DEVILS TOWER





DEVILS TOWER
01.07

Opuściliśmy stan Dakota Południowa i wjechaliśmy do stanu Wyoming. Byliśmy tutaj po raz drugi. Pierwszy raz trzy lata wcześniej, w roku 2015, kiedy zwiedzaliśmy park Yellowstone.



Po drodze oczywiście przerwa na jedzonko w sieci Subway.


Po kilku godzinach spędzonych w samochodzie, dojechaliśmy do celu.





Jak już wspomniałam, Miki zawsze obowiązkowo studiuje wszystkie opisy zwiedzanych miejsc.



Nagle przed oczami wyrósł nam dziwny, geologiczny twór, pod którym paradowały krowy i ...bizony.








Devils Tower, które oznacza diabelską górę, ma wysokość 386 metrów i jest intruzją wulkaniczną. 
Intruzja powstaje wskutek zastygnięcia lawy wewnątrz ukrytego pod ziemią stożka wulkanu. Kiedy mijają lata, a raczej miliony lat, cały stożek i kolejne warstwy ziemi podlegają erozji i po czasie po prostu znikają. Zostaje jedynie zastygnięta wewnątrz magma, która tworzy górę o stromych zboczach.




Devils Tower, to pierwszy w Stanach pomnik narodowy, ustanowiony w 1906 roku przez prezydenta Theodora Roosevelta.




Pewna indiańska legenda głosi, że siedem dziewcząt zaatakowanych przez niedźwiedzie, schroniło się na niewysokiej skale. Widząc to bogowie, wynieśli skałę w górę, by niedźwiedzie nie mogły ich dosięgnąć. Wściekłe zwierzęta zaczęły drapać zbocza, a ślady ich pazurów widoczne są do dziś. Podobno również do dzisiaj zobaczyć można na niebie siedem dziewcząt w postaci Plejad. 





Pod górą „miasto” założyła wesoła gromada piesków preriowych. 





Gdy tylko zbliżaliśmy się do kopczyków, nieświszczuki szczekały na nas niczym psy lub chowały się do norek.





Okolica Devils Tower była planem filmowym dla superprodukcji fantasy pt. „ Bliskie spotkania czwartego stopnia” Steven’a Spielberg’a.



Spod Devils Tower pojechaliśmy na nocleg do miasta Denver, ponieważ stamtąd mieliśmy lot na Hawaje.
Po drodze mijaliśmy kiwony, czyli żurawie służące do wydobywania ropy naftowej.




Wieczorem dotarliśmy do hotelu. 






Z samego rana, zaraz po wymeldowaniu, udaliśmy się na lotnisko.




Start samolotu z Denver zapamiętam chyba na zawsze. Takich turbulencji nigdy wcześniej nie przeżyliśmy. Stewardesa uspokoiła nas jednak, że podczas startu z Denver to normalne, ponieważ są tu duże zawirowania powietrza. Wolałabym jednak więcej z Denver nigdzie nie lecieć.


Dobrze chociaż, że linie Alaska Airlines, którymi lecieliśmy, miały fajny filmik instruktażowy dla pasażerów. Chyba najciekawszy jaki do tej pory widzieliśmy.



Po sześciu godzinach, wylądowaliśmy na wyspie Oahu, gdzie zaczynała się druga część naszej podróży. Na Hawajach spędziliśmy łącznie trzy tygodnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz