RINCA



RINCA
31.08

Jak to w podróży bywa człowiek raz zażywa luksusów w pięknych hotelach, a za chwilę wsiada na rozpadającą się, trzeszczącą krypę i płynie nie wiadomo dokąd. Kolejne dwa dni mieliśmy zarezerwowane na rejs na wyspy Rinca i Komodo. Płynęliśmy tam w jednym celu - zobaczyć największe na świecie warany.

Wylądowaliśmy w Labuan Bajo na wyspie Flores i od razu udaliśmy się do portu.





„Gdzie ta keja przy niej ten jacht,... stary jacht?…”






„Gdzie ta koja wymarzona w snach?…” :)



„Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat?…”



„Gdzie ta brama na szeroki świat?…”.
 Brama była i owszem, bo widoki po drodze mieliśmy rewelacyjne.









 Po kilku godzinach rejsu dotarliśmy na wyspę Rinca.




Jak na Indonezję przystało, przywitały na makaki.



Nasze podniecenie i strach sięgały zenitu, kiedy stanęliśmy przy bramie wejściowej do parku.



Tuż za bramą czekały na nas prawdziwe smoki.
Warany, bo o nich mowa, to gatunek największej na świecie jaszczurki. Osiąga długość 2,5 - 3 metrów, a gdy chce złapać ofiarę potrafi osiągnąć prędkość do 20 km/h. 


 Kiedyś sądzono, że ślina waranów zawiera mnóstwo niebezpiecznych bakterii i dlatego jest zabójcza. Ostatnie badania wykazały jednak, że potrafią one produkować jad, którym infekują ofiarę.




Warany rosną do ostatecznych rozmiarów przez 6 lat, a długość ich życia może wynosić do 50 lat.





Laura z małym waranem w tle, który skrył się w cieniu drzewa.


A tutaj mama, która składała jaja. Samica składa kilkanaście jaj, do wykopanej w ziemi jamy. Młode smoki po wykluciu mają długość ok. 40 cm. Dowiedzieliśmy się również, że małe warany, by uciec przed pożarciem przez dorosłe osobniki, spędzają dużo czasu na drzewach. Komodo są kanibalami. Nie mają one naturalnych wrogów, dlatego jedynym zagrożeniem dla młodych waranów są... dorosłe warany.


Warany polują z zasadzki. Czają się na swoją ofiarę i od tyłu rzucają wprost do jej szyi. Za pomocą potężnego ogona, który ma siłę uderzenia do 2 ton,
potrafią powalić nawet większe od siebie sambary z rodziny jeleniowatych lub bawoła.




Po wyspie oprowadzał nas młody, pełen entuzjazmu ranger, który przekazywał nam wiele interesujących ciekawostek.









Po krótkim trekingu, dotarliśmy na wierzchołek wyspy, z którego podziwialiśmy wspaniałą panoramę i okoliczne zatoczki.







Rangerzy mieszkają w drewnianych chatkach na wyspie i tylko raz na parę miesięcy jadą w odwiedziny do domu. Resztę życia spędzają wśród olbrzymich jaszczurów.








Na koniec chwila przerwy i z powrotem na łódź. 





Po drodze zatrzymaliśmy się, by ponurkować w krystalicznych wodach oceanu Indyjskiego.









Parę ujęć spod powierzchni wody. 








A wieczorem czekała nas niespodzianka. Kapitan zapytał, czy chcemy zobaczyć ptaki. Ptaki? Dlaczego nie, jesteśmy ciekawi wszystkiego. 


Podpłynęliśmy pod namorzyny i cierpliwie czekaliśmy aż zajdzie słońce. W dalszym ciągu nie wiedzieliśmy czego będziemy świadkami.



Od tego pana mąż kupił mi szare perły na pamiątkę.


Przyjemnie było łapać na twarz ostatnie ciepłe promienie...









…i patrzeć jak słońce obniża swój tor.







Nawet gdyby nic szczególnego nie miało się wydarzyć, to i tak widok zachodzącego słońca był przepiękny.






Okazało się jednak, że byliśmy świadkami cudownego widowiska. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, na naszych oczach i nad naszymi głowami, tysiące nietoperzy zaczęło wzlatywać na nocną eskapadę. Widok był niesamowity, a wzmagało go dodatkowo czerwone, zachodzące niebo. Była to jedna z piękniejszych chwil, jakie dane nam było przeżyć. 




Niestety po ciemku nie byłam w stanie zrobić nietoperzom żadnego konkretnego zdjęcia.



Później już tylko krótka gra w karty, kolacja i spać, bo o wschodzie słońca czekała nas pobudka i rejs na Komodo.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz