HAWAII
06.07-09.07
Hawaii jest największą i zarazem najmłodszą z hawajskich wysp, stąd również jej druga nazwa Big Island.
RAINBOW FALLS
Biorąc pod uwagę fakt, że lot z Oahu na Hawaii zajął nam niecałą godzinkę, zaraz po wylądowaniu wzięliśmy się za zwiedzanie.
Pierwszym punktem, który odwiedziliśmy był wodospad Rainbow Falls.
Niestety pogoda nam nie sprzyjała, więc szybko zwinęliśmy się z punktu widokowego i schowaliśmy przed deszczem w pobliskiej knajpce.
Jak widać biedna Laurunia cały czas chodziła jeszcze z pamiątką po spotkaniu z pszczołą.
AKAKA FALLS
Chwilę później znaleźliśmy się przy kolejnych wodospadach Akaka Falls, które ukryte były w gęstym, deszczowym lesie.
Bujna roślinność towarzyszyła nam wzdłuż całej ścieżki, aż do momentu, gdy znaleźliśmy się przy pięknym wodospadzie.
Pogoda była zbyt kapryśna tego dnia, by godzinami stać i podziwiać widoki. Dlatego, gdy znów rozpadało się na całego, czym prędzej uciekaliśmy do suchego samochodu.
Po drodze zatrzymaliśmy przy kilku sklepikach z pamiątkami.
W jednym z nich zakupiłam miskę z drzewa koa, które rośnie wyłącznie na Hawajach. Zresztą jak większość z obecnych tam roślin.
Wymęczeni pogodą udaliśmy się prosto do hotelu, który znajdował się w stolicy wyspy, czyli miejscowości Hilo.
PUNALUU BLACK SAND BEACH
Następny dzień upłynął nam pod hasłem „plażowania”.
W pierwszej kolejności podjechaliśmy na plażę Black Sand. Jak sama nazwa wskazuje, plaża wysypana była czarnym, wulkanicznym piaskiem.
Czarny piach ma ponoć właściwości zdrowotne.
Może dlatego upodobały go sobie obecne tam żółwie. Wylegiwały się leniwie na piasku i nawet nie myślały o tym, by wrócić do morza. Czasami jedynie jakaś bezczelna fala nagle zgarniała je z miejsca relaksu i porywała prosto w wody oceanu.
My również postanowiliśmy wypróbować dobroczynnego wpływu wulkanicznego pyłu i zorganizowaliśmy sobie krótką sjestę.
Przy lekko zachmurzonym niebie plaża wyglądała dość złowrogo.
KAHUKU
Kolejnym punktem, który zaplanowaliśmy na ten dzień była wizyta w Parku Volcanoes, który działa już od 1916 roku. Niestety ze względu na wzmożoną aktywność wulkanu, park zamknięto w maju aż do odwołania.
Otwarta była jedynie, należąca do parku, część Kahuku. Miejsce to nie zrobiło jednak na nas wielkiego wrażenia, więc pojechaliśmy dalej.
PAPAKOLEA GREEN SAND BEACH
Tym razem trafiliśmy na plażę z piaskiem w odcieniach zieleni.
Aby dostać się na plażę trzeba było podjechać kilka kilometrów bardzo wyboistą drogą. Podjęliśmy próbę naszym wynajętym samochodem, jednak po dwóch kilometrach byliśmy zmuszeni zawrócić.
Na miejsce dowiózł nas specjalnie przygotowany do tego celu jeep. Wpakowano nas na pakę i ruszyliśmy przed siebie.
Po drodze telepało nami na wszystkie strony, a wiatr targał nam włosy. Kiedy jeep mknął przez wydmy i tańczył na koleinach, dzieciaki miały niezły ubaw i jednogłośnie stwierdziły, że w końcu coś się dzieje.
Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Na szczęście, po dotarciu do celu, widoki zrekompensowały nam pomału upływające kilometry.
Lazur przybrzeżnej wody,…
… głęboki granat oceanu,...
…jaskrawo pomarańczowe skały…
… oraz delikatnie zielonkawy odcień piasku, tworzyły niecodzienny krajobraz.
Warto czasami włożyć trochę wysiłku, by dotrzeć w tak urocze miejsca.
Opuściliśmy Green Sand Beach tą samą drogą, którą tu dotarliśmy,…
…a z jeepa schodziliśmy z przednimi fryzurami.
KALALEA SOUTH POINT
Zielona plaża znajdowała się tuż obok Kalalea point, czyli najbardziej wysuniętego na południe punktu Hawajów, a tym samym Stanów Zjednoczonych.
Z urwistych skał nieliczni śmiałkowie próbowali swych sił w skokach do wody. Niektórym się udawało i robili przy tym niezłe widowisko,…
…a innych niestety pokonał strach.
My natomiast, zamiast ryzykować życie, poszliśmy kawałek dalej, by dotknąć tabliczki z nazwą miejsca.
Zrobiło się późno, więc popędziliśmy do hotelu, robiąc jedynie krótką przerwą na obiadokolację.
KALAPANA
Z samego rana, kiedy dzieciaki jeszcze spały, wyrwaliśmy się na "nielegalną" wycieczkę do Kalapany.
Nie mogłam odpuścić tego, że Park Wulkanów był zamknięty i postanowiłam, choć częściowo, podejrzeć widoki z innej strony.
Okazało się, że droga do miejscowości Kalapana była zamknięta dla ogólnego ruchu i otwarta tylko dla mieszkańców. Mimo zakazu, nie mogliśmy się oprzeć, by nie podjechać bliżej i nie zobaczyć tej dziwnej mieściny.
Ogródki i domy pozalewane były lawą, a my zastanawialiśmy się co też powoduje ludźmi, by osiedlać się w tak niebezpiecznym i niegościnnym miejscu.
Wyobraziliśmy sobie co musieli czuć ludzie, kiedy wrząca, czerwona maź zbliżała się do ich okien.
Po chwilach trwogi pozostała tylko dziwnie pofałdowana, czarna skorupa, która na zawsze zmieniła krajobraz całej miejscowości.
Część ludzi, która straciła swoje domy, pewnie bezpowrotnie opuściła to ponure miejsce.
Za to natura nigdy się nie poddaje i potrafi w mgnieniu oka odrodzić się nawet z najgorszych zgliszcz.
Gdy tak staliśmy i podziwialiśmy siłę natury, zauważyliśmy dym na horyzoncie. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy w jego kierunku, no bo przecież któż nie chciałby zobaczyć z bliska wybuchu wulkanu?
Jednak, gdy dymu robiło się coraz więcej, odwaga nas opuściła i popędziliśmy z powrotem do hotelu. Okazało się, że to była słuszna decyzja, ponieważ tuż za nami policja stawiała na drogach blokady. Widocznie obserwowanie z bliska wybuchów lawy nie należy do zbyt bezpiecznych zajęć.
WULKAN MANUA KEA
Po powrocie do hotelu obudziliśmy dzieciaki i pojechaliśmy zwiedzić północną i zachodnią część wyspy.
Po drodze mijaliśmy najwyższy hawajski wulkan Manua Kea.
Na szczycie wulkanu znajdowały się obserwatoria astronomiczne, które czasami można zwiedzać.
Okoliczne stożki wulkaniczne wyglądały trochę jak Teletubisiowe pagórki.
Na zachodnim krańcu wyspy znajdowała się miejscowość Kailua Kona, która oprócz tego, że jest miejscowością wypoczynkową, przyciąga turystów dwoma innymi atrakcjami.
KEALAKEKUA BAY
Pierwszą z tych atrakcji jest zatoka Kealakekua, która była miejscem tragicznej śmierci Jamesa Cooka.
Angielski żeglarz James Cook odkrył Hawaje w 1778 roku. Dotarł wtedy tu swoim statkiem na wybrzeże Waimea na wyspie Kauai. Szybko jednak opuścił Hawaje i udał się w dalszą drogę w rejony Ameryki Północnej.
Po roku, kiedy wrócił na wyspy, kilku Hawajczyków ukradło mu statek. W odwecie Cook nakazał pojmać króla Hawajów. Hawajczycy broniąc monarchy rozpętali w zatoce Kealakekua prawdziwe piekło. Cook zginął podczas bitwy zatłuczony pałkami. Podobno tubylcy zjedli jego ciało, zostawiając tylko kilka części, które zwrócili później Brytyjczykom.
Kapitan Cook żeglował łącznie po Pacyfiku 11 lat. Najważniejszym osiągnięciem jego wypraw było sporządzenie dokładnych map tego obszaru. Niektóre miejsca opisał tak dokładnie, że jego mapy jeszcze do niedawna pozostawały w użyciu.
PU’UHONUA O HONAUNAU
Drugą atrakcją okolic Kailua Kona jest świątynia Pu’uhonua o Honaunau, która służyła niegdyś Hawajczykom jako azyl.
W zamierzchłych czasach królestwa Hawajów, mieszkańcy musieli przestrzegać systemu praw tzw. Kakawai. Prawa te ustalały wiele wydarzeń oraz wskazywały na to, co dla Hawajczyków było święte, a co zabronione, czyli kapu.
Zwykłemu człowiekowi nie wolno było na przykład patrzeć lub iść blisko wodza, ani też podążać jego śladami. Nie wolno było również rzucać cienia na jego ziemie.
Kobietom nie wolno było chociażby jeść potraw zarezerwowanych dla mężczyzn, ani przygotowywać dla nich posiłków
(akurat na ten zakaz bym nie marudziła).
(akurat na ten zakaz bym nie marudziła).
Zdarzało się jednak, że ludzie łamali kapu, za co groziła kara śmierci.
Na szczęście posiadali oni świątynię-azyl, w której mogli się skryć i uzyskać odkupienie. Oczywiście pod warunkiem, że udało im się uciec najpierw przed pościgiem.
Po ceremonii wybaczenia nikt już nie miał prawa skrzywdzić delikwenta, który mógł spokojnie wrócić do domu.
Po ceremonii wybaczenia nikt już nie miał prawa skrzywdzić delikwenta, który mógł spokojnie wrócić do domu.
Strzeżona przez drewnianych strażników świątynia Pu’uhonua została wybudowana pod koniec XVIII wieku i jest jednym z ostatnich miejsc kultu na Hawajach.
KAILUA KONA
Po obejrzeniu świątyni podjechaliśmy do Kailua Kona na obiad. Trafiliśmy do sieci Bubba Gump, gdzie wszamaliśmy pyszne krewetki.
Nie było jeszcze tak późno, więc postanowiliśmy wrócić do Hilo trochę okrężną drogą.
WAIMEA
Po drodze przejeżdżaliśmy przez kowbojską miejscowość Waimea.
Co ciekawe hawajscy kowboje i rodeo rozwijały się zupełnie niezależnie od amerykańskich wpływów.
Co ciekawe hawajscy kowboje i rodeo rozwijały się zupełnie niezależnie od amerykańskich wpływów.
WAIPIO POINT
Kawałek za Waimeą znajdował się punkt widokowy Waipio. W drodze z parkingu tysiące muszek, przed którymi trzeba było szybko uciekać, atakowało nasze oczy i gardła.
Na szczęście przy samym punkcie widokowym muszki odpuściły atak i można było spokojnie napawać się widokami na zakończenie dnia.
Gdy się ściemniło, w drodze powrotnej do hotelu, mieliśmy przedsmak kolejnego dnia.
W nocy wyraźnie było widać wzmożoną aktywność wulkanu i buchający z wnętrza krateru ogień.
LAVA BOAT
Pobudka w środku nocy, bo o godzinie 3.30 musieliśmy czekać na przystani. Podpłynął po nas metalowy statek, który wyglądał jak pancernik.
Gdy wsiadaliśmy na pokład nawet nam się śniło czego będziemy świadkami.
Już sama podróż w kompletnej ciemności była nie lada atrakcją. Twarze owiewał nam nieprzyjemny wiatr połączony z mżawką, a wielkie fale rzucały łajbą na wszystkie strony. Jeśli do tego dodać fakt, że było ciemno jak grobowcu, to można łatwo sobie wyobrazić, że podróż nie należała do wymarzonych.
Muszę przyznać, że chwilami bałam się jak cholera, a przez głowę przelatywały mi różne myśli: Boże co ja tu robię z moimi dziećmi? A jak nam się coś stanie? Po co tak ryzykujemy? Trzeba było siedzieć w hotelu.
Fazi wytrzymał może pierwsze dziesięć minut, po czym dostał choroby morskiej. Leciało z niego wszystkimi stronami i kompletnie stracił zainteresowanie czekającą nas atrakcją. Dzieciakom na szczęście nic nie dolegało, oprócz zmęczenia przez wczesną pobudkę.
W końcu dotarliśmy do bram piekieł.
Rozgrzana do czerwoności lawa wlewała się do oceanu wielkimi strumieniami. Towarzyszące jej kłęby dymu, roznosiły w powietrzu zapach siarki, a woda dosłownie wrzała pod kilem.
Było to przepiękne i zarazem przerażające widowisko.
Tak wspaniałego zjawiska nieczęsto można doświadczyć. Ktokolwiek wybiera się na wyspę Hawaii nie powinien opuścić tej atrakcji. To bezdyskusyjny must see!
Im wyżej słońce wschodziło na niebo, tym rozgrywające się dookoła sceny traciły na dramatyczności, a krajobraz coraz bardziej łagodniał.
HILO
Wymęczeni bujaniem wróciliśmy do hotelu na krótką drzemkę.
Chwilę później szykowaliśmy walizki do przelotu na kolejną wyspę.
Najpierw jednak sushi na przekąskę…
… i ostatnie zakupy.
Zdążyliśmy też zwiedzić wytwórnię orzeszków macadamia. Big Island jest największym producentem orzeszkowych cudów na Hawajach.
Gdy wsiedliśmy do samolotu, w oddali majaczyły kopuły obserwatorium astronomicznego na wulkanie Manua Kea.
Kolejnym naszym celem była wyspa Maui.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz