CHOBE
07.08
Park Narodowy Chobe, to jedno z największych skupisk dzikich zwierząt w Afryce.
Powstał w 1967 roku i zamieszkuje go jedna z największych populacji słoni na świecie.
Park znajduje się na granicy Botswany z Namibią. Oba kraje długo walczyły o prawa do niego. W końcu potyczki wygrała Botswana, o czym informuje powiewająca dumnie na wietrze flaga państwa.
Na zwiedzanie Chobe załapaliśmy się dosłownie rzutem na taśmę. Rano jeździliśmy po sawannie w poszukiwaniu surykatek paręset kilometrów stąd, dlatego ledwo co zdążyliśmy przed zamknięciem parku.
Musieliśmy jednak wziąć prywatną łódź, ponieważ wszystkie wycieczkowce wypłynęły już z turystami na zwiedzanie. Okazało się, że nie ma tego złego… Podczas, gdy inni kłębili się na wielkich, wieloosobowych łódkach, my mieliśmy całą wyłącznie do własnej dyspozycji.
Park można zwiedzać z wody lub z lądu.
Najlepiej robić to o wschodzie i zachodzie słońca, gdy zwierząt jest najwięcej.
O zachodzie duże stada słoni podpływają na porośniętą trawą wyspę, usytuowaną pośrodku rzeki i tam się posilają. Jedyną rzeczą, która mogłaby zakłócić ich posiłek, to migawki aparatów. Słonie jednak absolutnie nie przejmują się turystami i spokojnie zajmują się swoimi sprawami.
Pływając po rzece podpływaliśmy naprawdę blisko tych olbrzymów, które wesoło wywijały trąbami.
Na wyspie czas spędzały całe pokolenia słoni. Od małych słodziaków po leciwych staruszków.
Na brzegu natomiast zauważyliśmy krokodyle. Gady wygrzewały się w zachodzącym słońcu.
Krokodyle należą do najstarszych żyjących na świecie zwierząt. Pojawiły się na naszej planecie ponad 83 mln lat temu i przetrwały do dziś w prawie niezmienionej postaci.
Do rodziny krokodyli należą:
krokodyle właściwe, aligatory, kajmany oraz występujące już dziś nielicznie w Indiach i Nepalu gawiale.
Krokodyle dożywają nawet 90-ciu lat. Być może dzięki temu, że gdy leżą w bezruchu, potrafią tak spowolnić procesy życiowe, że ich serce bije tylko 3 razy na minutę.
Wygrzewające się na słońcu krokodyle nie są zainteresowane zdobywaniem ofiary. Dlatego często można zauważyć ptaki wydziobujące im z zębów resztki jedzenia. Ptaki czują się wtedy bezpieczne.
Nie tylko higiena zębów łączy tych dwoje. Może wydawać się to dziwne, ale ptaki są również najbliższymi krewnymi tych gadów.
Ponadto krokodyle mogą przebywać pod wodą nawet do 3 godzin bez wynurzania się.
Połykane przez nie kamienie pełnią rolę balastu. Bez takiego obciążenia zwierzęta te obracałyby się w wodzie do góry brzuchem.
Pływanie w rzece wpław i chodzenie po parku są surowo zabronione, ze względu na dużą liczbę niebezpiecznych zwierząt, które można spotkać na swej drodze. W rzece pływają krokodyle i hipcie, a po parku buszują lwy, lamparty, nosorożce i bawoły. Lepiej nie wchodzić w drogę żadnemu z tych zwierząt.
Park jest również domem dla wielu gatunków ptaków. Nam udało się zauważyć kormorany,…
…czaple,…
… orła bielika afrykańskiego,…
…oraz rybaczka srokatego i parę innych gatunków.
Z wody wyłaziły niezdarnie hipopotamy.
A gdy były już na lądzie, rozwierały szeroko paszcze, by pokazać intruzom kto tu rządzi.
Park Chobe zamieszkuje też wiele gatunków antylop. Naliczono ich około 17-stu.
Najciekawszą z nich jest chyba kob śniady.
Koby, to jedyne antylopy, które potrafią pływać. Dzięki swym zdolnościom dostają się na tę samą wyspę co słonie. W przeciwieństwie do innych antylop, są tutaj poza zasięgiem drapieżników. Mogą więc wieść spokojny żywot, skubiąc beztrosko trawę.
Koby wyróżnia przede wszystkim ich włochate futro. To właśnie ono chroni je podczas przeprawy przez rzekę.
Ich kuzyni na lądzie są natomiast pod nieustannym okiem drapieżników.
Oprócz słoni na wyspie pasły się również bawoły. Było to pierwsze, a zarazem ostatnie stado, jakie widzieliśmy podczas podróży. Bawół zaliczany jest do „Wielkiej Piątki”, a więc to ostatnie zwierzę, którego brakowało nam do „Big Five”. Z dumą możemy zatem rzec, że udało nam się upolować wszystkie,... oczywiście aparatem.
Poza człowiekiem bawoły nie mają zbyt wielu naturalnych wrogów. Grupa bawołów potrafi rozprawić się nawet ze stadem lwów.
Gdy mały bawół przyjdzie na świat, pozostaje pod opieką krowy przez dwa lata. Następnie młode samice pozostają w stadzie wraz z matką. Byki natomiast przeganiane są ze stada i tworzą grupy kawalerów.
W przeciwieństwie do swoich krewnych, bawół nigdy nie został udomowiony.
Park Chobe, to wspaniałe miejsce. Choć jest pełen turystów, potrafi zachwycić.
Dzień dobiegał końca, więc wszystkie łódki, w tym i nasza, kierowały się do przystani.
Żegnały nas cienie zwierząt na tle zachodzącego słońca.
I tylko dwa zawzięte słonie zażarcie walczyły o terytorium, nie zauważając że wszyscy dookoła układają się do snu.
„Dobranoc Chobe!”
Za parę godzin znów tu zawitamy.
Wieczorem, wymęczeni długim dniem, dotarliśmy do hotelu Kubu Lodge, który znajdował się w miejscowości Kasane.
CHOBE SAFARI
08.08
Tej nocy nie było nam dane się wyspać. Jeszcze o zmroku siedzieliśmy w jeepie safari i mknęliśmy z powrotem do Chobe. Jak zwykle o tej porze było cholernie zimno.
Tym razem wybraliśmy lądową wersję zwiedzania.
Jeździliśmy szutrowymi drogami i wypatrywaliśmy zwierząt. Nagle zrobiło się poruszenie i wszystkie jeepy zaczęły podjeżdżać w jedno miejsce. Ilość samochodów trochę nas przeraziła. Trzeba przyznać, że Chobe, to naprawdę popularne miejsce wśród turystów. W przeciwieństwie do Etoshy, gdzie podziwialiśmy zwierzęta w ciszy i samotności, tutaj królował hałas silników i tłum.
Okazało się, że sprawcami tego poruszenia były wyłaniające się z buszu lwy.
Wyglądało na to, że zauważyli je wszyscy, prócz tej bezbronnej antylopy, która nieświadoma niebezpieczeństwa, hasała sobie po zaroślach.
Mieliśmy wrażenie, że dalsze zwiedzanie parku odbywało się w wielkim pośpiechu, co najlepiej oddaje poniższe zdjęcie pawiana :)
Kierowca nie zawsze zatrzymywał się przy zwierzętach, a jeepem telepało na wybojach. Momentami nie byłam w stanie trafić aparatem w obiekt. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że wycieczki grupowe, to zdecydowanie nie nasza bajka. Byliśmy jednak zmuszeni na tę formę zwiedzania, ponieważ dzień wcześniej zdaliśmy naszego jeepa. W takich chwialch docenia się samotne podróżowanie, podczas którego nikt cię nie pogania i nie musisz się z nikim liczyć.
Po godzinie jazdy, przyszła kolej na wpisaną w grafik przerwę na herbatę.
Na szczęście w drodze powrotnej udało nam się dostrzec kilka zwierząt, a ze wzniesienia podziwialiśmy rzekę, po której poprzedniego dnia pływaliśmy aż do zachodu słońca.
Po parku biegały oczywiście liczne antylopy,…
…a przez busz przemykała samotna żyrafa…
…i włochaty guziec.
Było też kilka ptaszków.
Jednym z ciekawszych był siedzący w krzakach dzioborożec…
...oraz wytężający wzrok kuglarz.
Hitem tej wyprawy okazała się jednak kraska liliowopierśna. Bardzo, ale to bardzo zależało mi na tym, żeby zobaczyć tego maleńkiego, kolorowego ptaszka. I udało się!... ostatniego dnia wyprawy.
Okazało się, że warto jednak było wstać, cisnąć się w jeepie z obcymi ludźmi i znosić tłumy turystów. A wszystko dla tej małej ślicznotki, siedzącej sobie niepozornie na gałązce.
Po wyjeździe z parku postanowiliśmy przekąsić coś w hotelowej restauracji. Po obiedzie podjechała po nas pani kierowca i przewiozła przez granicę do Zimbabwe. Tam mieliśmy spędzić ostatnie dwa dni na podziwianiu wodospadów Wiktorii.
Jeśli mielibyśmy wybrać formę zwiedzania parku Chobe, to zdecydowanie lepszą opcją jest safari wodne. Podczas rejsu podziwiać można wiele wspaniałych zwierząt i piękne widoki. No i oczywiście wszechobecne słonie. Nigdzie indziej na świecie nie ma większej populacji słoni niż w Chobe w Botswanie. To niezaprzeczalny hit wypadu i wielka atrakcja parku. Jeśli chodzi natomiast o safari jeepem, to odnieśliśmy wrażenie, że była to wycieczka typu zapłacone-zaliczone. Ilość turystów sprawiła, że wszystko odbywało się w tłumie i w pośpiechu. Tak czy inaczej park Chobe, to punkt obowiązkowy podczas wycieczki do Botswany.
A co jeśli chodzi o resztę atrakcji, które oferuje ten piękny kraj?
Nigdy nie zapomnimy wyprawy do serca Moremi i noclegu w namiocie wśród dzikich zwierząt. Nie da się opisać emocji, które nam towarzyszyły, kiedy słyszeliśmy ryki i ciężkie kroki hipopotamów tuż za namiotem. Ale co tu dużo gadać, po prostu trzeba to przeżyć!
Botswana, to również malownicza delta Okavango. Rzeka, która zmierza donikąd, daje życie i schronienie tysiącom gatunków zwierząt. Jest jak wspaniały, samowystarczalny organizm. Gdy wsiedliśmy do awionetki i w górze zdaliśmy sobie sprawę z ogromu i piękna tego zjawiska, po prostu zaparło nam dech w piersiach. To niewątpliwie jeden ze wspanialszych cudów natury.
Botswana będzie nam się również kojarzyła z wyprawą na Kalahari, w poszukiwaniu surykatek. Słodkie, ciekawskie pyszczki, które jak zaczarowane wygrzewały się w pierwszych promieniach słońca, skradły nasze serca. Laura bardzo żałowała, że choć jednej nie można wziąć do kieszeni i przywieźć do domu :)
Botswana będzie nam się również kojarzyła z wyprawą na Kalahari, w poszukiwaniu surykatek. Słodkie, ciekawskie pyszczki, które jak zaczarowane wygrzewały się w pierwszych promieniach słońca, skradły nasze serca. Laura bardzo żałowała, że choć jednej nie można wziąć do kieszeni i przywieźć do domu :)
Botswana zaoferowała nam również trochę inne zwierzęta i zupełnie inne widoki niż Namibia. Po raz pierwszy widzieliśmy tu lwy, lamparta, bawoły, czy właśnie surykatki. Stąpaliśmy po sawannie, pustyni solnej i mokradłach Okavango.
Mówią, że Botswana, to Szwajcaria Afryki. Pod względem ilości i różnorodności zwierząt oraz krajobrazów… na pewno.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz