WYBRZEŻE SZKIELETOWE I FOKI





WYBRZEŻE SZKIELETOWE
25.07

Tuż za Walvis Bay i Swakopmund zaczyna się Wybrzeże Szkieletowe, które ciągnie się na północ przez 500 kilometrów, aż do granicy z Angolą i rzeki Kunene.
 Swą niechlubną nazwę zawdzięcza temu, że pochłonęło wiele ludzkich istnień, które chciały dotrzeć statkami do brzegu. 
Do dziś w pasie przybrzeżnym zatopionych jest ponad tysiąc wraków.
Droga, którą jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, choć trudno nam było w to uwierzyć, była zrobiona z soli.


Po drodze mijaliśmy stragany z solą, którą można było zakupić na pamiątkę. Były to kramiki samoobsługowe. Wystawiono na nich sól, kwotę i puszki na pieniądze, a wokół ani żywej duszy. Widać jakie zaufanie do turystów mają tubylcy.






Jadąc wzdłuż wybrzeża mijaliśmy dziwną osadę Wlotzkas Baken, w której na stałe mieszka 2,5 mieszkańca. Owo pół, to mężczyzna, który część czasu spędza tutaj, a część w Swakopmund. Miasteczko ma status ogródków działkowych. Ze względu na to, że znajduje się na terenie chronionym i nie można tu budować domów z wodociągiem, na każdym dachu widać beczki na wodę. Choć trudno w to uwierzyć, w sezonie letnim Namibijczycy przyjeżdżają tu wypoczywać.



Nazwa Wybrzeże Szkieletowe została po raz pierwszy użyta 1933 roku przez angielskiego dziennikarza, w artykule opisującym katastrofę samolotu lecącego z Kapsztadu do Anglii. Nazwa tak dobrze oddaje charakter tego miejsca, że kiedy w 1971 roku utworzono tu Park, nazwano go Parkiem Wybrzeża Szkieletowego.



W XV wieku kierunek ten często wybierali portugalscy żeglarze. Kiedy Bartolomeu Diaz dotarł tu w 1487 roku krzyknął „ Areias de inferno” - piach z piekła!
 Ze względu na silne prądy i liczne płycizny, które uniemożliwiały żeglarzom na odbicie od brzegu, nazywali to miejsce „bramą do piekieł”.  



Dziś widokowo niewiele się zmieniło. Po drodze oglądaliśmy ten sam ponury krajobraz, który zastali tu żeglarze w czasach wielkich odkryć geograficznych.






CAPE CROSS
25.07


Pierwszym Europejczykiem, który dotarł tak daleko na południe globu i postawił nogę na Cape Cross był portugalski żeglarz Diego Cao. Dziś upamiętnia go metalowy krzyż i wyryty na głazie napis : „W roku 6685 od stworzenia świata i 1485 od narodzin Chrystusa, olśniewający i dalekowzroczny król Portugalii Jan II rozkazał swemu rycerzowi Diego Cão odkryć tę ziemię i wznieść tu pomnik” . Była to druga podróż Diego wzdłuż afrykańskiego brzegu i niestety ostatnia, ponieważ zmarł właśnie tutaj, na Cape Cross.






Dziś jednak Cape Cross bardziej znane jest z jednej z największych kolonii fok na świecie.

 





Foki łażą jedne po drugich, kłębią się i przepychają.







Kiedy wysiedliśmy z samochodu nie wiadomo, czy najpierw foki bardziej było słychać, czy czuć. Nie da się opisać dźwięków i nawoływań, które wydaje tysiące fok naraz. Zapachu też nie da się opisać :)





Zwierzęta panoszyły się dosłownie wszędzie. Zajęły nawet chodnik przewidziany dla turystów i miejsce piknikowe.





Oczywiście nasze serca skradły małe, puszyste słodziaki, które głośno wołały „maaaa…maaaa…” kiedy tylko oddaliły się od mamy. Zgubić dziecko w takim tłumie? Lepiej nie, bo można już nigdy nie znaleźć.

 








 Maluchy uspokajały się dopiero w objęciach mam, gdzie czuły się bezpieczne.







Tak więc dzieci krzyczały, gdy zgubiły mamę, mamy krzyczały, gdy zginęło im dziecko, a samce krzyczały, gdy chciały zrobić wrażenie na wybrance lub gdy ktoś nadepnął im na odcisk. Można więc sobie wyobrazić jak huczało od różnych dźwięków w tej małej zatoczce na Cape Cross.




„Trzech tenorów” :)


Podglądając błogo wylegujące się na plaży foki, aż trudno uwierzyć,  że raz do roku dzieją się tu dantejskie sceny. Małe foki, których mięciutkie futro jest w cenie, zabijane są pałkami na oczach swych matek. Rząd pozwala na takie barbarzyństwo, ponieważ podobno ma to służyć kontroli populacji fok. W ciągu najbliższych 10 lat planuje się wybicie setek tysięcy tych zwierząt. Dziwne tylko, że kraj który jako pierwszy na świecie wpisał ochronę zwierząt do Konstytucji i prawnie chroni zwierzęta, godzi się z takimi metodami.





Na koniec sesja zdjęciowa z fokami w tle. 
Laura próbowała dzielnie pozować i udawać, że wcale nie śmierdzi,…


…ale po chwili się poddała.


A Miki nawet nie udawał :)


Wyjeżdżając z Cape Cross pojechaliśmy prosto do Spitzkoppe.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz