AREQUIPA
04.07-06.07.
W drodze do Arequpiy postanowiliśmy podjechać do San Juan, miejscowości, gdzie żyje 70% populacji wszystkich pingwinów Humboldta w Peru. Pingwiny były i owszem, ale na zamkniętym terenie chronionym, więc było je widać tylko z daleka. Wycieczka okazała się trochę stratą czasu.
Z bliska za to widzieliśmy foki i kondory.
Ostatni rzut oka na Pacyfik i dalej w góry.
Po drodze, przejeżdżając przez pobliskie miasteczka, zatrzymaliśmy się na pyszne oliwki i na obiad.
Przy peruwiańskich drogach zaobserwować można takie kapliczki zamiast stawianych u nas krzyży.
Peru zwiedzaliśmy krótko po wyborach prezydenckich i zauważyliśmy, że zamiast wyborczych plakatów mieszkańcy malują hasła wyborcze na własnych murach. Prezydentem Peru został Pedro Pablo Kuczynski, który ma polskie korzenie.
Jego kontrkandydatką była Keiko, córka byłego prezydenta.
Wieczorem dojechaliśmy do Arequipy.
Na kolację postanowiliśmy spróbować mięsa z alpaki.
Następnego dnia zaczęliśmy zwiedzanie Arequipy.
Arequipa zwana jest Ciudad Blanca, czyli białym miastem ze względu na kamień wulkaniczny, z którego zbudowano większość budynków. Kamień ten, to po hiszpańsku sillar.
Arequipa zwana jest Ciudad Blanca, czyli białym miastem ze względu na kamień wulkaniczny, z którego zbudowano większość budynków. Kamień ten, to po hiszpańsku sillar.
Według legendy miasto założył czwarty Inka Mayt Capac, który na pytanie żołnierza, czy mogą tu rozbić obóz, odpowiedział w języku keczua „ari quepay”, co oznacza „ tak, możemy tu zostać”.
Ciekawostką jest również fakt, że w mieście urodził się najbardziej znany obecnie peruwiański pisarz i noblista Mario Vargas Llosa.
Zwiedzanie zaczęliśmy od kościoła San Agustin, który może się pochwalić piękną fasadą w stylu mestizo z XVIII wieku, który określany jest jako późny barok z indiańskimi wpływami.
Następnie udaliśmy się pod najstarszy zajazd w mieście, gdzie zaatakował nas groźny Fafik.
Później poszliśmy na najstarszy most, który łączy ze sobą dwie części miasta. Wcześniej ludzie musieli przeprawiać się na drugą stronę tratwami.
Dalej udaliśmy się do najważniejszego placu, który tak jak w każdym innym peruwiańskim mieście nosił nazwę Plaza de Armas. Nazwa, to pozostałość po hiszpańskich konkwistadorach.
Na środku placu stoi fontanna z figurką Tutururtu, czyli żołnierza, który był odpowiedzialny za przekazywanie ważnych wiadomości. Miał on trąbić w razie ważnych wydarzeń i wtedy, gdy przechodziła obok ważna persona. Według legendy pewien polityk spotykał się potajemnie z kochanką. Tuturutu trąbił za każdym razem gdy ten przechodził. Tajemnica wyszła na jaw, a polityk wlał za karę żołnierzowi do trąbki ołów, który zamienił go w twardą figurkę :)
XVII-wieczna neoklasyczna Katedra, która stoi na placu, przetrwała wiele trzęsień ziemi. Arequipa bowiem położona jest blisko uskoku tektonicznego zwanego „łańcuchem ognia”. Miasto nawiedzane jest trzęsieniami codziennie. Na szczęście są one w większości nieodczuwalne.
Umieszczony na katedrze zegar był świadkiem zamieszek i do dziś przestrzelony jest kulą.
Kościół jezuitów la Compana, który zwiedzaliśmy później, powstawał przez cały XVII wiek i jest zdobiony ornamentami w stylu mestizo.
Przy wyjściu postanowiliśmy spróbować tradycyjnych lodów queso helado. Mhmm było naprawdę warto.
Kolejny zabytek, Casa Tristan del Pozo, to XVIII wieczna rezydencja z białej skały wulkanicznej.
A tutaj widok na XVI wieczny kościół San Francisco, który do dziś ma pękniętą kopułę po trzęsieniu ziemi.
W środku podziwialiśmy figurkę małego Jezuska, która cała przyodziana była w różu.
Następnie wróciliśmy na Plaza de Armas, by zjeść lunch na tarasie z widokiem na plac, katedrę i majaczące w oddali wulkany.
Po wyjściu z restauracji na placu odbywała się demonstracja emerytowanych nauczycieli. Okazało się, że peruwiańscy nauczyciele również narzekają na głodową emeryturę :)
Po południu wybraliśmy się jeszcze na wycieczkę objazdową na obrzeża miasta. Dojechaliśmy do punktu widokowego Carmen Alto, skąd rozciągał się widok na trzy pięcio- i sześciotysięczne wulkany, które okalają miasto.
El Misti,
Chanchani,
i Pichu Pichu
"Oj, męcząca ta praca! Sprzedałam dziś już tyle cukierków z koki, że czas na odpoczynek".
Kończąc wycieczkę podjechaliśmy do kolejnego punktu widokowego w dzielnicy Yanahuara...
…i do wytwórni wyrobów z alpaki. Dowiedzieliśmy się tutaj, że w Peru występuje kilka rodzajów lam. Hodowlane duże lamy andyjskie i włochate alpaki oraz dzikie guanako i wikunie.
Na koniec dnia zrobiliśmy sobie spacer po pięknie oświetlonej Arequipie, ...
… wypiliśmy herbatkę z koki, która jest legalnie uprawiana w Peru i pomaga podobno zwalczać objawy soroche…
…i zjedliśmy na mieście kolację.
Następnego dnia zwiedziliśmy chyba najważniejszą atrakcję Arequpiy, czyli Monasterio de Santa Catalina z XVIw. Jego fundatorką była bogata wdowa, która postanowiła zostać zakonnicą. Do zgromadzenia należały zarówno córki wodzów indiańskich, jak i kobiety z wyższych warstw społecznych. A że były one przyzwyczajone do wystawnego życia, swoje nawyki przeniosły do klasztoru. Każda posiadała kilkoro służby i własny dom. Klasztor nie przypominał więc zakonu. Był raczej swoistym miastem w mieście i zajmował jedną czwartą Arequipy.
Zakonnice posiadały zarówno prywatne, jak i wspólną kuchnię,...
…w której stał pomysłowy filtr do wody zrobiony z kamienia wulkanicznego, przez którego pory woda kapała ok 2 litrów na godzinę.
Posiadały również pralnię zbudowaną z pozbijanych mis ceramicznych, które wcześniej służyły do przechowywania zboża lub wina. Pralnia miała własny systemem kanalizacyjny.
Podczas spaceru po urokliwych klasztornych uliczkach, czuliśmy się jak na południu Hiszpanii.
W środku można było schronić się przed słońcem w uroczej kawiarence.
W tak przyjemnych okolicznościach mijał zakonnicom czas. Dopiero siostra Anna od Aniołów, beatyfikowana przez Jana Pawła II, znana ze swoich mocy uzdrawiających, zrobiła porządek z panującymi w klasztorze zwyczajami. Wyrzuciła służbę i nakazała żyć zakonnicom skromnie, jak przystoi.
Na zakończenie naszego pobytu w Arequipie poszliśmy do muzeum Santuarios Andinos, aby zobaczyć pochodzącą z XV wieku Juanitę, jedną z najlepiej zachowanych mumii świata. Ta kilkunastoletnia dziewczynka została złożona w ofierze. Tradycja składania przez Inków dziecięcych ofiar nazywała się Capacocha i praktykowali ją po to, by przebłagać groźne bóstwa o łaskę oraz o to by nie zsyłały na nich plag i nieszczęść. Dzieci pochodziły z najbardziej znamienitych rodzin i miały od 6 do 15 lat. Poświęcenie własnego dziecka było uważane za ogromne wyróżnienie dla rodziny. Gdy nadchodził sądny dzień, kapłan prowadził dziecko wysoko w góry, nawet na wysokość ponad 6 000 metrów, tam odurzał alkoholem lub koką i zabijał lub pozostawiał na zamarznięcie.
Juanita naprawdę robi wielkie wrażenie, ponieważ różni się od innych mumii. Dziewczynka posiada wszystkie organy wewnętrzne, które zostały zamrożone, jak również włosy, paznokcie, oczy. Patrząc na nią i myśląc o tym jak wyglądały ostatnie chwile jej życia, aż ciarki przechodzą. Niestety nie można było robić jej zdjęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz