BANYAN TREE MAYAKOBA





BANYAN TREE MAYAKOBA
09.02-14.02

Przez następnych pięć dni nie wychyliliśmy nosa poza teren hotelu.






Hotel Banyan Tree Mayakoba mieścił się niedaleko miejscowości Playa del Carmen.







Położony był wśród bujnej roślinności i wodnych kanałów, wykopanych podobno już w czasach Majów. 




Po dwóch tygodniach meksykańskiego jedzenia, mieliśmy już trochę dość tortilli i tacos, czyli smaku kukurydzy i fasoli, dlatego pierwszego wieczoru nasz wybór padł na restaurację tajską.


Do dyspozycji mieliśmy dwupoziomową willę nr 308 o nazwie Perla, z basenem i zewnętrznym jacuzzi.










Tak prezentowała się mapka całego kompleksu, z wrysowanymi willami. Nasza, to ta po prawej, zamalowana w czarne kółeczko.


 Czas upływał nam więc przede wszystkim na wygrzewaniu się w słońcu… 








...i kąpielach.






Woda w basenie była tak ciepła, że wchodziło się jak do wanny z gorącą kąpielą. Nie pamiętam żebyśmy kiedykolwiek wcześniej mieli tak ciepłą wodę. 






W jacuzzi było jeszcze cieplej,…




…nawet wieczorami.


Naszemu wypoczynkowi towarzyszyły odgłosy natury i piękne widoki.






Codziennie siadaliśmy na pomoście i obserwowaliśmy przelatujące i pływające ptactwo. Wodne kanały tętniły życiem.








A oto kilka pamiątkowych zdjęć wnętrza naszej willi.
Salon mieścił się w osobnym pawilonie.




Na paterze była nasza sypialnia…






…z łazienką.



A na piętrze sypialnia dzieci z ich łazienką.





Przed drzwiami czekały na nas rowery, którymi wybieraliśmy się codziennie na wycieczki na plażę. 





I tak ujeżdżaliśmy sobie w tę…




…i z powrotem :)





Pierwszą wycieczkę na plażę odbyliśmy jednak pieszo.



Aby się tam dostać trzeba było przejść przez mostek, a następnie wielkie pola golfowe,...




…przy których dom znalazł dla siebie wypasiony krokodyl.




Było to jego ulubione miejsce do polowania.



Dalej, betonową ścieżką i kolejnym mostkiem, dochodziło się prosto do plaży.





Tutaj natomiast drogę tarasowały nam iguany, które głośno syczały kiedy zbyt blisko nich się przechodziło.






Z powrotem postanowiliśmy skorzystać z podwózki, ponieważ „droga nie była krótka…”





Mimo, że zaglądaliśmy na plażę codziennie, nie spędzaliśmy tam zbyt wiele czasu. Była zbyt zatłoczona jak na nasz gust :)
Woleliśmy wypoczywać w zaciszu naszej willi. 






Choć trzeba przyznać, że biały piasek, lazurowa woda i skrzeczące mewy, tworzyły bez wątpienia wakacyjny klimat.








Codziennie mieliśmy zaplanowane dodatkowe atrakcje. 
Pierwszego dnia jednak atrakcja przyszła do nas sama. Gdy leżeliśmy spokojnie na leżakach łapiąc trochę witaminy D, zawitała do nas sympatyczna małpa. Okazało się, że to popularny w tych rejonach czepiak. 







Czepiaki przypominają występujące w Azji gibony. Mają długie kończyny, dzięki którym zwinnie huśtają się na gałęziach. Jak staną na tylnych nogach są wzrostu 3-4 latka.




Nasz nowy przyjaciel uatrakcyjniał nam czas przez kolejną godzinę. 





Wystarczyła chwila żeby się lepiej poznać i wcinał nam z ręki jabłka i banany.






Następnego dnia zaplanowaliśmy rejs hotelowym stateczkiem, który opływał porośnięte mangrowcami i inną roślinnością kanały. 






Podczas rejsu zgodnie stwierdziliśmy, że po raz kolejny na tym wyjeździe mieliśmy namiastkę tego, co przeżyliśmy w boliwijskiej pampie. Z pokładu statku podglądaliśmy wodne życie. 
Obserwowaliśmy ptactwo,…



…oraz wylegujące się przy brzegach krokodyle.




Jeśli dobrze się przyjrzeć, na tym zdjęciu widać aż trzy zwierzęta razem.


A tutaj każdy bohater zdjęcia z osobna. 
Iguana,…


…kormoran…


…i mały krokodyl :)


W wodzie pływały też małe, słodkie żółwiki i mnóstwo ryb.





Po godzinie rejs dobiegł końca.



Kolejnego dnia mieliśmy zaplanowaną rodzinną wizytę w spa. Przez godzinę całe spa było do naszej dyspozycji. Przechodziliśmy z jednej sauny do drugiej, z prysznica doznań do lodowej groty, a z jacuzzi pod wodne bicze. Między saunami kazali nam się smarować czym popadnie, a to płatkami owsianymi, a to awokado. Oczywiście przy tym obsmarowywaniu się różnymi maścidłami było najwięcej śmiechu.



Ostatniego dnia natomiast wybraliśmy na rejs katamaranem. Laura piszczała wniebogłosy, gdy fale przelewały się przez pokład i moczyły nam ciuchy.



Gdy słońce zachodziło za horyzont, otwieraliśmy „Casino Royal” i graliśmy w Crafftmen’a. Rywalizacja była tak zażarta, że trzeba było uważać, żeby nie skończyło się rodzinną kłótnią :)




Poza tym chadzaliśmy codziennie na lunch nad hotelowy basen, który w przeciwieństwie do plaży świecił pustkami, co bardzo przypadło nam gustu.








Mogliśmy wtedy połączyć przyjemne z pożytecznym.






W oczekiwaniu na jedzenie, moczyliśmy tyłki w ciepłej wodzie oraz łapaliśmy promienie słońca.




Okazuje się, że niezależnie od wieku fajnie jest pobawić się dmuchanym rekinem.





Każdego popołudnia wybieraliśmy się rowerami na „polowanie” na ostronosa. Zamiast niego udawało nam się upolować jedynie parę jaszczurek i termity.





Nagroda za wytrwałość pojawiła się niespodziewanie dopiero ostatniego dnia. Fazi zauważył nagle, jak coś wychodzi zza krzaków i zaczyna jakby nigdy nic kopać dodatkowe dołki w polu golfowym. Nasza radość nie miała końca, gdy okazało się, że tym czymś jest nasz upragniony ostronos :)






Teraz, już w pełni zadowoleni, mogliśmy wracać do domu.




Powrót mieliśmy 14 lutego, w dzień zakochanych.



Najpierw lecieliśmy z Cancun do miasta Meksyk.




W Meksyku mieliśmy parę godzin przerwy, więc zdążyliśmy zjeść walentynkową kolację. 





Następnie opuściliśmy Amerykę i przelecieliśmy do Amsterdamu…




…i stamtąd dopiero do Berlina. Cała podróż zajęła nam jak zwykle ponad dwadzieścia godzin, więc do domu dotarliśmy 15 lutego.


Meksyk, to nie tylko kraj tortilli, tequili, mariachi i sombrero. To również miejsce, w którym przeplatają się europejskie wpływy i dziedzictwo Majów i Azteków. Do dziś czuć tam ducha dawnych plemion indiańskich, przejawiającego się w bogatej kulturze, jak również mocno zakorzenioną tradycję chrześcijańską. Ta wybuchowa wydawałoby się mieszanka i synkretyzm religijny, tworzą wspaniały, niepowtarzalny klimat. Podkreślają to również sami Meksykanie, którzy będąc potomkami Indian i Hiszpanów, stworzyli zupełnie odrębną rasę Metysów. 
Meksyk to także wspaniała przyroda. 
Wygrzewające się na gorących skałach iguany, krokodyle czające się w zaroślach na swe ofiary oraz ogromne żółwie pływające majestatycznie w błękitnych wodach oceanu. To czepiaki skaczące wesoło z drzewa na drzewo i mnóstwo ptactwa, którego odgłosy wypełniają fantastycznie gęstą dżunglę. Wszystko to udekorowane jest pięknymi widokami i lazurowymi wodospadami. A wisienką na tym wspaniałym torcie są niewątpliwie przepiękne i niepowtarzalne cenoty oraz  bogata rafa koralowa.
Wszystkie te elementy składają się razem na cudowny krajobraz, tworząc kraj ubarwiony wszystkimi kolorami tęczy. 

KONIEC




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz