OAHU




OAHU
02.07-05.07

Po dwóch przesiadkach (Denver - Los Angeles - Oahu) i prawie dziesięciu godzinach lotu, wylądowaliśmy na małej wyspie Oahu. Laura ledwo co dotarła na miejsce, a już wylegiwała się z tradycyjnym lei na szyi, które dostała od hotelu jako upominek.




Hawaje, to najbardziej odizolowany kawałek ziemi od stałego lądu na świecie. Archipelag zaliczany jest do wysp polinezyjskich. 


Oahu, mimo że nie jest największą wyspą, to zamieszkuje ją większość populacji Hawajów, czyli prawie 1 mln osób. Całe Hawaje natomiast liczą sobie 1,2 mln mieszkańców. Większość z nich, to potomkowie Azjatów, którzy przybyli tu tłumnie za pracą. Jedynie niewiele ponad 6% dzisiejszych mieszkańców wysp może pochwalić się rdzennymi korzeniami polinezyjczyków. Większość rodowitych mieszkańców zmarła pod koniec XVIII wieku na skutek przywleczonych przez europejczyków chorób. 




Hawaje, to 50-ty oraz najmłodszy stan USA, nazywany również Aloha State, czyli Stanem miłości.
Aloha, to hawajskie przywitanie i pożegnanie, a także słowo oznaczające miłość i uczucie. Na Hawajach słychać i widać je wszędzie.




 Hawaje dołączono do terytorium Stanów Zjednoczonych dopiero 1959 roku. Na wyspie Oahu mieści się stolica stanu, czyli miasto Honolulu oraz Pearl Harbor, baza marynarki wojennej.





SEA LIFE

Po nocy spędzonej w hotelu zaczęliśmy zwiedzanie. Niestety pogoda nie dopisała tego dnia i musieliśmy trochę zmienić plan.
Po krótkiej wizycie na plaży Waimanalo, podjechaliśmy do oceanarium Sea Life Park. 




Główną atrakcją parku były figlujące w olbrzymich basenach delfiny.




Można było się również przyjrzeć z bliska różnym gatunkom hawajskich ptaków.



Jednak ciekawostką na skalę światową okazał się orkodelfin Kekaimalu, czyli hybryda orki z delfinem. Co ciekawe Kekaimalu doczekał się potomstwa, więc są już dwa takie okazy do oglądania.



Szczerze mówiąc, gdyby nie pomoc pracownika akwarium, chyba nie udałoby nam się zgadnąć który z pływających ssaków to orkodelfin. Różnica między nim a delfinami była naprawdę subtelna.



Dla nas większą atrakcją niż pokazy delfinów, okazała się woliera z papużkami, do której można było wejść i z bliska obserwować lub karmić kolorowe ptaszki. 






Dzieciaki biegały z patykami oblepionymi ziarenkami zbóż, od jednej papużki do drugiej. Oswojone ptaszki chętnie przysiadały na patyczkach i były całkowicie pochłonięte jedzeniem.







PUNKTY WIDOKOWE

Trzy minuty drogi od akwarium znajdował się punkt widokowy Makapu’u, z którego rozpościerał się piękny widok na zatokę i Ocean Spokojny.






Oahu, to mała wyspa, więc wszędzie mieliśmy blisko. Kolejnym przystankiem był Halona Blowhole, czyli dziura w skale, która dawała efekt tryskającego gejzeru, gdy tylko fala zalewała skały. 




Strzeliliśmy też kilka fotek na poszarpanych skałach Lanai lookout. Lepiej jednak było trzymać się z daleka od brzegu, żeby niespodziewana fala nie porwała czasami któregoś z nas w nieznane głębiny oceanu. Podobno zdarzały się już takie wypadki, a po delikwentach słuch zaginął.





DIAMOND HEAD

Jedną z głównych atrakcji Oahu jest nieczynny wulkan Diamond Head. Hawaje, to wyspy pochodzenia wulkanicznego. Wiele z hawajskich wulkanów jest czynnych do dziś. Dzięki nim wyspy mają górzysty charakter i obfitują w piękne widoki.



Oczywiście wskrobaliśmy się na sam szczyt stożka, by móc podziwiać z niego wspaniałą panoramę miasta i okolicy. 




Diamond Head góruje nad miastem Honolulu i jest najlepiej widoczny z plaży Waikiki. 




Przemierzyliśmy setki stopni pod górkę, ale cel warty był wysiłku.




 Z góry mieliśmy ładny widok na wieżowce Honolulu i zarośnięty zielonymi kępami, nieczynny krater wulkanu. 








NU’UANU  PALI

Późnym popołudniem zdążyliśmy podjechać jeszcze do punktu widokowego Nu’uanu Pali. 




Choć pogoda trochę znów zaczęła się psuć, udało nam się dostrzec między chmurami, poszarpane, zielone szczyty hawajskich wzniesień.




Wieczorkiem wyskoczyliśmy do miasta na kolację. Trafiliśmy do knajpki meksykańskiej. 



A w nocy wjechaliśmy jeszcze na ostatnie piętro naszego hotelu, by zobaczyć z góry oświetlone miasto.




PEARL HARBOR

Kolejny dzień był naznaczony atrakcją historyczną.
Zaczęliśmy go wizytą w Pearl Harbor.



Amerykańska baza marynarki wojennej zapisała się na kartach historii smutnym wydarzeniem. 
7 grudnia 1941 roku wojska japońskie przeprowadziły, bez wcześniejszego wypowiedzenia wojny, nalot na amerykańskie bazy floty i lotnictwa w Pearl Harbor. Atak ten wciągnął Stany Zjednoczone do II wojny światowej i rozpoczął działania wojenne na obszarze Pacyfiku. Precyzyjnie zaplanowana i ćwiczona przez wiele miesięcy japońska operacja lotnicza, zadała duży cios amerykańskim wojskom. W dwugodzinnym ataku zatopionych lub ciężko uszkodzonych zostało pięć pancerników, na lotniskach zaś na wyspie Oahu, zniszczonych lub ciężko uszkodzonych 328 amerykańskich samolotów. W ciągu jednego dnia zginęło 2 335 żołnierzy i marynarzy oraz 68 cywilów.




Podobno ataku na Pearl Harbor można było uniknąć. W nocy amerykański statek niszczyciel USS „Ward” dostrzegł jeden z japońskich okrętów podwodnych próbujących wślizgnąć się do Pearl Harbor. Powiadomił oficera dyżurnego i rozkazano otworzyć ogień. Trafiono w okręt, po czym ten zatonął. Żołnierze nie odnotowali jednak tego faktu. Dowódca niszczyciela USS „Ward”, który powiadomił wcześniej oficera dyżurnego o japońskim okręcie był młodym żołnierzem i pełnił swój pierwszy patrol morski jako kapitan, więc oficer dyżurny, który był wyżej rangą, ostatecznie zignorował jego ostrzeżenie, myśląc iż zobaczono wieloryba.





Dziś w bazie Pearl Harbor zorganizowano muzeum poświęcone temu historycznemu wydarzeniu, jakim był atak na port. Zwiedzać można kilka statków, które przetrwały japoński atak np. statek podwodny Bowfin. Natomiast tym, które zostały zatopione, np. statkom Arizona i Missouri, poświęcone są filmy dokumentalne oraz wystawa zdjęć.



Zwiedzając Pearl Harbor postanowiliśmy zobaczyć z bliska jak wyglądał statek podwodny z czasów II wojny światowej. Wchodząc na pokład statku Bowfin nie spodziewaliśmy się, że żołnierze musieli spędzać czas w tak trudnych warunkach i ciasnych pomieszczeniach. Dla części z nich łóżka, czyli koje, umiejscowione były na torpedach.







Zwiedziliśmy też ciasną mesę, czyli kuchnię oraz podziwialiśmy ileż to różnej aparatury może znaleźć się na jednym statku.






Pod pokładem przyglądaliśmy się torpedom, na pokładzie natomiast ogromnym lufom.




Na terenie Pearl Harbor, na marmurowych tablicach, wypisane są nazwiska wszystkich poległych żołnierzy, co jest bardzo wzruszające i na długo pozostaje w pamięci.


Mieliśmy szczęście, że zwiedzaliśmy bazę 4 lipca, czyli w Dzień Niepodległości. Z tej okazji mogliśmy posłuchać występów i patriotycznych amerykańskich pieśni, z hymnem na czele.
 Na podstawie autentycznych wydarzeń z ataku na amerykańską bazę w 2001 roku nagrano film pt. „Pearl Harbor”.



Na pamiątkę wizyty w Memorial Pearl Harbor Miki zrobił sobie nieśmiertelnik.





KANION WAIMEA

Dalej udaliśmy się na spacer po kanionie Waimea. 



Droga prowadziła wzdłuż rzeki, którą otaczała bujna zieleń.





Hawaje dosłownie toną w zieleni. Lasy deszczowe i zielone góry są wszechobecne. 





Oprócz paru gatunków ptaków, wyspy są raczej ubogie w faunę.





 Za to flora mieni się kolorami kwiatów, z których większość jest endemiczna.






Co chwilę można zatrzymywać się i podziwiać piękne, finezyjne kwiatostany. Wyspy są niewątpliwie rajem dla amatorów botaniki.






Dzięki wyizolowaniu wysp od reszty świata, okazuje się, że 91% roślin rośnie wyłącznie na Hawajach. To samo dotyczy zwierząt, a w szczególności owadów, z których 100%, to gatunki endemiczne.






Na końcu kanionu znajdował się mały wodospad, przy którym przystanęliśmy na chwilę, by poobserwować kąpiących się ludzi.






My jednak nie skorzystaliśmy z możliwości kąpieli i udaliśmy się w drogę powrotną, ponieważ czekało nas jeszcze kilka atrakcji.





Z kanionu Waimea żegnały nas małe, ciekawskie gekony, ledwie zauważalne na zielonych liściach.








LA’IE

Prosto z kanionu pojechaliśmy do miejscowości La’ie, w której znajdowało się Centrum Kultury Polinezyjskiej. 




Niestety okazało się, że przyjechaliśmy trochę za późno, by wejść do środka, więc skorzystaliśmy z okazji, że nadal był 4 lipca i w centrum miejscowości odbywał się świąteczny festyn. 





Chyba na całym świecie festyny wyglądają podobnie, czy to Hawaje, czy centrum Granowa. Gra miejscowa kapela, a w budach sprzedają grillowaną kiełbasę. Ludzie kręcą się bez celu, wcinają lokalne przysmaki i słuchają piania lokalnych zespołów. Od czasu do czasu trafia się dodatkowa atrakcja jak chociażby loteria lub pokazy pierwszej pomocy.





W drodze powrotnej do Honolulu usiedliśmy na chwilę na pobliskiej plaży, by posłuchać szumu fal i …




…pochodzić brzegiem wzburzonego morza.





Nachodziło coraz więcej chmur i robiło się coraz później, więc zwijaliśmy się z powrotem do Honolulu.






HONOLULU

Wieczorem udaliśmy się do centrum miasta i zwiedziliśmy najważniejsze jego zabytki.
Naprzeciwko pałacu królewskiego stał pomnik pierwszego władcy Hawajów, czyli króla Kamehamehy I, który na początku XIX wieku, w wyniku wielu bitew, zjednoczył wszystkie, niepodległe wcześniej wyspy.




Za pałacem natomiast stał drugi pomnik, ostatniej władczyni Hawajów, królowej Lili’uokalani. 
Pod koniec XIX wieku, król Kalakaua, brat Lili’uokalani, podpisał tzw. Konstytucję bagnetową, która dawała prawo głosu białym imigrantom ze Stanów, którzy dorobili się na plantacjach trzciny cukrowej. Po kilku latach biali osadnicy dosłownie wyeliminowali większość rdzennych Hawajczyków z gry politycznej i przejęli władzę nad państwem. 




Kiedy Lili’uokalani została królową, wydała nową konstytucję zastrzegającą prawo głosu rdzennym mieszkańcom wysp. Nie spodobało się to oczywiście białej mniejszości, która dotąd trzymała władzę, więc postanowili zorganizować przewrót. Mądra królowa, nie chcąc rozlewu krwi, ustąpiła z tronu. Twierdziła, że do czasu, kiedy Stany dostrzegą niesprawiedliwość i zwrócą jej tron. To jednak nigdy nie nastąpiło. 



Przez kolejne lata Hawaje pozostawały republiką, z mocnymi amerykańskimi wpływami. W końcu w 1959 roku, gdy Hawaje zamieszkiwało już wielu białych imigrantów, zorganizowano referendum, w którym mieszkańcy wypowiedzieli się za przyłączeniem Hawajów do Stanów Zjednoczonych.
I tak oto cwanym sposobem, po cichu, bez rozlewu krwi, USA zyskało nowy Stan.




Kawałek dalej, przeszliśmy ulicą do małego kościółka, którego mury zbudowane zostały z koralowca.





Honolulu ma również drugie, bardziej nowoczesne oblicze. Szklane wieżowce powstają tu jak w każdym innym dużym mieście na świecie.




Na terenie uniwersytetu Hawaii Pacific, Miki sprawdzał, czy otwarte jest jeszcze centrum gier komputerowych.


Laleczka natomiast przysiadła na ławeczce z małą tancerką hula.



Na koniec podeszliśmy pod wieżę Aloha Tower, która mieniła się kolorami amerykańskiej flagi. 



Dzień kończyliśmy pięknym zachodem słońca w portowej przystani.





Na kolację wróciliśmy do hotelu.
No i stało się…



W nocy, w samym centrum miasta, na najwyższym piętrze hotelowego wieżowca, Laurę użądliła pszczoła. Początkowo użądlenie wyglądało niewinnie,…


…niestety następnego dnia naszemu kwiatuszkowi spuchła cała buzia.



PLAŻA WAIKIKI

Żeby nie budzić poszkodowanej i reszty ekipy zbyt wcześnie, wybrałam się samotnie na plażę Waikiki. No bo jakże przecież nie zobaczyć i nie poczuć pod stopami piasku jednej z najbardziej znanych plaż świata?



Dzień dopiero co budził się do życia. Słońce  nieśmiało wychylało się zza budynków i pomału zaczynało rozświetlać brzeg. Po plaży kręciło się zaledwie kilka osób. W oddali majaczył wulkan Diamod Head. Przywitał mnie piękny, rześki poranek.





Z każdą kolejną minutą przybywało jednak turystów. Posiedziałam chwilę na piasku i stwierdziłam, że pora wracać do rodziny, ponieważ ludzi tu coraz więcej. Coraz więcej głów wystawało ponad wodę i zmagało się z delikatnymi falami, próbując swoich sił w surfingu. 



A ustawione w rzędach deski surfingowe czekały na kolejnych śmiałków, którzy zapragnęliby poczuć siłę fal.






WODOSPAD MANOA

My jednak zamiast piasku wybraliśmy zielone tropiki. Na plażę, fale i surfing przyjdzie jeszcze czas. 





Zrobiliśmy sobie trekking do wodospadów Manoa. Całe otoczenie, wszechobecna zieleń i bujna roślinność, były czymś wspaniałym.





 Idąc przez tropikalny las można wyobrazić sobie jak mógłby wyglądać rajski ogród. Oblepione drobniutkimi kwiatkami drzewa, wyglądały wprost cudnie. 







Przyjemnie było iść przed siebie parę kilometrów i podziwiać po drodze soczystą zieleń i finezyjnie powykręcane gałęzie.







Manoa Falls, to dla nas bez wątpienia najpiękniejsze miejsce na całej wyspie Oahu. 







Celem wycieczki były wodospady. Choć znalazło się przy nich kilku irytujących turystów, którzy hałasowali i włazili na każdy kamień, na który się da, nie byli w stanie popsuć nam wrażenia jakie zrobiło na nas to piękne miejsce.






Wijące się delikatnie pod górkę ścieżki, robiły się momentami wąskie i błotniste.






Innym razem natomiast prowadziły wsród ogromnych drzew, pośród których można było się zagubić.







Miło było zanurzyć się, choć na chwilę, w tropikalnym lesie, zaledwie kilka kilometrów od wielkiego miasta. 






Na sam koniec zajrzeliśmy jeszcze na chwilę do okolicznych ogrodów botanicznych.




Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę Polynesian Center, do którego nie udało nam się wejść poprzedniego dnia. 





ŚWIĄTYNIA BYODO-IN

Po drodze zatrzymaliśmy się przy buddyjskiej świątyni Byodo-in. 







Takich świątyń nie ma wiele na Hawajach, chociaż większość dzisiejszych mieszkańców stanowią potomkowie przybyszów z Azji.




W świątyni było czuć typowy azjatycki klimat i buddyjski spokój. Budynek znajdował się w pięknej, malowniczej scenerii.






No to było coś dla ducha, a teraz czas na coś dla ciała i oczu.





CENTRUM KULTURY POLINEZYJSKIEJ

 Dotarliśmy do centrum kultury polinezyjskiej, w którym pracują studenci zgłębiający swą wiedzę na temat kultury i tradycji polinezyjskich wysp. 





Całość podzielona była na wioski tematyczne, w których można było dowiedzieć się ciekawostek na temat wyspiarskich ludów oraz obejrzeć przedstawienia przygotowane w większości przez młodych ludzi.







Na pływających barkach młodzież tańczyła tradycyjne tańce i prezentowała kolorowe stroje.








W niebieskich sukienkach, z wiankami na głowach, zgrabnie poruszały się hawajskie tancerki hula.




Byli też przedstawiciele wysp Tonga, Samoa, Thaiti, Fiji oraz Aotearoa, czyli Nowej Zelandii. Wszystkie te wyspy, podobnie jak Hawaje, należą do Polinezji.









Niestety ze względu na to, że Laura zaczęła gorączkować, musieliśmy zrezygnować z większości atrakcji i wrócić do hotelu, by pójść do lekarza.


Udało nam się chociaż zwiedzić dwie wioski i obejrzeć paradę wszystkich plemion oraz zjeść tradycyjną hawajską ucztę, czyli Luau. 





Nie udało nam się natomiast zobaczyć wieczornego przedstawienia tańców hula z ogniami. 




U lekarza Laura dostała zastrzyk ze sterydu po czym stwierdzono, że może bez przeszkód lecieć dalej, a opuchlizna potrzebuje czasu, żeby zejść.




Kolejną wyspą, na którą się udaliśmy była Big Island, czyli Hawaii.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz