DROGA ŚMIERCI I COROICO




DROGA ŚMIERCI
12.07

Czekał nas emocjonujący dzień z przejazdem słynną Camino de la Muerte, czyli Drogą Śmierci. Droga powstała w latach 30-tych i zbudowali ją paragwajscy jeńcy wojenni. Trasa ciągnie się przez 69 kilometrów i prowadzi z przełęczy obok La Paz na wysokości 4 650 metrów, do miejscowości Coroico, która położona jest na wysokości 
1 200 metrów. Łączy ona zatem Altiplano, czyli wysokogórską równinę z Niziną Amazonki. Po drodze podziwialiśmy więc widoki, począwszy od łysych górskich szczytów, do zalesionych gór i wiecznie zielonych tropikalnych lasów.






Postanowiliśmy przejechać całą trasę jeepem. Zanim wjechaliśmy na Drogę Śmierci nasz kierowca się przeżegnał. Zapytałam wtedy czy faktycznie droga jest niebezpieczna? A on na to : „ Oj tak, to bardzo niebezpieczny zjazd i trzeba bardzo uważać.” Zrobiłam wtedy wielkie oczy, szybko poszłam w jego ślady i też zrobiłam znak krzyża. Jak trwoga, to do Boga :)



Po drodze mijaliśmy Mostek Diabła.


Aktualnie droga jest użytkowana przez turystów, którzy zazwyczaj pokonują ją rowerami. Od lat 90-tych zginęło w ten sposób co najmniej 18 cyklistów.





Miejscowi pobierają oczywiście opłaty za przejazd przez miejscowości.




W czasach, gdy Droga śmierci była drogą publiczną panował na niej ruch lewostronny, czyli odwrotnie niż w całej Boliwii. Jadący z góry przejeżdżali wtedy od strony przepaści. W niektórych miejscach szerokość drogi ledwie przekracza 3 metry i ciężko się wyminąć. 



Nazwę Camino de la Muerte zawdzięcza oczywiście częstotliwości śmiertelnych wypadków. Podobno średnio raz na dwa tygodnie jakiś pojazd lądował w przepaści. Rocznie ginęło tu nawet 300 osób.





Nam udało się przejechać bez niespodzianek. Choć dwa momenty naprawdę mroziły krew w żyłach. Lepiej nie patrzeć w przepaść, szczególnie gdy siedzi się od strony kierowcy, który podjeżdża do samej krawędzi. 







COROICO

Dostaliśmy się do miejscowości Coroico. Jest to malownicze miasteczko usytuowane u stóp dżungli. Nagle temperatura skoczyła w górę o kilka ładnych stopni w stosunku do La Paz. Nazwa Coroico pochodzi od keczuańskiego słowa oznaczającego "złotą górę".



Lunch w lokalnej restauracji.


A po lunchu poszliśmy pod wodospad Jalancha, największy w okolicy.


 Fazi poznał tam nowe przyjaciółki. Nie powiem, trochę byłam zazdrosna o te Cholitki.





Następnie spędziliśmy dosłownie parę chwil w centrum, na uroczym ryneczku i uliczkach wokół niego.








Pani, po ile te naranjas?



A ja nic ci nie sprzedam!


Mieszkańcy okolic żyją głownie z plantacji kawy, herbaty oraz koki, która uprawiana jest tu całkiem legalnie.




Krzaczki koki przypominają wyglądem krzaki herbaciane. Tubylcom koka służy przede wszystkim do zaparzania, do żucia oraz do składania ofiar Pachamamie.




Droga powrotna do La Paz biegła nowo wybudowaną trasą, która została otwarta w 2006 roku. Od tego czasu bezpieczeństwo bardzo się poprawiło. Widoki były wspaniałe.








Transport koki do miasta. Oj jest tego mucho, mucho. Tak dużo, że w bagażniku się nie mieści.


Do La Paz wjechaliśmy od strony północnej. Zanim dotarliśmy do centrum przejeżdżaliśmy przez mniej bezpieczne dzielnice. Nawet sami mieszkańcy nie czują się bezpiecznie, więc zakładają na płotach takie zabezpieczenia. W sumie pomysłowe. 


Co ciekawe, każda dzielnica w La Paz 
specjalizuje się w innym rzemiośle. Przejeżdżaliśmy przez dzielnice mechaników samochodowych, fryzjerów czy sklepów z wyposażeniem łazienek.



Wieczorem nie mogliśmy doczekać się kolejnego dnia. Czekała nas zmiana klimatu i wypad do dżungli.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz