HOTEL SHANDRANI
26.07-02.08
W końcu cała rodzina doczekała się kilku dni wypoczynku. Hotel Beachcomber Shandrani znajdował się po wschodniej stronie wyspy, przy zatoce Blue Bay.
Mieszkaliśmy w dwupokojowym apartamencie.
Hotel położony był na cyplu przy zatoce, dlatego po dwóch stronach mieliśmy widok na ocean.
Do wyboru były trzy plaże. Pierwsza ze spokojną, płytką wodą,…
…druga z wielkimi falami,…
…a trzecia ze sportami wodnymi.
Na każdej z plaż chętnie spędzaliśmy czas. Gdy mieliśmy ochotę na spokojny relaks szliśmy tutaj:
Leżaki i dobra lektura...
…aż do zachodu słońca.
Bar znajdował się o dwa kroki od plaży,…
…ale jeśli nie chciało się robić nawet tych dwóch kroków, podjeżdżał do nas melex z przekąskami i lodami dla dzieci…
...oraz piwem dla tatusiów.
Po plaży krążyli poławiacze pereł :)
Trochę więksi…
Trochę więksi…
…i trochę mniejsi.
„Mama Mikołaj nie chce mi dać psikawkiiii”
„Dawaj tooo”
O proszę, jak niewiele trzeba, żeby wywołać uśmiech na buzi młodszej, upartej siostry.
Gdy zachciało nam się prawdziwego szaleństwa udawaliśmy się właśnie tutaj, na plażę z falami:
Zabawa trwała w najlepsze, jednak do czasu.
Gdy wielka fala przekotłowała całą ekipę pojawiły się łzy.
Na szczęście do wieczora było już dobrze.
Była jeszcze plaża sportowa. Gdy tylko zamarzyliśmy aktywnie spędzić czas biegliśmy właśnie tam.
Fazi dzielnie ćwiczył na żaglach.
Czasami sukcesy były mniejsze,…
...ale przeważnie większe.
Basenów też nie brakowało. Jeden przy głównym budynku,..
… drugi przy naszym miejscu zamieszkania, w którym ze względu na położenie, spędzaliśmy więcej czasu.
Mikołajowi nie przeszkadzał w kąpielach nawet ulewny deszcz.
Laura natomiast wolała podczas ulewy zostać na brzegu.
A teraz maski włóż…
…i pod wodę marsz.
Na terenie hotelu mieliśmy do wyboru kilka restauracji serwujących różnorodną kuchnię.
Wieczorami chadzaliśmy do nich kolacje.
Wszędzie dookoła pięknie kwitły i pachniały plumerie,...
…dlatego chętnie przechadzaliśmy się po terenie hotelu poznając wszystkie jego zakamarki…
…i małych mieszkańców.
A po zapadnięciu zmroku przyglądaliśmy się gwiazdom. Na szczęście ktoś wynalazł odpowiednie do tego aplikacje :)
Inne gwiazdy, czyli pięknie odziane tancerki, tańczyły dla nas tradycyjny maurytyjski taniec. Sega, wywodzi się z początków XVIII wieku i była tańcem afrykańskich niewolników pracujących na plantacjach trzciny cukrowej. Taniec był ucieczką niewolników od trudów dnia codziennego. Często opisywany jest jako taniec erotyczny lub skrajna prowokacja. Jednak mimo, że tancerze poruszają się w bardzo zmysłowy sposób i wyglądają jakby ze sobą flirtowali, nigdy się nie dotykają.
Tancerzom przygrywają takie instrumenty jak: ravan, czyli tamburyn z oślej skóry, maravan, czyli wydrążona tuleja wypełniona nasionami i triang, czyli trójkąt. Teksty piosenek podobnie jak sam taniec przesiąknięte są erotyką i niedomówieniami.
Wspomniałam o plantacjach trzciny. W okresie kolonializmu był to główny produkt eksportowy. Przez całe pokolenia Mauritius dosłownie żył cukrem. Do niedawna plantacje trzciny zajmowały 90% gruntów rolnych. Do dziś Mauritius produkuje najlepszy nierafinowany cukier trzcinowy. Jednym z produktów ubocznych produkcji cukru jest rum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz