KOMODO




KOMODO
01.09

Noc spędziliśmy na łajbie. Skoro świt o 4 nad ranem kapitan odpalił silnik i z pierwszymi promieniami słońca ruszyliśmy prosto na wyspę Komodo.




Na miejsce dotarliśmy wcześnie rano. Park Narodowy Komodo został utworzony w 1980 roku i obejmuje setki maleńkich wysepek, w tym również wyspę Rinca, którą zwiedzaliśmy poprzedniego dnia. Wyspy są domem dla endemicznego gatunku największej na świecie jaszczurki, czyli warana z Komodo.





Razem z przewodnikiem wybraliśmy się na trekking w poszukiwaniu waranów. Po drodze przyglądaliśmy się otaczającej nas przyrodzie. 






 Rosnące na drzewach storczyki wyglądały cudnie.










Nagle pojawiły się przed nami smoki. 



Wrażenie jest naprawdę duże, kiedy waran zmierza w twoją stronę, a ty zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie zoo i nie ma ogrodzenia, które cię ochroni. Wiesz dobrze, że w każdej chwili gad może przystąpić do ataku. 



Na szczęście przewodnicy znają ich zwyczaje i wiedzą na jaką odległość można podejść, żeby waranowi nie chciało się atakować. Choć... zdarzały się ataki na ludzi.





Ciekawe, czy nasz przewodnik byłby w stanie odgonić warana tym kijkiem, który nosił ze sobą, gdyby ten uparł się, że ma ochotę na któregoś z nas? Szczerze w to wątpię.



Przyznam, że respekt przed tymi olbrzymami mieliśmy spory i nie wiem kto miał większego pierdla my?...




...czy te sambary? :)


Dalej udaliśmy się na wzgórze, na które niektórym z naszej ekipy ciężko było się wdrapać.




Na szczęście widoczki zrekompensowały trud.










A na koniec, w nagrodę za dzielne maszerownie, jeszcze parę waranów wylegiwało się przed domkami rangerów.




Trzeba przyznać, że chodzić po wyspie, tropić smoki, słyszeć jak przemykają wśród listowia i stawać z nimi oko w oko, to pasjonujące przeżycie. Cieszę się, że udało nam się tego doświadczyć, bo nigdzie indziej na świecie nie moglibyśmy obserwować tych wielkich gadów w ich naturalnym środowisku.






Wizyta na wyspie dobiegła końca, więc wróciliśmy na naszą łajbę, gdzie pachniało już obiadem. 




W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na snorkling.






Oj to był męczący dzień. Przyszedł więc czas na zasłużony odpoczynek. 





Płynąc w kierunku wyspy Flores, gdzie kończyła się nasza przygoda z waranami, mijaliśmy małe rybackie wioski.





Na sam koniec, nasz "dzielny" żeglarz dostał choroby morskiej i przesiadł się na rufę, gdzie mniej bujało.


Na szczęście są w tej rodzinie i prawdziwi żeglarze, którzy wprost przeciwnie, przechodzą na dziób, by doznawać większych wrażeń :)




W końcu naszym oczom ukazał się docelowy port.




Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę z całą załogą. Do celu szczęśliwie dowieźli nas kapitan, kucharz i mechanik.


Witamy na Flores! Selamat datang!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz