LUDERITZ I KOLMANSKOP




LUDERITZ
19.07

Droga do Luderitz wiedzie przez pustynne piaski, które nieustannie wdzierają się na asfalt. Wiatr wieje tu przez okrągły rok. Średnio jedynie 10 dni w roku jest bezwietrznych. Mimo, że jest to miejscowość nadmorska, wokół nie ma dosłownie nic. 





Nocleg spędzaliśmy w sympatycznym pensjonacie Kairos Cottage z widokiem na morze.







Nazwa Luderitz  pochodzi od nazwiska niemieckiego handlowca.
Historia Franza Luderitza wydaje się dość ciekawa, ponieważ jego nazwisko bardzo mocno związane jest z historią Namibii.  
A było to tak...


 Fraz Luderitz, nieudacznik i pechowiec, całe życie marzył o wielkiej fortunie. Pewnego dnia odziedziczył rodzinną firmę. Tak długo szukał gdzie ulokować rodzinne pieniądze, aż zauważył na mapie wolny skrawek lądu na dole Afryki. Oczyma wyobraźni zobaczył siebie jako ziemskiego posiadacza, właściciela wielkiej faktorii oraz odkrywcę złota i diamentów. Długo nie trwało i postanowił kupić wolne ziemie. W tym celu udał się do Afryki na spotkanie z wodzem plemienia Nama. Na spotkaniu doszło do pewnych oszustw z obu stron. Luderitz, który obiecał wodzowi kwotę 10 000 reichmarks (czyli 30 tys. euro) oraz 200 sztuk broni przywiózł tylko towary, a wódz za to „zapomniał” wspomnieć Franzowi, że jego poprzednik sprzedał już część ziem komuś innemu. W końcu, na kolejnych spotkaniach, Luderiz udał się do podstępu. Upił wodza i wmówił mu, że mila angielska i niemiecka, to tyle samo. W rzeczywistości była ona pięć razy dłuższa. Kiedy wódz wytrzeźwiał odkrył, że pozbył się za bezcen ponad połowy terenów. W ten sposób w 1885 roku Luderitz stał się właścicielem prawie całego wybrzeża obecnej Namibii, od rzeki Oranje na południu do rzeki Kunene na północy (z wyjątkiem Walvis Bay, które należało do Anglików). Niestety Franz nie znalazł ani złota, ani diamentów na swej ziemi obiecanej, a jego kasa zaczęła świecić pustkami. Kiedy na poszukiwania utracił już całą fortunę, postanowił sprzedać ziemie Nimieckiemu Towarzystwu Kolonialnemu, które utworzyło tu Niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią. W ten sposób Namibia stała się niemiecką kolonią. 
A diamenty? No cóż? Odkryto je 22 lata po śmierci Luderiza. Okazało się, że cały czas miał je pod nosem.

 

Jak wspomniałam Namibia była niemiecką kolonią i jako jedno z ostatnich państw afrykańskich, odzyskała niepodległość. Stało się to niedawno, bo dopiero w 1990 roku.
Do dziś na ulicach Namibii słychać język niemiecki, którym posługuje się około 30 tys mieszkańców, z czego 20 tys, to potomkowie niemieckich osadników. Nazwy ulic i sklepów noszą niemieckie nazwy, a w miasteczkach panuje niemiecki ordnung.


W Luderitz trafiliśmy na ulicę Berg Street, której kolorowe domy pamiętają czasy kolonializmu.


 Stanęliśmy też pod domem Hansa Gorkego, Niemca który zbił fortunę na diamentach i wybudował wspaniałą willę dla swej żony. Ta jednak nie potrafiła pokochać Afryki i dwa lata później wróciła do Niemiec. Pewnie przerażała ją pustka tego miejsca. W Luderitz niewiele jest do roboty. Wokół tylko żółty piach i przesypujący go z miejsca na miejsce wiatr. Hans stwierdził, że ukochana Luiza jest dla niego ważniejsza od diamentów i podążył za nią. Tylko willa stoi do dziś na swoim miejscu i przypomina o ich historii.



 Następnie odwiedziliśmy mały kościółek postawiony na diamentowym wzgórzu, jak je nazwał Franz Luderitz.



Niemcy niezbyt chlubnie zapisali się na kartach afrykańskiej historii. Biali osadnicy przybywający tu od końca XIX wieku nie mogli dogadać się ze rdzenną ludnością. Co rusz wybuchały zbrojne powstania ludów Nama i Herero. Największe miało miejsce w 1904 roku pod wodzą Samuela Maharero. 


Niemcy, którzy odnieśli dość duże straty podczas powstań, postanowili wybudować Obozy Śmierci, które miały tylko jeden cel : eksterminację rdzennej ludności.
Pomysł obozów zagłady zatem wcale nie narodził się w głowach nazistów podczas II wojny światowej, a przed pierwszą wojną światową, w głowie ówczesnego komisarza Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej, Heinricha Goringa (ojca Hermanna Goringa). 
Jak się więc okazuje synek jedynie kontynuował dzieło ojca przenosząc obozy koncentracyjne na europejski grunt.
W obozach śmierci w Namibii zginęło 65 z 80 tys ludzi z plemienia Herero, czyli około 80% ludności.


Na początku I wojny światowej tereny dzisiejszej Namibii przejęły wojska brytyjskie. Po I wojnie, według traktatu wersalskiego, ziemie te stały się terytorium mandatowym Ligii Narodów pod protektoratem RPA. Niestety rząd RPA wzorując się na własnym kraju, zaczął wprowadzać tu założenia apartheidu. W latach 60-tych zaczęto przymusowo przesiedlać czarnoskórą ludność.
Dlatego od lat 60-tych powstała tu organizacja SWAPO (Organizacja Ludu Afryki Południowo-Zachodniej), walcząca o niepodległość i uznana przez ONZ. Mimo, iż rząd RPA został pozbawiony kontroli nad Namibią, przez kolejnych 20 lat nie uznawał tej rezolucji. Dopiero negocjacje w latach 80-tych doprowadziły do pierwszych wolnych wyborów, podczas których pierwszym prezydentem niepodległej Namibii został Sam Nujoma.


Ale jak doszło do uzyskania niepodległości przez Namibię? Całkiem przypadkowo i nieoczekiwanie.
Rozmowy o pokoju w Afryce prowadzone przez USA, Kubę, RPA i Angolę nie wnosiły nic nowego. Każdy upierał się przy swoim. RPA, że Namibia należy do nich, natomiast Kuba nie chciała opuszczać towarzyszy w Angoli. Gdy spotkanie, które jak zwykle nie wniosło nic nowego, dobiegło końca, w hotelowym barze do kubańskiego delegata podszedł minister spraw zagranicznych RPA i powiedział: „Czy brał Pan pod uwagę, że wszyscy możemy być zwycięzcami?”. Kubańczyk otworzył szeroko oczy ze zdumienia, ale jak to? Ten kontynuował: Jeśli wy wycofacie wasze wojska z Angoli, my opuścimy Namibię. Wtedy my ogłosimy, że wywalczyliśmy wolność dla Angoli, a wy będziecie mogli ogłosić się wybawcami Namibii. Rok później w 1988 podpisano traktat gwarantujący niepodległość Namibii i wycofanie wojsk kubańskich z Angoli. Fidel Castro mógł ogłosić się ojcem namibijskiej niepodległości i człowiekiem, który zakończył okres kolonializmu w Afryce :)


To tyle na temat historii państwa.
 Wieczorem poszliśmy do portowego hotelu na kolację. Miki po raz kolejny postanowił sprawdzić, czy lubi ostrygi. Okazało się jednak, że jeszcze do tego smaku nie dorósł :)





Następnego dnia po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić Kolmanskop.




KOLMANSKOP
20.07

Miasto duchów - tak zostało nazwane Kolmanskop. 



Jeszcze 60 lat temu miasto tętniło życiem, by dzisiaj świecić pustkami. Do dziś przetrwało zaledwie kilka domów, w których zorganizowano muzeum.





Resztę bezpowrotnie wchłonęła pustynia, pozostawiając tylko wspomnienia i parę biało-czarnych fotografii.
Z roku na rok piaski wdzierają się do środka domów, zasypując kolejne kondygnacje.





Kolmanskop swój rozkwit zawdzięczało boomowi diamentowemu z początku XX wieku.



W 1908 roku, pracujący przy budowie kolei czarnoskóry pracownik podniósł z ziemi kamień. Kiedy pokazał go przełożonemu Augustowi Stauchowi. Ten od razu domyślił się z czym ma do czynienia. Zanim jednak dał kamień do weryfikacji, postarał się o pozwolenie na wydobycie diamentów.



I tak zaczął się diamentowy szał na końcu świata. Chętnych do podwajania fortun nie zabrakło. Na środku pustyni, w surowych, nieprzyjaznych warunkach, wyrosło jedno z nowocześniejszych miast ówczesnej Namibii. 




W latach świetności tego miejsca, wystarczyło wyjść na spacer w gwieździstą noc, by w kilka chwil zebrać całą garść kamyków, które skrzyły się w świetle księżyca. 
Jeszcze w latach 50-tych było tu tyle diamentów, że gdy Niemiec Ernst Reuning 
(odkrywca diamentów u ujścia rzeki Oranje, gdzie do dziś się je wydobywa) założył się z przyjacielem kto zbierze ich więcej, już po 10 minutach uzbierał cały kubek.
Kto wie? Może i my deptaliśmy po diamentach, nawet o tym nie wiedząc :)



 Kolmanskop posiadało własny szpital, teatr, szkołę, elektrownię, salę sportową, sklepy i połączenie kolejowe z pobliskim Luderitz.





Przez diamenty prawie wyginęły tutejsze strusie. Ptaki te wcinają bowiem piasek i kamienie, które pomagają im w trawieniu. Nie patrzą przy tym czy kamień jest szlachetny czy nie. Zapaleni poszukiwacze drogocennych diamentów zaczęli więc polować na te nieloty, by nie wyjadały im zarobku.



Miasto zaczęło wymierać po I wojnie światowej, kiedy ceny diamentów zaczęły spadać. W końcu w 1956 zostało bezpowrotnie opuszczone przez ostatnich mieszkańców. 




Stary, elektryczny licznik zatrzymał się w momencie, kiedy ostatni osadnicy odjeżdżali stąd zabierając ze sobą dobytek. Zostawili tylko to, czego nie mogli ze sobą zabrać.Tych parę cyferek na liczniku wytycza koniec zapisanej diamentami historii Kolmanskop.


Dziś, gdyby nie tych paru turystów, miasto świeciłoby pustkami. 
Miasto duchów - tak właśnie czuje się tu człowiek.




Dzisiaj pieczę nam diamentami trzyma należąca do skarbu państwa firma Namdeb, której slogan brzmi „On diamonds We build” (budujemy na diamentach). Rocznie Namibia wydobywa około 200 kg tych drogocennych kamieni. Większość pracowników wydobywających diamenty mieszka u ujścia rzeki Oranje. W miejscach, gdzie mogą występować diamenty zorganizowano strefy zakazane.  
 Jeśli ktoś "zagubi się na spacerze" w takiej strefie, ochrona ma prawo najpierw strzelać, a potem pytać. 





Przed dalszą podróżą usiedliśmy jeszcze na chwilę w kawiarence.
 Napis napisem, ale lepiej sprawdzić dla pewności, może się mylą :)



Na koniec zrobiliśmy też zdjęcia spreparowanym hienom. Niestety to były jedyne, które widzieliśmy w Afryce.



Jeszcze przed południem ruszyliśmy dalej przemierzać pustynię Namib.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz