmienia się tylko nazwa potrawy. W Botswanie występuje jako nshima, w RPA jako putu, meali lub papa, a w Kenii i Tanzanii na przykład, jako słynne ugali.
Historia Himba, to tak naprawdę historia Herero. Jak już wcześniej wspominałam, było to kiedyś to samo plemię, które wywodziło się z ludu Bantu i przybyło na tereny Namibii 350 lat temu. Około 150 lat temu plemię podzieliło się na dwie grupy. Część Herero poszła na południe i upodobniła się do kolonizatorów, a część została na północy, z której niestety musiała niebawem uciekać przed najazdami plemienia Nama. Herero, którzy przekraczając rzekę Kunene, uciekli do Angoli, poprosili tamtejsze plemiona o udostępnienie im pastwisk. Od tego czasu lud ten nazwano Ovahimba, czyli „lud żebraczy”. Nazwa ta na dobre przylgnęła do plemienia i do dziś nazywani są Himba. Kiedy po latach Himba powrócili na swe ziemie w Namibii, w niczym już nie przypominali swych kuzynów Herero.
Oba plemiona kultywują dziś odmienne zwyczaje. Niektóre z nich są naprawdę ciekawe.
Każda osada, to tak naprawdę jedna wielka rodzina. Mieszka w niej wódz, ze swoimi żonami (bo może mieć ich kilka), dziećmi, starszyzną, a także siostrami i braćmi swoimi i żony.
Centralnym miejscem każdej wioski jest otoczony palami plac, który oprócz tego, że spełnia rolę zarody dla stada krów, jest też miejscem, w którym odbywają się plemienne narady i modlitwy. Przed placem leży zawsze przygotowany stos drewna, z którego płonie święty ogień.
W każdej wiosce, co rano, odbywa się ceremonia daniny z mleka. Polega ona na tym, że kobiety podchodzą do wodza z tykwami napełnionymi mlekiem, które ten kosztuje. Następnie wódz dotyka mleka, co jest sygnałem i pozwoleniem dla reszty rodziny do rozpoczęcia śniadania.
Himba są pasterzami. Krowy i kozy są dla nich oznaką statusu i zamożności. Są również środkiem płatniczym.
Krowami płaci się za pannę, którą chce się poślubić, a także za przewinienia, których się dopuściło. Jeżeli na przykład zabije się mężczyznę, za odkupienie win trzeba zapłacić 40 krów. Gdy zaś zabije się kobietę cena wynosi krów 50. A skąd ta różnica? A stąd, że kobieta jest ważniejsza od mężczyzny. To ona bowiem wydaje mężczyźnie na świat potomstwo, karmi je i wychowuje.
Wódz naszej wioski, ze względu na to, że był bardzo zamożnym człowiekiem (posiadał bowiem aż 650 krów), miał trzy żony.
Każda żona posiada swój własny dom. Wódz nie ma własnej chaty. Odwiedza za to codziennie inną żonę. Mieszkając z tyloma kobietami trzeba pamiętać o tym, by być sprawiedliwym. Jeżeli mąż spędzi dwie noce u jednej żony, u pozostałych musi oczywiście też spędzić dwie.
Co się zaś tyczy domostw, są one zbudowane z patyków i gliny wymieszanej z krowimi odchodami. Domy są z reguły okrągłe, choć nie zawsze. Za to zawsze są bardzo skromnie urządzone. W zasadzie w środku jest tylko klepisko z miejscem na rozpalanie ogniska i kawałek skóry służącej do spania.
Lepiej jednak nie zgubić klucza od domu, bo mama mogłaby być zła :)
Ale wracając do kobiet.
Himba nigdy nie używają do mycia wody.
Każdego ranka smarują swe ciało mieszanką ochry, tłuszczu i roślin. Stąd czerwony kolor ich skóry. Jest to rodzaj nakładanego codziennie makijażu, który przy okazji chroni przed słońcem i insektami. Makijaż taki zwany jest otjize.
Zamiast wody kobiety używają dymu. Mieszanką ziół okadzają całe ciało, pachy, włosy, okolice intymne i ubrania.
Zapach dymu, to ich codzienne perfumy, a wysmarowana ochrą twarz i ciało, to makijaż, bez którego nie ruszają się z domu. Aby jeszcze bardziej się upiększyć, szyje ozdabiają naszyjnikami, a ręce i nogi bransoletami własnej produkcji. Ilość bransoletek na nogach wskazuje na to, ile kobieta ma dzieci. Biżuterię wyplatają z jutowych worków. Robią z nich sznurki, które następnie dekorują koralikami lub suszonymi nasionami.
Kolejnym aktem upiększającym jest wybijanie zębów. Kiedy dziewczyna dojrzewa, wybija jej się przednie zęby, by w miarę rośnięcia zęby się rozchodziły i powstawały między nimi szczeliny. Widocznie mężczyznom taka kobieta wydaje się piękniejsza. No cóż, gust nie podlega dyskusji.
Wszystkie elementy wystroju, Himba wytwarzają sami. Łącznie z tradycyjnymi ubraniami ze skóry i butami. O ile w ogóle je naszą.
Kobiety sporo czasu poświęcają włosom. Bardzo ważna dla każdej Himby jest fryzura, która wiele mówi o stanie cywilnym.
Mężatki zakładają na głowę skórzane ozdoby tzw. embra i oklejają warkocze czerwoną gliną.
Wdowy, na znak żałoby, zdejmują embra z głów.
Panny do wzięcia zaplatają natomiast piękne warkocze, które zarzucają do tyłu lub spinają rzemykiem, by odsłonić jędrne piersi i zapraszać w ten sposób chętnych do żeniaczki chłopaków. Dziewczynka, która siedzi obok Mikołaja była w wieku Laury. Jak widać Himba dość szybko gotowe są do zamążpójścia.
Chłopcy gotowi do ożenku zaplatają warkocz z tyłu głowy, a boki wygalają. Żonatego mężczyznę natomiast można poznać po tym, że nosi na głowie turban.
Małe dziewczynki i chłopcy noszą warkoczyki zasłaniające im twarz. W ten sposób dają sygnał, że są jeszcze niewinni i nieśmiali. Bobasom dla odmiany wygala się głowy zostawiając na czubku kępkę włosów.
Jeśli dziecko chodzi do szkoły obcinane jest na jeżyka lub golone na łyso. Nieważne czy jest to chłopiec czy dziewczynka. Nie dotyczy to jedynie plemienia Himba, lecz wszystkich dzieciaków chodzących do namibijskich szkół. Pewnie chodzi tu bardziej o higienę, by uczniowie nie roznosili wszy.
Mamuśki z plemienia Himba nie są zbyt szczęśliwe, gdy ich dziecko idzie do szkoły. Dzieciaki takie wkładają t-shirty, jeansy bądź krótkie sopdenki i przestają malować się ochrą. Ponadto nie chcą już kultywować starych tradycji i wracać do wioski, by zakładać tu rodzinę. Wolą korzystać ze zdobyczy cywilizacji i żyć nowocześnie. Tak samo jak ich rówieśnicy ze szkoły. Zaczynają wstydzić się swego pochodzenia i przestają przytulać się na pożegnanie do swoich mam, by nie ubrudzić t-shirta ochrą.
Z tych względów tylko część dzieci z plemienia posyłana jest do szkoły. Reszta nigdy nie zdobywa wykształcenia, bo przecież ktoś musi pasać kozy.
Jak widać życie towarzyskie wre niezależnie od miejsca zamieszkania i kraju. Pani Himba przyjmowała „na kawę” sąsiadkę z plemienia Dhimba, która przyszła razem córką.
Kobiety z plemienia Dhimba, jak już wspominałam, noszą na szyjach i włosach kolorowe koraliki. Czasem nakładają też na grzywkę grubą warstwę błota. Kobieta na zdjęciu niestety przykryła swoją misterną fryzurę chustą.
Na koniec odbył się mecz Polska-Namibia. Za piłę posłużyła stara skorupa tykwy, która niestety nie wytrzymała do końca rozgrywki. Można zatem uznać, że mecz skończył się remisem :)
Niektórym rozgrywającym nie przeszkadzało nawet posiadanie tylko jednego buta. W końcu piłkę kopie się przecież tylko jedną nogą :)
Trzeba też było umilić turystom pobyt w wiosce popisami akrobatycznymi. Dzieciaki biegały cały czas za nami, popisując się sztuczkami na każdym kroku.
Obowiązkowe było też zdjęcie z szefem wioski i zarazem najbogatszym człowiekiem w okolicy.
„Między nami mężczyznami…”
Wizyta w wiosce Himba była dla nas niezapomnianym przeżyciem. Piękne, mieniące się odcieniem ochry i pachnące dymem kobiety, są wspaniałym przykładem na to, jak blisko natury potrafi żyć człowiek oraz jak, mimo wdzierającej się wszędzie cywilizacji, można kultywować pradawne obyczaje. Są również żywym dowodem na to, jak różne może być postrzeganie piękna, w zależności od tego w jakim zakątku globu żyjemy.
Przed wyjazdem z tej wyjątkowej wioski, zakupiliśmy oczywiście parę bransoletek. Kobiety i dziewczęta wciskały nam ozdoby na nadgarstki. Każda chciała sprzedać coś z własnej kolekcji. Wszystkich jednak i tak nie kupimy. Trzeba więc wybrać. Zdecydowaliśmy się kupić pamiątki od tych, które poświęciły nam w wiosce najwięcej czasu. Przede wszystkim od małej dziewczynki, która szybko nauczyła się naszych imion. Biegała za nami po całej wiosce, wołając co chwilę: „ Aga!, Laura!, Miki!”,
Poświęcając nam swój czas, ludzie z plemienia Himba obdarowali nas wspaniałym przeżyciem. Dlatego i my postanowiliśmy zostawić im pamiątki. Oprócz jedzenia zostawiliśmy dzieciakom ciuchy i zabawki. Mamy nadzieję, że do dziś bawią się i cieszą tymi drobiazgami oraz wspominają nas tak samo ciepło, jak my ich :)
Już po powrocie do domu Laura postanowiła uwiecznić na papierze swoją rówieśniczkę z wioski Himba, którą poznała i narysowała śliczny portret dziewczyny. Obie miały wtedy 13 lat.
Z wioski Himba ruszyliśmy prosto do malowniczych wodospadów Epupa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz