NXAI PAN I BAOBABY




NXAI PAN I BAOBABY
06.08

Tuż po opuszczeniu Moremi, wyruszyliśmy w stronę Nxai Pan, parku który jest częścią Makgadikgadi Pan. Oba parki leżą w obrębie pustyni Kalahari.



Po drodze zatrzymaliśmy się na szybki obiad w hotelu Thamalakane Lodge, w którym spędziliśmy poprzednią noc.



Thamalakane położony był nad samym brzegiem rzeki Okavango pełnej hipopotamów. 



Zresztą jeden z nich pasł się spokojnie nad jej brzegiem.



Po obiedzie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Najpierw jednak trzeba było przejść kolejną kontrolę weterynaryjną. Tym razem oprócz kół, odkażali nam również buty.




Szutrowa droga prowadząca do Nxai była fatalna. Koła zapadały się w piachu i samochód ledwo jechał do przodu. To był prawdziwy off road. Czuliśmy się jak na rajdzie Paryż - Dakar.





Nxai, to pozostałość po jeziorze, które po wyschnięciu, tysiące lat temu, zamieniło się w wielkie solnisko.







Nie ma jak zabawa solnymi skorupami.





Miki jak zwykle czytał tablicę informacyjną na temat miejsca, w którym się znajdowaliśmy.


Nxai Pan jest jednym z mniej znanych i rzadziej uczęszczanych parków. Warto tu jednak przyjechać, aby zobaczyć tysiącletnie baobaby. 




W 1862 roku, artysta Thomas Bains, wraz z podróżnikiem Johnem Chapmanem, wyruszył w dwuletnią podróż z Namibii do Wodospadów Wiktorii. 



Podczas podróży panowie natknęli się na piękne baobaby rosnące w otoczeniu białych solnisk. Bains natychmiast uwiecznił je na swoich obrazach.




Drzewa wyglądały jakby rosły do góry nogami. 
Każdy, kto później oglądał obrazy, chciał zobaczyć tę ciekawostkę na własne oczy. Tym sposobem drzewa zyskały sławę.




Dzięki przystankowi na „wyspie” baobabów, mordercza podróż Bainsa, w której zginęło wielu jego towarzyszy, na stałe zapisała się na kartach historii Botswany.




Poniżej jeden z obrazów Thomasa Bainsa. Widać, że odwiedzał to miejsce o innej porze roku niż my, gdyż drzewa mają liście. 
Przyglądając się obrazowi, można wyobrazić sobie trudy podróży jakie ponosili jej uczestnicy, podczas ciężkiej przeprawy przez te dzikie tereny. 
Pozostaje nam tylko cieszyć się, że nasze konie były mechaniczne i podróż z Namibii do Wodospadów Wiktorii zajęła nam jedyne trzy tygodnie, a nie dwa lata.


Nazwisko Johna Chapmana, bliskiego towarzysza podróży Bainsa, również związane jest z pewnym baobabem, ale o tym innym razem.



To wspaniałe, że setki lat później mogliśmy oglądać te same drzewa, które podziwiali pionierzy podróży przez Afrykę. Ludzie, których dawno już nie ma. 
Wielkie baobaby natomiast stoją wciąż niewzruszone i wyglądają tak samo jak wieki temu.




O zmroku dotarliśmy do Kempingu Planet Baobab, w miejscowości Gweta. Po raz ostatni podczas tej podróży rozkładaliśmy nasze namioty. 




Panowie robili to już po ciemku.



Następnego dnia czekała nas pobudka o 4.30, ponieważ przed wschodem słońca trzeba było wyruszyć na wycieczkę w poszukiwaniu surykatek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz