HANGINGS GARDENS
24.08-27.08
„Hurra wakacje słodkie lenistwo…”
W końcu doczekaliśmy się kilku dni nicnierobienia. Postanowiliśmy spędzić je w okolicach miejscowości Ubud, w hotelu Hangings Gardens.
Powitalny koktajl…
…a dalej już tylko relaks i wypoczynek.
Do dyspozycji mieliśmy dwupoziomową willę z tarasami.
Laura rozgląda się po swoim nowym pokoju.
Do willi należał też zawieszony wśród zieleni basen, w którym dzieciaki szalały do woli.
My z Fazkiem korzystaliśmy z niego w bardziej stateczny sposób.
Ach, miło było co rano budzić się przy takich widokach za oknem.
Wejścia do naszego domku dzielnie strzegł syn Śiwy i Parwati, czyli bóg mądrości i sprytu Ganeśa. Teraz już wiem dlaczego mam takie mądre dzieci :)
Otoczenie hotelu było oszałamiające. Wokół rozciągała się dżungla, na którą można było patrzeć godzinami.
A w tle majaczyła stara hinduska świątynia.
Jak dżungla i drzewa, to i małpy. Makaki odwiedzały nasz taras, wyjadały owoce, skakały po dachu i obrzeżach basenu. Niestety po ich wizycie zawsze czekało nas sprzątanie.
Ciekawym rozwiązaniem była hotelowa winda, która podwoziła nas z głównego budynku do willi.
Można było oczywiście korzystać też ze schodów,…
…co chętnie czyniliśmy po każdym posiłku.
Czego to nie robi się dla gości :)
Na miejscu dowiedzieliśmy się, że hotelowy basen umieszczony jest w rankingu dziesięciu najpiękniej położonych basenów świata. Kąpiąc się w nim i podziwiając otaczającą nas przyrodę, wcale nas to nie dziwiło. Widoki były nie z tej ziemi.
Przy basenie byliśmy świadkami nagrywania reklamówki.
Na błogim leniuchowaniu, jak w oka mgnieniu, upłynęły nam 3 dni. Do dziś wspominamy piękne widoki i niecodzienne położenie hotelu, którego nazwa najlepiej oddaje jego wyjątkowość. Były to prawdziwe „wiszące ogrody” zawieszone na zboczu dżungli.
WIOSKA PRZY HOTELU
27.08
Obserwowaliśmy ludzi przy codziennej pracy,…
…wypoczynku :)…
…i biegające po wsi dzieciaki.
Niestety nasza księżniczka poczuła się wtedy średnio, bo zaczął mocno boleć ją brzuch.
Nagle podszedł do nas obcy człowiek i zaprosił do swojego domu. Czy coś podobnego byłoby możliwe u nas? Chyba nie. Ta właśnie sytuacja najlepiej oddaje charakter Balijczyków. Ludzie są tu mili, otwarci na innych i wiecznie uśmiechnięci.
Dom zbudowany był dokładnie na tym samym planie co poprzedni, który zwiedzaliśmy. Tamten był jednak domem miejskim, o czym świadczył jego wystrój. Ten natomiast, była to raczej posiadłość wiejska :)
Seniorka zajęta była wyplataniem koszyczków z liści bananowca.
Podczas gdy pani domu przygotowywała ryżowe placuszki dla całej rodziny.
Zauważyliśmy też, że pan domu, jak na Balijczyka przystało, hodował koguta do walk.
Na koniec pamiątkowe zdjęcie z gospodarzem i niestety przyszło nam zostawić dżunglę. Tak bardzo spodobało nam się jednak wypoczywanie, że na kolejne parę dni przenieśliśmy się do następnego hotelu, tym razem nad morze.
Przyjechał po nas Made i z jego pomocą przenieśliśmy się do Nusa Dua. Po drodze zatrzymaliśmy się w świątyni, na którą wcześniej mieliśmy widok z hotelu.
Świątynia nie była miejscem turystycznym, dlatego zastaliśmy tam tylko ciszę, spokój i duchy przeszłości.
Po drodze tylko krótka wizyta przy tarasach ryżowych Tegalalong, a później już prosto do hotelu Samabe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz