NAMIB I SESRIEM





PUSTYNIA NAMIB
20.07


Z Kolmanskop ruszyliśmy prosto do Kanaan, gdzie znajdował się nasz kemping.  







Niewiarygodne, jak w miarę upływu kilometrów piasek zmieniał kolor z żółtego na czerwony. Im dalej od brzegu oceanu, tym kolor stawał się bardziej intensywny.







Cały czas mknęliśmy przez pustynię Namib 
(o niej jednak bliżej na następnej stronie). 
Na miejsce dojechaliśmy przed zachodem słońca.





Czekało na nas miejsce kempingowe, pośrodku pustyni, z prywatną toaletą i kuchnią.



„Zobacz Miki coś tam chyba jest? Idziemy zobaczyć ?”.


„Eee, to tylko piach”.



„Szybko, wracamy, matka woła na kolację”.



Na miejscu trzeba było rozbić obóz i przygotować grilla.


 

Kto powiedział, że na środku pustyni nie można zorganizować eleganckiej kolacji?



Przy zachodzącym słońcu i panującej wokół pustce, mieliśmy niezapomniane wrażenia. 








Kiedy dzień dobiegł końca i zapanowały ciemności, miliony gwiazd zaczęło migotać na niebie. Nasze głowy  przykrywała gwiezdna kopuła. Tak pięknie rozgwieżdżonego nieba jeszcze nie widzieliśmy.




Siedzieliśmy z głowami zadartymi w górę i zastanawialiśmy się nad ogromem wszechświata.



W nocy, kiedy smacznie spaliśmy na dachu naszego samochodu, po obozowisku buszowały szakale. Świadczyły o tym pozostawione na piasku ślady.



Z samego rana, przy śniadaniu, znów delektowaliśmy się cudownymi widokami i ciszą.



Jeszcze tylko szybki prysznic, mycie garów, zwinięcie kempingu i możemy ruszać dalej. 




Jedynymi żywymi istotami na tym pustkowiu były małe żuczki.



Fazi stwierdził, że to był najlepszy kemping na jakim kiedykolwiek był. Wszyscy podzielaliśmy jego zdanie.



Niestety trzeba było opuścić tę wszechobecną pustkę i ruszyć w kierunku największych wydm świata.




Puste szutrowe drogi były dobrą okazją do tego, by Miki spróbował swoich sił za kierownicą. Szkoda tylko, że była ona po prawej stronie. W Namibii, jak i w całej Południowej Afryce, panuje ruch lewostronny.



Fazi w końcu mógł się skupić na widokach.








Ziemia mieniła się ciepłymi odcieniami pomarańczu, różu i czerwieni.












Drogi w Namibii świecą pustkami. Tylko od czasu do czasu mijało nas jakieś auto, pozostawiając za sobą tumany kurzu.





Po drodze zaczęło pojawiać się coraz więcej zwierząt.
Oryksy,…




… pierwsze zebry

 



…i strusie. 




Pojawił się nawet jeden samotny dziki koń.


Późnym popołudniem dotarliśmy do Sesriem. Tej nocy znów czekał nas nocleg na kempingu.






KANION SESRIEM

Po obiedzie podjechaliśmy do małego Kanionu Sesriem, który znajdował się tuż obok kempingu.


Trzeba było zjeść w dół kanionu, by móc podziwiać żółte skały piaskowca, między którymi dreptaliśmy wąską, żwirową ścieżką.






Kanion Sesriem używany był w przeszłości przez Buszmenów.





Jego nazwa pochodzi z języka afrikaans i oznacza dosłownie „sześć pasów”. Tyle bowiem trzeba było połączyć ze sobą, aby dostać się na dno kanionu, by zaczerpnąć wody.

 





Kanion został wyrzeźbiony przez rzekę Tsauchab i ma około kilometra długości oraz 30 metrów głębokości.




„Na dziś mam już dość”.


„A ja mam jeszcze trochę sił”.





Kamiennymi schodkami weszliśmy z powrotem na górę kanionu.






Na skalnych zboczach odbijały się nasze cienie.
„Love is in the air”…


…i „czterech” wspaniałych.



Na kempingu czekał nas kolejny wieczór i kolejny wspaniały zachód słońca.








Patrząc pod nogi mieliśmy przedsmak jutra. Nawet o zmierzchu piach pod naszymi stopami mienił się kolorami czerwieni. 




A wieczorem powtórka z rozrywki, czyli rozkładanie namiotów na dachu samochodu i przygotowanie kolacji. Kuchnia tradycyjnie serwowała grilla i surówkę.





Nagle zaczęły zbliżać się do nas małe, świecące w ciemnościach „żarówki”. Okazało się, że zapach jedzenia rozniósł się na tyle daleko, że nie mogły mu się oprzeć pustynne fenki. Zwierzaki podchodziły do grilla, prosto z pustynnych ciemności i czekały na poczęstunek.




Następnego ranka musieliśmy wstać jeszcze o zmroku, by razem z promieniami wschodzącego słońca dotrzeć na wydmy Sossusvlei.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz