CUZCO
23.07-24.07
Po ponad dwóch tygodniach spędzonych w Boliwii przyszedł czas na powrót do Peru. Kolejny i zarazem ostatni tydzień naszych wakacji mieliśmy spędzić z Mirkiem.
Wsiedliśmy do samolotu w Uyuni w Boliwii. Wylądowaliśmy w la Paz, gdzie mieliśmy przesiadkę i chwilę później znaleźliśmy się w Peru w Cuzco.
Cuzco, to niekwestionowana turystyczna stolica kraju. Blisko stąd do doliny Inków i Machu Picchu. Z czystym sumieniem można stwierdzić, że było to najładniejsze z odwiedzanych przez nas miast.
Według legendy miasto zostało założone przez pierwszych Inków, czyli syna słońca Manco Capac i córkę księżyca Mama Ocllo.
Kiedy Manco Capac wbił w ziemię laskę, a ta zniknęła, odczytał to jako znak od bogów, by w tym miejscu założyć stolicę.
Przez ponad 200 lat Cuzco rozwijało się pod władaniem Inków. W XVI wieku jednak dotarł tu Pizarro z bandą konkwistadorów i po rozprawieniu się z inkaskimi władcami założył tu własną siedzibę.
Do dziś w mieście na każdym kroku widać pomieszanie stylów oraz europejskie budowle wznoszone na inkaskich fundamentach.
Inkowie byli wspaniałymi budowniczymi. Potrafili dopasowywać kilkutonowe głazy z chirurgiczną precyzją. Ich mury przetrwały każde trzęsienie ziemi podczas gdy hiszpańskie budowle składały się jak domki z kart i trzeba było często je odbudowywać.
Najbardziej znanym przykładem inkaskiej sztuki budowlanej jest w Cuzco kamień o dwunastu kątach wpasowany idealnie w mur.
Przy tym sławnym murze można było oczywiście zrobić sobie zdjęcie z Inką. Podobno urzęduje tu nieprzerwanie od dziesięciu lat. No cóż, business to business.
Generalnie wszystkie najważniejsze zabytki w Cuzco znajdują się w pobliżu Plaza de Armas, który za czasów inkaskich służył do celów obrzędowych. Podczas świąt na placu wystawiano mumie zmarłych władców i oddawano im cześć.
Nad placem do dziś powiewają dwie flagi, czerwono-biała flaga narodowa i flaga w kolorach tęczy, która była sztandarem inkaskiego imperium.
Na placu de Armas stoi renesansowa katedra. Wzniesiono ją w XVI wieku na miejscu pałacu Inki Wirakoczy. Jej wnętrze utrzymane jest w stylu barkowym. W środku można obejrzeć wizerunek ukrzyżowanego Jezusa, zwanego el Negrito, ponieważ ma czarną skórę od dymu świec. Według wierzeń uśmierzył on trzęsienie ziemi z 1650 roku. Uwagę zwraca też obraz „Ostatnia Wieczerza ze świnką morską” pędzla Marcosa Zapaty. Jezus i jego uczniowie spożywają na nim pieczoną świnkę morską i popijają chichę, tradycyjny napój, z inkaskich kielichów. Podobny obraz można znaleźć w Limie.
Obok katedry stoi kościół de la Compania. Oczywiście wybudowany na miejscu kolejnego pałacu Inki Huayny Capaca. Kościół często mylony jest z Katedrą, ponieważ jego zdobienia zewnętrzne są bardziej wyrafinowane i robią większe wrażenie.
Na każdym kroku widać i słychać kobiety ubrane w tradycyjne stroje, ze splecionymi w warkocze włosami i cylindrami na głowach. Plotkują one w języku keczua. Z tego właśnie języka wywodzi się nazwa miasta, która oznacza „pępek świata”.
Po urokliwych uliczkach Cuzco można chodzić godzinami, aż do późnego wieczora. Tak też uczyniliśmy.
Wieczorkiem wybraliśmy się do baru na pisco sour. Jest to jeden z najpopularniejszych drinków w Peru, zrobioy na bazie pisco z lodem i limonką, do którego dodane jest białko.
W hotelu natomiast dzieciaki mogły się zrelaksować przed snem w basenie.
Nasz hotel miał świetną lokalizację. Stał w samym centrum miasta, blisko najważniejszych zabytków.
Następnego dnia pokręciliśmy się jeszcze po Plaza de Armas, aby wejść do katedry. Przy okazji byliśmy tam świadkami procesji z okazji jakiegoś religijnego święta. Najpierw na placu paradowało wojsko, później przeszli zamaskowani tancerze, a zaraz za nimi nieśli figurę Matki Boskiej.
Następnie przeszliśmy przez najstarszą w mieście bramę...
...i poszliśmy odwiedzić targ San Pedro, na którym można kupić dosłownie wszystko, od ubrań, przez jedzenie, po magiczne specyfiki i suszone płody lam, które składa się w ofierze Pachamamie, czyli Matce Ziemi.
Spacerując dalej, trafiliśmy do Klasztoru Santo Domingo, który został zbudowany na fundamentach najważniejszej Inkaskiej świątyni słońca Korikancha. Z racji tego, że była to niedziela Korikancha była zamknięta dla zwiedzających. Mogliśmy za to wejść do kościoła, który jak się okazało miał w środku polskie akcenty.
A tutaj atrakcja dla dzieci. W samym centrum miasta jest miejsce, w którym trzymają lamy. Można się było poczuć jak gdyby człowiek przeniósł się nagle w sam środek wsi.
Przywitała nas Rasta lama : „Jest zioło, jest impreza”
„A teraz moje panie proszę patrzeć prosto w obiektyw. O właśnie tak, perfekcyjnie”.
Oczywiście przy okazji kręci się w pobliżu kolejny Inka na etacie.
Po południu wsiedliśmy do busa i podjechaliśmy do punktu widokowego, by zobaczyć z góry panoramę Cuzco.
Inkowie mieli zwyczaj budowania miast nadając im kształty zwierząt lub gwiezdnych konstelacji. Cuzco swym kształtem przypominało czającą się do skoku pumę. Oczywiście dziś, po rozbudowie miasta kształt zupełnie się zmienił.
Inkowie mieli zwyczaj budowania miast nadając im kształty zwierząt lub gwiezdnych konstelacji. Cuzco swym kształtem przypominało czającą się do skoku pumę. Oczywiście dziś, po rozbudowie miasta kształt zupełnie się zmienił.
Te roztańczone panie też przyjechały pooglądać sobie Cuzco z góry.
A w ten sposób Peruwiańczycy spędzają niedzielne popołudnia. Całymi rodzinami przyjeżdżają na peryferie miasta i pieką ziemniaki w takich kopczykach.
Q’ENQO
Dalej podjechaliśmy do Q’enqo, świątyni wybudowanej wokół świętej skały. Skały mają wyryte kanaliki, po których podczas świąt spływała ofiarna krew lam lub poświęcona chicha, czyli piwo z kukurydzy. Nazwę świątyni można przetłumaczyć jako labirynt albo zygzak. Na środku stoi postawiony na sztorc kamień, którego cień przypomina cień pumy.
PUKA PUKARA
Kolejnym punktem, który zwiedziliśmy były ruiny inkaskiej twierdzy Puka Pukara, gdzie mogliśmy oglądać pozostałości grubych, obronnych murów oraz stanowiska obserwacyjne, z których rozciągały się widoki na dolinę. Nazwa twierdzy oznacza Czerwony Fort, co zapewne odnosi się do zabarwienia tutejszych skał.
A tutaj prawdopodobnie akcja wypalania traw, która była też praktykowana u nas. Niestety jest to śmiercionośne dla żyjących tam organizmów.
TAMBOMACHAY
Tuż obok Puka Pukara znajdowały się łaźnie Tambomachay. Mogły one pełnić też funkcję wodnej świątyni. Zbudowany w miejscu naturalnych źródeł kompleks świadczy o tym, jakim szacunkiem Inkowie darzyli wodę jako źródło życia.
W drodze powrotnej z wypadu za miasto zatrzymaliśmy się na chwilę w małej miejscowości, żebym mogła uwiecznić domki budowane z glinianych cegieł z byczkami na dachach. Zwyczaj umieszczania na dachu glinianych figurek przedstawiających byki w połączeniu z krzyżem pochodzi z czasów kolonialnych. Ma to chronić dom, a mieszkańcom przynosić szczęście.
Oprócz byczków uwieczniłam też grillowaną świnkę morską, która kusiła apetycznym widokiem :)
SAQSAYWAMAN
Na koniec zwiedziliśmy ruiny największej twierdzy w tej okolicy, czyli Saqsaywaman (wymowa podobna do"sexy woman":). Forteca składa się z trzech dużych tarasów, do których budowy posłużyły nawet 300 tonowe głazy. Jak już wspomniałam Cuzco było zbudowane na kształt pumy. Tak więc Saqsaywaman było głową zwierzęcia, a zygzakowate mury twierdzy jego zębami. Cuzco przedstawiało ciało, a świątynia Koricancha, o której będzie mowa za chwilę, była ogonem pumy. W razie zagrożenia twierdza mogła pomieścić wszystkich mieszkańców miasta.
W 1536 roku rozegrała się tu bitwa między Hiszpanami a Inkami pod wodzą Manco Capac. Inkowie odbili Saqsaywaman i Hiszpanie musieli włożyć dużo wysiłku, aby ich ostatecznie pokonać. Zaraz potem jednak rozebrali mury twierdzy, by sytuacja się nie powtórzyła. Ze zdobytych kamieni natomiast wybudowali sobie rezydencje.
Kondory, które są w herbie Cuzco, w makabryczny sposób przypominają o tym krwawym wydarzeniu i o tym jak ptaki zleciały się, by żywić się niezliczonymi ciałami poległych.
Prawie jak w parku rozrywki. Naturalne skalne zjeżdżalnie bawiły wszystkich, małych i dużych. Ciekawe, czy Inkowie też z nich korzystali?
Z powrotem do miasta postanowiliśmy wrócić spacerem. Po drodze zajrzeliśmy jeszcze do muzeum.
Eksponatami, które nas najbardziej zainteresowały, były inkaskie maczugi i kolczyki-tunele.
Wykończeni maszerowaniem po mieście nie mieliśmy już siły zejść do restauracji na kolację, dlatego kolacja przyszła do nas.
KORIKANCHA
Następnego dnia rano został nam do zwiedzania najważniejszy inkaski kompleks świątynny, a mianowicie Korikancha. Jak już wspomniałam przedstawiała ona ogon pumy. Korikancha, to również najbogatsza świątynia w całym inkaskim Imperium. Od XIV wieku koronowano tu i przechowywano mumie władców. Cały kompleks składał się z kilku świątyń m.in. boga Wirakoczy, bogini Księżyca, Tęczy i Błyskawic. Pełniła ona również funkcję obserwatorium astronomicznego. Jej nazwę tłumaczy się jako Złoty Dziedziniec, co wcale nie jest przesadą. W okresie świetności na świątynnym placu stały naturalnej wielkości posągi zwierząt i roślin całe ze złota, a otaczający ją mur pokrywały szczerozłote płytki.
Korikancha połączona jest z klasztorem Santo Domingo, którym ją obudowano.
Obraz poniżej przedstawia umiejscowienie inkaskich świątyń w całym Imperium. Środkowa kropka przedstawia Korikanchę, a pozostałe świątynie są wybudowane dokładnie w liniach prostych w stosunku do niej. Poza tym wszystkie one miały okna skierowane na wschód, przez które w dniu przesilenia letniego wpadały promienie słoneczne i oświetlały najważniejsze posągi ustawione w trapezoidalnych niszach.
Astronomię i astrologię mieli Inkowie w małym palcu.
Z Korikanchy ruszyliśmy prosto do Świętej Doliny Inków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz