DOLINA INKÓW



DOLINA INKÓW
25.07-27.07

Święta Dolina Inków ciągnie się wzdłuż rzeki Urubamby. To właśnie tutaj biło serce wielkiego Imperium. Za czasów świetności, Imperium Inków ciągnęło się od Ekwadoru, przez Peru, Boliwię, obejmowało Chile i część Argentyny. Inkowie zdobyli panowanie nad tymi ternami w XII wieku. Podbój trwał niespełna 200 lat. Ciekawym jest fakt, że Inkowie podbijali nowe terytoria nie tylko militarnie, ale też zakładając rodziny z innymi plemionami.


Zaraz po wyruszeniu z Cuzco zatrzymaliśmy się w hodowli lam i alpak. Mogliśmy tu zobaczyć wszystkie ich rodzaje oraz poobserwować panie, które tkały piękne, kolorowe materiały.






A na imię mi Muerte, czyli śmierć :) 
Dla przyjaciół Cruella Demon.



A tutaj wspomniane panie przy pracy.







PISAC

Pisac, które pierwotnie było prawdopodobnie fortem militarnym, od X wieku stało się dobrze prosperującym miastem z pałacami dla inkaskiej arystokracji. Na terenie miasta znajdowała się Świątynia Słońca, która była astronomicznym obserwatorium, Świątynia Księżyca, ceremonialne łaźnie oraz służący do obserwacji słońca kamień Intihuatana. Takie kamienie można znaleźć w każdej inkaskiej świątyni, gdyż Inkowie kładli duży nacisk na obserwacje astronomiczne.
Całe miasto otaczały wspaniałe tarasy, które służyły Inkom do uprawy kukurydzy i ziemniaków.









Każda chwila dobra, żeby sprawdzić jakie pokemony będzie można łapać po powrocie do domu.





Po obejrzeniu ruin zjechaliśmy do miasta na obiad.





Tutaj dzieciaki oglądały domek dla świnek morskich,…



…a chwilę później, w kolejnej miejscowości, je konsumowały. Potrawa ze świnki, to po hiszpańsku Cuy i pochodzi z czasów inkaskich. W każdym domu hodowano po kilkanaście sztuk tych zwierząt.







Dalej podjechaliśmy do hacjendy, w której mieszkali znajomi Mirka.





Jak już jesteśmy przy znajomych Mirka, to w miejscowości Calca, przez którą przejeżdżaliśmy, spotkał on przypadkiem panią, u której mieszkał trzy miesiące na początku swojego pobytu w Peru.



A tu już inna pani.


Po drodze zatrzymaliśmy się również przy obserwatorium astronomicznym. 



Odkryto tutaj podobny motyw węża do tego, który znajduje się na Bramie Słońca w Tiwanaku w Boliwii.


Mnie jednak nie było dane ani spróbować świnki morskiej, ani zwiedzić obserwatorium, ponieważ mój żołądek bardzo się zbuntował i zmusił do siedzenia w samochodzie. Pierwsze sygnały ostrzegawcze dawał mi już w Pisac, a jak tylko dojechaliśmy do hotelu powiedział mi „Mam dość!”, po czym …szczegółów tutaj lepiej nie będę opisywać :)

Na szczęście trafiliśmy do pięknego hotelu w Urubambie, w którym w ramach promocji dostaliśmy dwie wielkie, dwupiętrowe wille, zamiast dwóch dwójek. Osobna dla nas, osobna dla dzieci. Mogłam więc chorować jak księżniczka. 









Noc była dla mnie ciężka, więc następnego dnia zrobiliśmy sobie wolne. Dzieciaki i Fazi korzystali z uroków hotelu, a ja dochodziłam do siebie. Po południu jednak mogłam już do nich dołączyć.












Aby nadrobić stracony dzień musieliśmy wstać wcześnie rano. Z poprzedniego dnia straciliśmy tylko zaplanowany trekking, który i tak mógł okazać się zbyt ciężki dla Laury, więc może po prostu tak miało być.
Kiedy przejeżdżaliśmy przez kolejne miejscowości Mirek zwrócił nam uwagę na nakrycia głowy niektórych pań. Podobno rodzaj i kolor kapelusza zależy od tego czym która kobieta się zajmuje. Te w białych kapeluszach na przykład zajmowały się hodowlą świnek morskich. 

 






MORAY

Moray wyglądem bardziej przypomina grecki amfiteatr, jednak było to prawdopodobnie laboratorium rolnicze. Opracowywano tutaj optymalne warunki do uprawy roślin. Tarasy posiadają skomplikowany system irygacyjny, a temperatura i nasłonecznienie między nimi znacznie się różni. Różnica poziomów między najwyżej, a najniżej położonym tarasem wynosi 30 metrów, co tłumaczy różnicę temperatur nawet do 15 stopni Celcjusza rocznie.








Tarasy między sobą połączone są takimi schodkami, których solidność sprawdzali Fazi i Radek, kolega Mirka, który na trzy dni przyłączył się do naszej wycieczki.





SALINAS DE MARAS

Niedaleko od Urubamby można obejrzeć Salinas. Powstały one już w czasach prekolumbijskich i do dziś służą mieszkańcom do wydobywania soli. Z naturalnych źródeł spływa słona woda, która następnie kanalikami dostaje się do 3 000 wykopanych basenów, po czym spokojnie sobie odparowuje.





Tutejsza woda z 70% składa się z soli, a solne baseny są własnością ponad 400 różnych właścicieli.






Gdy woda odparuje można zebrać sól.




Miejsce to jest zupełnie odmienne od reszty andyjskiego pejzażu. Swym wyglądem przypomina trochę Pamukkale w Turcji.




Z Salinas ruszyliśmy dalej, mijając po drodze nieco dziwaczny hotel. Aby spędzić noc w zawieszonej na granitowej ścianie kapsule, trzeba najpierw wejść „schodami” na górę.





OLLANTAYTAMBO

Ollantytambo stanowi świetną bazę wypadową na Machu Picchu, gdyż to stąd właśnie odchodzi pociąg do Machu. Poza tym jest to miasto, które dosłownie zatrzymało się w czasie. Dawne inkaskie budowle stoją w nienaruszonym stanie i wciąż zamieszkiwane są przez potomków Inków. Jego rozplanowanie przestrzenne nie zmieniło się od czasów inkaskich, a jego mieszkańcy wciąż kultywują dawne tradycje jak np. orka za pomocą pługa. Do dziś można stąpać po brukowanych uliczkach, po których niegdyś chodzili Inkowie. Wszystko to czyni miasto ewenementem na skalę światową.











Tuż przy mieście można zwiedzać kompleks inkaskich ruin. Miejsce to było głównie ośrodkiem ceremonialnym, jednak odgrywało też ważną rolę obronną. Zresztą to tutaj właśnie w 1536 roku rozegrała się bitwa między Inkami a Hiszpanami, która zakończyła się największym w historii inkaskim zwycięstwem. Niestety radość trwała krótko, bo już rok później Hiszpanie odbili twierdzę.








Na terenie obiektu można podziwiać ogromne granitowe głazy, które świadczą o wspaniałych możliwościach i umiejętnościach budowlanych Inków. Jest to pozostałość po nieukończonej niestety Świątyni Słońca.












Moje szczerozłote, najcenniejsze na świecie posągi :)



A tutaj Łaźnia Księżniczki, czyli źródełko, które pełniło funkcje rytualne.


Chwila przerwy na targowisku… 







…mandarynki na drogę… 





…i najwyższy czas wyruszać na Machu Picchu. 
No wstawać leniuchy z tej ławki, bo pociąg nie będzie czekał. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz